środa, 2 marca 2016

Nowa wersja Dzieci Światła i Mroku- Rozdział Czwarty



Okręciłam się wokół własnej osi podziwiając swój nadzwyczajny gust. Tren różowej sukni zawirował majestatycznie unosząc się do góry.
-Ładnie- powiedziała mama.- Naprawdę ładnie.
Kobieta odłożyła torby z zakupami i weszła do przebieralni.
Rozplątała gorset sukni i z uśmiechem spojrzała w lustro na ścianie przed nami.
-Weźmiemy ją- oznajmiła i wyszła.
Szybko zdjęłam suknię. Była uszyta z lekkiego materiału, nie miała wielu zdobień, ani dodatków, ale wyglądała zdecydowanie królewsko. Będzie się idealnie nadawała na bal w Queen’s Place.
Delikatnie zwinęłam suknię, podałam ja mamie przez szparę w drzwiach przebieralni i wciągnęłam sukienkę, w której tu przyszłam. Była już lekko przetarta w jednym miejscu, ale odpowiednio dopasowany gorset skuteczne to ukrywał, wiec nie było potrzeby sięgać po igłę i nić. Wygładziłam miękki materiał i zawołałam mamę, by zawiązała mi sznurki od gorsetu.
Razem podeszłyśmy do lady, za którą stała właścicielka lokalu, panna Dagmara, najlepsza krawcowa w całym Regnerito. Młoda projektantka sukien i kostiumów z minionych epok założyła ten sklep trzy lata temu, tuz po powstaniu tego magicznego miejsca w naszym mieście. Wyglądało zupełnie jak średniowieczna dzielnica. Budynki zbudowane z nieregularnych kamiennych bloków, ucharakteryzowane tak, by wyglądały na bardzo stare, wyposażone w sprzęty charakterystyczne dla poszczególnych minionych epok. W nich znajdowały się przeróżne stanowiska, od tradycyjnej piekarni, przez pracownię krawiecką, aż do książęcych łaźni. Znajdował się tam nawet kawałek lasu, małe pole, młyn i gospodarstwo hodowlane. Miejsce to było duże, położone na obrzeżach miasta, odgrodzone murem i szeregiem kamienic od reszty zabudowań miejskich.
Mama zapłaciła i panna Dagmara zapakowała sukienkę do kolejnej torby, którą wzięła moja rodzicielka. Wyszłyśmy z pracowni i ruszyłyśmy w stronę Skweru znajdującego się na środku tej dzielnicy. Przepływała przez niego rzeczka, co tylko dodawało mu uroku.
Usiadłam na jednej z wielu ławek i wystawiłam twarz do słońca. Mama zostawiła torby i odeszła gdzieś. Nie zwróciłam na to większej uwagi. Podwinęłam sukienkę do połowy uda i zamknęłam oczy. Słońce przygrzewało mocno.
Zewsząd otaczał mnie spokój i cisza. Tylko świergot ptaków i delikatne stukanie obcasów o bruk docierało do moich uszu. Nagle spokojny rytm kroków został zakłócony przez czyjś niezbyt cichy bieg. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Zamarłam gdy zza moich pleców wyskoczyło kilkanaście zakutych w zbroje postaci i stanęło do walki z inną, podobnie ubraną grupą ludzi. Miecze śmigały w powietrzu, uderzały o siebie z jazgotem. Nie potrafiłam się ruszyć, ani mówić. Zaskoczona jedynie gapiłam się na dziwne zjawisko, którego inni jakoś nie zauważyli.
Kilka razy jedno z ostrzy śmignęło tuż przy mojej głowie, a ja ani razu się nie poruszyłam. W końcu strach trochę zelżał i poruszyłam ramionami. Zaczęłam nerwowo stukać obcasem o bruk. W końcu, gdy wydawało mi się, że wszyscy są na tyle pochłonięci sobą, by nie zwrócić na mnie uwagi, zerwałam się z ławki i podbiegłam do drzewa. Wspięłam się na jedną z wyższych gałęzi i zaczęłam obserwować pojedynek.
Siły zdawały się być równo rozłożone, nikt nie miał znaczącej przewagi, nikt też nie patrzał w górę. Rozejrzałam się dookoła. Inni ludzie nie tylko nie zwracali na nich uwagi i zajmowali się swoimi sprawami, ale wydali mi się także lekko przymuleni i jakby kontrolowani. Nikt zamierzał się nawet zbliżyć do walczących, choć pewnie ich nawet nie widzieli, a jak widzieli, to uważali to za coś normalnego.
Westchnęłam ciężko i poruszyłam się na gałęzi. Ta zatrzeszczała  niebezpiecznie. Nie przejęłam się zbytnio. Źle zrobiłam. Rozejrzałam się dookoła, dojrzałam dwie siedzące na ławce po drugiej stronie rzeczki osoby rozdziawiające buzię ze zdziwienia i spadłam razem z gałęzią.
Reakcja obcych nie była tak pogrążająca mnie jak się spodziewałam. Uwagę na to zwróciło tylko kilka osób, a dokładniej trzy. Reszta nawet nie zdała sobie z tego sprawy. Ci jednak stali się dla mnie poważnym zagrożeniem. Szybko poderwałam się z ziemi i przypadłam plecami do kory. Jedna osoba zdecydowanie była z innej grupy, niż reszta. Dwaj sojusznicy napadli na przeszkadzającą im bardziej niż ja osobą i wydawało by się, ze wojownik nie ma już szans, ale dłuższą chwilę później dwaj napastnicy leżeli martwi na ziemi.
Głośno wciągnęłam powietrze. Chciałam się jeszcze cofnąć, ale zapomniałam, że stałam tuż przed pniem drzewa. Gdy zabójca zbliżył się wymachując zgrabnie i szybko mieczem zdałam sobie szybko sprawę z tego, że moje dość dobre jak na ludzi umiejętności walki na nic się tu nie zdadzą. To zdecydowanie nie był człowiek, nie normalny.
Mimo wszystko postanowiłam, że nie poddam się tak łatwo, w końcu tu chodzi o moje życie.
Skupiłam się na mieczu przeciwnika. Żeby jak najdłużej przeżyć muszę jak najszybciej wytrącić mu go z ręki.
Gdy tylko zbliżył się na odległość paru łokci wykonałam zdecydowany i szybki wyskok z pół obrotu i mocno kopnęłam go w dłoń dzierżącą ostrze. To wypadło z brzdękiem i wylądowało kilka metrów od nas. Złapałam równowagę i przymierzyłam się do sparowania jego ciosów. Nie chciałam sama atakować. Rycerz wydawał się lekko zaskoczony,. Ale zaraz pozbierał się  i zaczęła się jatka.
Był szybki. Nie tak szybki jednak,  jak się wydawało, gdy patrzyło się na niego z boku. A może to ja była szybsza niż sądziłam? Parowałam jego cios, wyprowadzałam własny, spotykałam się z obroną i znów sama byłam do niej zmuszona. I tak przez dłuższy czas. Adrenalina podskoczyła i nie męczyłam się tak szybko. Co jakiś czas zaskakiwałam przeciwnika innym niż dotychczas ciosem i tracił koncentrację. Mimo wszystko siły i szanse były równe. W końcu to stało się nudne i zaczęłam się czuć jak na treningu, choć dawno już nie chciało mi się tam być. Ta lekcja byłą ciekawsza, ale tak samo monotonna i cały czas się powtarzająca. Znów te same ciosy, bloki, triki. Trzeba było to jakoś zakończyć.
Broniąc się zaczęłam się umyślnie cofać w kierunku zostawionego przez mojego przeciwnika miecza. Gdy byłam już w odpowiedniej odległości wykonałam trik, którego nauczyła mnie instruktorka. Nie wszystkim on się udawał. Wybiłam się mocno z nóg i skoczyłam do tyłu. Wylądowałam na dłoniach dokładnie w tym miejscu, co chciałam. Odbiłam się od ziemi podnosząc broń i wylądowałam lekko na nogach.
Nie mogłam się powstrzymać i uśmiechnęłam się szyderczo do przeciwnika. Ten odgarnął czarne włosy z czoła i odwzajemnił uśmiech ukazując rząd białych i równych zębów. Potem skłonił się lekko. Wyciągnęłam miecz w stronę jego szyi. Podniósł się z ostrzem przy skórze. Uniósł lekko ręce do góry.
-Wygrałaś- oznajmił łamaną polszczyzną z rosyjskim akcentem.
-Co tu się do cholery dzieje?- spytałam. Zmarszczył czoło.
-Nie wiesz?- spytał niewyraźnie.- Myślałem, że jesteś od Świetlików- mruknął. Potem zmierzył mnie wzrokiem. Spojrzałam na swoją podartą sukienkę. Była brudna i postrzępiona. W kilku miejscach i ja byłam zraniona, a krew zaczęła już delikatnie zabarwiać materiał. Chłopak utkwił wzrok w tych ranach.- Jesteś człowiekiem- powiedział, jakby to była najmniej oczywista rzecz na świecie.
-Brawo, odkryłeś Amerykę- wiwatowałabym, gdyby nie to, że wciąż trzymałam miecz przy jego szyi i nie zamierzałam puścić.- A teraz może trochę konkretów, Panie Bystry?
-Słuchaj- powiedział lekko zirytowany moimi słowami.- Nie mam pojęcia, dlaczego to widziałaś, ani dlaczego, zamiast choćby uciekać, się w to wplątałaś, ale trudno. To nie ma najmniejszego sensu, a przynajmniej ja go tu nie widzę, ale najwięcej się dowiesz, jeżeli ze mną pójdziesz- rozejrzałam się dookoła, gdy to mówił. Bitwa już prawie się skończyła, sojusznicy mojego jeńca zdecydowanie wygrali.- Inaczej możesz nie przeżyć kilku dni- dodał.- Oni, ci, z którymi walczyliśmy, złapaliby cię i zabili. Król Tadeusz nigdy jeszcze nie zabił śmiertelnika, nie powiedziałbym tego samego o ich władcy- ruchem głowy wskazał na uciekających z pola bitwy ledwo żywych Świetlików, czy jak on ich nazwał.
-A wy mi to wszystko wytłumaczycie?- spytałam nagle zapragnąwszy poznać całą prawdę. Nie zdążył odpowiedzieć, bo ktoś wreszcie, poniewczasie, zwrócił na nas uwagę.
Jakiś mężczyzna korzystając z mojej nieuwagi swoim mieczem wytrącił mi broń z ręki. Odskoczyłam gwałtownie. Potknęłam się o korzeń i poczułam chłodną stal naciskającą na krtań. Wytrzeszczyłam oczy ze strachu i przycisnęłam się do drzewa. Ostra krawędź miecza nacięła mi skórę i kilka szkarłatnych kropel krwi ściekło mi na obojczyk.
Miecz nagle odskoczył. Spojrzałam na napastnika. Czarny kaptur zasłaniał mu twarz, jak wszystkim innym, którzy zebrali się dookoła mnie.
-Pokonała cię śmiertelniczka, Dymitrze- zauważył z sarkazmem zakapturzony mężczyzna. Jego głos był szorstki i twardy.
-Jest groźna- mruknął chłopak. Ktoś się roześmiał. On natychmiast odwrócił się w tamtą stronę.- Ciebie też by załatwiła, Hans- warknął.
Do utworzonego kręgu wcisnęła się kolejna osoba. Młody chłopak zsunął kaptur z głowy i wyszczerzył się do mnie. Wykrzywiłam się w grymasie.
-Jasne, Di- powiedział z przekąsem. Wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam na Dymitra. Mrugnęłam do niego, po czym złapałam za rękę Hansa, szarpnęłam przewracając go na ziemię, a sama szybko poderwałam się i przydusiłam delikwenta kolanem.
-Nie mówiłem- Di wzruszył ramionami i odwrócił się do zakapturzonego.- Se illy ni mi- powiedział w języku, którego nie znałam.
-Vasse?- zapytał zdziwiony zakapturzony.
-Przeznaczenie.
Lilianna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz