poniedziałek, 29 lutego 2016

New Story



Rozdział Pierwszy
Blaise

Rozważałam to. To było nie tyle ciężkie, co frustrujące zlecenie. Ten człowiek nie był totalnym złem, jakie zwykle zwalczałam. Zrobił tylko jedną, ale za to straszną rzecz, w młodości, żeby było jasne. Mimo to już po dwóch tygodniach na szczycie listy zaczęły do mnie napływać zlecenia, które jasno mówiły:
Kupa forsy=Jego śmierć.
Jego śmierć=Kupa forsy.
A ja potrzebowałam pieniędzy. Nie zrobiłabym tego, gdyby tak nie było. Gdybym miała wyjście, inną równie dobrą robotę, nie wzięłabym tego. Ale wyjścia nie było.
Zbliżała się wojna, ludzie byli bezbronni ze strony państwa, a czarny rynek miał swoje ceny. Trzeba było podjąć kroki, a ja byłam na nie gotowa.
Sumienie może mnie ścigać, pytanie tylko, czy mnie dogoni. Jestem dość dobra w uciekaniu przed nim. Ktoś kiedyś powiedział: Gdybym miał sumienie, to musiałbym zmienić pracę. Ja jednak je mam, ale jest dość wolne i niezbyt skuteczne w respektowaniu dobra i zła. A już na pewno nie jest sprawiedliwe.
Poruszyłam się cicho. Wiatr smagnął mnie potwarzy, ale ja nawet nie mrugnęłam. Cicho i niewidocznie zbliżyłam się do budynku, w którym przebywał. Nawet nie wiedział, że dziś zginie. Nie było to może zbyt sprawiedliwe, ale czasem niewiedza jest błogosławieństwem.
Po grubych pnączach wspięłam się na wysokość drugiego piętra i zeskoczyłam na balkon. Wylądowałam bezgłośnie, choć podłoga zatrzęsła się delikatnie. Nie powinien zwrócić na to uwagi.
Nie powinien, ale zwrócił, dowiedziałam się o tym zdecydowanie za późno. Nożem ominęłam zamek w drzwiach balkonowych i bezszelestnie weszłam do dużego pokoju o królewskim wystroju. Nie miałam jednak czasu na przyglądanie się, czy też podziwianie czegokolwiek, bo zaraz ktoś mnie zaatakował.
Oczywiście, że byłam przygotowana, ale co to da, jeśli przeciwnik jest wyższy, silniejszy i ma większą masę? Niewiele.
Mimo wszystko walka była wyrównana. Pięści mojego zlecenia nie dotarły do mojej twarzy, ani nigdzie indziej, ale może też daleko nie zaszły. W domu nie było nikogo więcej więc gra zaczęła się rozchodzić o kondycję. Kto więcej wytrzyma. Na tym poziomie także było po równo punktów. Trzeba więc było czekać na cud, a jak się weń nie wierzy, to liczyć na los.
W końcu potknęłam się i prawie wylądowałam na ziemi. Prawie, bo on w ostatniej chwili złapał mnie za rękę, podciągnął do góry, okręcił wykręcając rękę za plecami i przyparł do ściany. Był silniejszy ode mnie, co już chyba napomknęłam i nie miałam jak się uwolnić. Z głową przekrzywioną w lewo mogłam jedynie spoglądać w okno, za którym widać było laboratorium i kawałek leżącego za nim lasu. Gdy jednak szarpnęłam się i spróbowałam uwolnić, zamiast zamierzonego efektu on jeszcze bardziej przycisnął mnie do ściany i przyparł własnym ciałem.
Mimo woli, albo raczej obok jej zachcianek, musiałam stwierdzić, że miał bardzo fajną klatę. Był umięśniony jak żaden inny facet, którego kiedykolwiek spotkałam. W jego aktach figurowało marzenie bycia żołnierzem Królewskiej Armii Błękitnej. Szczerze mówiąc nie do końca wiedziałam skąd wzięła się ta nazwa, ale w tym legionie biesiadowali tylko najlepsi wojownicy. Nie dziw więc, że chłopak trenował.
-Kim jesteś i co tu robisz?- spytał rzeczowo chłodnym tonem. Nie mogłam się powstrzymać.
-No wiesz, mógłbyś się silić na trochę oryginalności- mruknęłam.- Wszyscy tylko kim jesteś i co robisz… Pracuję, nie widać?!
W moim głosie zawarłam tyle sarkazmu ile tylko potrafiłam. Chłopak chyba się tym nie przejął. Poluźnił jednak chwyt. I odsunął się lekko. Zlustrował mnie wzrokiem, a potem zapytał.
-Ile ty masz właściwie lat?- ton jego głosu był teraz troszeczkę milszy, ale nadal chłodny.
-A ile byś chciał?- wyszczerzyłam się do niego zabawnie.- 16- odparłam po chwili już poważniej.
Uniósł brwi zaskoczony. No tak, nikt się tego nie spodziewa.
-Ale jestem najlepsza na rynku- dodałam wesoło. Ochłonął trochę, ale nadal przyglądał mi się z zaciekawieniem. No tak, sieroty, które muszą same o siebie dbać nie są codziennym widokiem.
-Płatni zabójcy mają własny rynek?- rzucił swobodnie. Zaśmiałam się.
-Czarny rynek- odparłam.- A ja jestem jego królową.
Prychnął. Mijały kolejne minuty. A może tylko mi tak się dłużył czas? Może to były sekundy?
-Przestań się gapić- odezwałam się w końcu śledząc poczynania jego ciemnych, prawie czarnych, oczu.- Wiem, ze nieczęsto widujesz szesnastoletnie sierotki, ale nie jestem aż tak dziwna, by mnie oglądać jak eksponat- warknęłam.
Na powrót skupił się na moim spiętym i gotowym do ucieczki ciele. Nie żeby mi nie schlebiało to, jak mi się przyglądał, ale bez przesady. Spojrzałam w okno szacując dzielącą mnie od niego odległość, szybkość ofiary i takie tam, gdy nagle laboratorium wybuchło.
Siła wybuchu i wszystkie te fizyczne ciekawostki sprawiły, że willa lorda zaczęła się walić. Ściany popękały, obrazy spadły na podłogę, a sufit w jednym momencie zwalił się nam na głowy. Nim w ogóle zrozumiałam co zaszło, wokół mnie zaczęły upadać ogromne betonowe bloki. On rzucił się na mnie i pociągnął za sobą do okna.
Zbił szybę i wyskoczyliśmy. Drugie piętro. A mimo wszystko około jedenastu metrów wysokości. Zwinęłam się w kulkę i wylądowałam w miarę bezpiecznie tuż obok lorda. Natychmiast odsunęłam się od niego.
Nim zdążyłam zrobić cokolwiek ściana prysnęło kilka dużych betonowych odprysków, a za nimi prosto na nas zwaliła się ściana willi. Padłam na ziemię, zatkałam uszy dłońmi i zamknęłam oczy.
Ściana z ogromnym hukiem oparła się na blokach i śmierć zawisła kilka centymetrów nad nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz