niedziela, 28 lutego 2016

Dzieci Światła i Mroku- Rozdział Pierwszy



Zielona, poprzecierana już w kilku miejscach piżama, dżinsowe, krótkie spodenki, biała, długa do ziemi sukienka wyjściowa, trzy pary długich spodni- dżinsowe, dresowe i legginsy, dwie bluzki z krótkim rękawem, jeden męski, ale wygodny T-Shirt, dwie bluzki z długim rękawem, ciemnozielona bluza z polarem i zapas bielizny na tydzień.
Siedem zeszytów w kratkę, trzy zeszyty w szeroką linię, dwa bloki techniczne i jeden rysunkowy, sześćdziesięciokartkowy notes z arkuszami w linię formatu A4, piórnik po brzegi wypełniony kredkami i drugi, wypchany przyrządami do rysowania oraz szkicowania i ołówkami, dwie płócienne torby ze spranymi już podobiznami Johna Deepa i Angeliny Jolie, podręczniki do języka polskiego, matematyki, biologii, historii, geografii, fizyki, chemii i języka niemieckiego na poziomie rozszerzonym do klasy drugiej liceum, podręczniki do języka angielskiego, techniki, plastyki, muzyki i łaciny na poziomie podstawowym do pierwszej klasy liceum, stary, lekko zardzewiały przy rękojeści, nóż myśliwski matki, paszport, legitymacja z Liceum imienia Marii Skłodowskiej-Curie, zbiór ulotek i wydruków internetowych na temat Prywatnej Szkoły Ponadgimnazjalnej „Akademia Madame Beatrycze”, kilka szkicowników, zbiór moich własności, czyli pięć książek fantasty, trzy kryminały, powieść sensacyjna, portret przedstawiający mnie, gdy byłam młodsza, namalowany farbą olejną, kilka drobiazgów typu znaleziona nad rzeką łuska od naboju, wisiorek od Matki Przełożonej, czy muszelka od przyjaciółki, do tego telefon, ładowarka, słuchawki, mp3, laptop kupiony za ciężko zaoszczędzone pieniądze, portfel z drobnymi i czapka.
Właśnie to znajdowało się w wypchanym plecaku podróżnym, który leżał na półce pod sufitem, gdy ja siedziałam na jednym z siedzeń w przedziale pociągu donikąd, trzymając ręce na kolanach, nerwowo postukując stopą odzianą w lakierki z zeszłego wieku w parkiet i patrząc to na śpiącą w kącie kobietę, to na przemijający za oknem krajobraz.
Nazwałam ten pociąg jadącym donikąd, bo tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie mnie zawiezie. Rano obudziłam się jak zwykle za późno i Matka Przełożona biegała pokrzykując, żebym się szybciej ruszała. Wepchnęła we mnie śniadanie, a potem zapakowała i bez słowa wsadziła do pociągu, którego kierunku jazdy nie znałam.
Znalazłam pusty przedział i siedziałam, czekając, aż stanie u kresu swojej podróży.
Tak naprawdę wychodziłam z przedziału za każdym razem, gdy zaczynał zwalniać. Wypatrywałam na dworcach osoby z moim nazwiskiem na jakiejś kartce, albo coś. Nauczyłem się tego ze starych filmów oglądanych z Siostrami w każdą niedzielę wieczorem.
Ale, mimo mojego sokolego wzroku, cały czas niczego nie zauważyłam. Może wcale nie jechałam do żadnej szkoły, a te kartki, do których w każdej chwili mogłam zajrzeć, to tylko zmyła? Żebym aż do końca nie zorientowała się, że to wszystko to podstęp, a oni po prostu się mnie pozbywają?
Nie byłam złym dzieckiem. Słuchałam poleceń, wykonywałam je i byłam uprzejma. Z biegiem czasu nauczyłam się tego, co satysfakcjonuje moich współlokatorów. W gruncie rzeczy nie trudno zadowolić Siostry Zakonne. Wystarczy starać się być dobrym. Podobno one widzą, gdy ktoś się stara. Zawsze to mówią, gdy nabroję.
„Nie martw się, wszystkie widzimy, że naprawdę się starasz”
I ten pokrzepiający uśmiech na twarzy sprawiający, że chcesz im uwierzyć. W końcu Siostry Zakonne nie kłamią, nie?
Nie są też zbyt rozmowne. Szczególnie Matka Przełożona. Siostra Marika wspomniała kiedyś o ślubach milczenia, które składała w młodości, i które były już rozwiązane. Najwyraźniej nawyki pozostają.
-Fiuuu!- odruchowo zatkałam uszy, gdy rozległ się gwizd oznaczający przyjazd na stację. Nieznajoma otworzyła powoli oczy, zamrugała kilka razy i zerknęła na zegarek. Odrzuciła koc, którym się okrywała, schowała go do torby podręcznej i wstała.
-Musimy iść- odezwała się głośno. Odwróciłam wzrok, gdy na mnie spojrzała. Szalona jakaś. Schizofrenia? W myślach zastanawiałam się nad nazwą tej choroby psychicznej z widzeniem.- Wstawaj, Kalino. Pociąg nie będzie czekał, aż się łaskawie podniesiesz. Zaraz przegapisz przystanek.
Spojrzałam na nią z głupią miną. Czy ona mnie zna? Ja jej jakoś nie kojarzę.
-Pani wybaczy- zaczęłam powoli dokładnie dobierając słowa.- Chyba mnie pani z kimś pomyliła.
Nieznajoma z gracją słonia w składzie porcelany zdjęła w półki swój bagaż, postawiła go przy nodze i założyła ręce na piersi.
-Kalina Adelajda Maria Sienkiewicz?- spytała z powagą. Kiwnęłam głową niechętnie.- Przyszła uczennica Akademii Madame Beatrycze?- znów kiwnęłam głową przyzywając w wyobraźni nazwę z tamtych ulotek.- Wiec się nie pomyliłam, wstawaj i się zbieraj- oznajmiła i chwyciła swoja torbę.
Na chwilę zaniemówiłam, a potem szybko ściągnęłam plecak z półki pod sufitem i zarzuciłam go na plecy. Nieznajoma uśmiechnęła się pod nosem.
-Jestem Natalia Siemanowic- powiedziała z rosyjskim akcentem.- Twoja przewodniczka w drodze do Akademii- ruszyła dziarskim krokiem do wyjścia z pociągu, a potem wzdłuż peronu.
-To znaczy, że jeszcze do niej nie dotarliśmy?- spytałam biegnąc za nią.- Znaczy, nie chodzi o to, że znajduje się na dworcu, nie, nie! Ale gdzieś blisko?
-O nie, moja droga- powiedziała widocznie uradowana Natalia.- Przed nami długa droga.
Kalina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz