środa, 2 marca 2016

New Story



Rozdział Trzeci
Blaise

Gdy jeden z nich już leżał na ziemi, nieprzytomny, a drugi już padał z sił, korytarzem nadbiegło jakieś ćwierć setki ludzi.
-Cholera- syknęłam pod nosem. Dwoje to nie dwudziestu pięciu.
-Nie damy rady- zauważył smętnie Jasper.
-Co ty nie powiesz- warknęłam i zrobiłam coś, o co jeszcze dwie minuty temu bym się nie posądziła, poddałam się.
Zaprowadzono nas do lochów w eskorcie piętnastu osób i zamknięto w sąsiednich celach stworzonych jedynie z prętów układających się w nierówną kratkę.
Zaczęłam cicho nucić pod nosem i zastanawiać się, jak z tego wybrnąć. Pod schodami stało czworo strażników. Przede mną ze smętnymi minami kisiło się jeszcze dwóch. Nie jestem wszechmocna, nie ma szans.
-E, Katolik- rzuciłam do Jaspera siląc się na jakiś żart.- Jeśli twój Bóg chce dać o sobie znać, to niech zrobi to teraz. Po wszystkim to się mogę nawet nawrócić- burknęłam, co mi ślina na język przyniosła.
Odwrócił się do mnie z dziwną miną. Przez chwilę chyba bił się z myślami, ale w końcu uśmiechnął się jakby.
-Wystarczy, ze go poprosisz- stwierdził. Zaśmiałam się zwracając na siebie nie potrzebną uwagę.
-Cicho tam!- wrzasnął któryś ze strażników. Przedrzeźniłam go bezgłośnie.
Odczekałam chwilę, a potem podeszłam do krat dzielących mnie od Jaspera.
-Co mam zrobić?- spytałam z poważna miną.
-Powiedz: Proszę. Poproś go. Oj weź, na pewno wiesz jak to się robi- zaśmiał się cicho.
-Wyczuwam ironię- mruknęłam.- Dobra. Boże, proszę…
Nim zdążyłam dokończyć ledwo zaczęte zdanie do lochów, w ogólnym rozgardiaszu i towarzystwie kilku gwardzistów, zszedł mężczyzna w dostojnym ubraniu. Wszyscy strażnicy skłonili mu się równo i głęboko. Zmierzyłam go wzrokiem, gdy ten wydawał jakieś polecenia. Dwóch gwardzistów podeszło do naszych cel i otworzyło je.
-Szybki jest- mruknęłam do Jaspera wychodząc na wolność.
-Zdarza mu się- szepnął on.
Mężczyzna podszedł do nas szybkim krokiem. Zacisnęłam pięści, ale on nawet na mnie nie spojrzał. Stanął sztywno przed chłopakiem i skłonił się lekko.
-Wybacz ten incydent, lordzie Highsmith- odezwał się szorstkim, chłodnym głosem.
-Nie szkodzi- odparł lekko Jasper. Skrzywiłam się.
-A mnie jednak trochę szkodzi- dodałam.- Moja godność trochę ucierpiała- warknęłam. Mężczyzna uśmiechnął się.
-Kim jest twoja urocza towarzyszka, lordzie?- spytał kompletnie mnie ignorując. Warknęłam pod nosem.
-Blaise, przedstaw się panu Ministrowi- poprosił Jasper.
Zagryzłam wargi i skłoniłam się z gracją.
-Blaise Aurelia Swaworsky- powiedziałam przesłodzonym głosem.
-Szukana po całym świecie Sprawiedliwa Zabójczyni?- spytał zdziwiony minister. Skłoniłam się lekko, dusząc w sobie śmiech.- Jak ty to robisz, że jeszcze żyjesz, Jasperze?- minister przeszedł na trochę mniej oficjalny ton, choć cały czas czuć było w jego głosie szacunek do rozmówcy.
Jasper uśmiechnął się pod nosem lekko speszony.
-Tak, czy inaczej… zapraszam w gości, Lordzie. W trakcie przygotowywać do pogrzebu władcy będzie trochę zamieszania, ale chyba nie chcesz od razu wracać?- spytał.
-On nie ma gdzie wracać- wtrąciłam, zanim on w ogóle otworzył usta.
-Rozwaliła ci pałacyk?
-Nie ja… Małe K-Bum  w Labo zrobiło to za mnie- uśmiechnęłam się ironicznie.
-Laboratorium wybuchło?- spytał z niedowierzaniem Minister.
-Na to wychodzi- potwierdził Jasper.
Minister mruknął coś pod nosem i zawołał strażnika. Przekazał mu parę instrukcji i odesłał.
-Musimy jak najszybciej wybrać następcę. W obliczu zaistniałej sytuacji nie ma czasu na niepotrzebną zwłokę, czy dyrdymały. Powietrze w całej Europie może ulec skażeniu i trzeba podjąć odpowiednie kroki. Już posłałem po najwybitniejszych naukowców. Powinni się zjawić na jutrzejszą naradę. Lordzie, czy zaszczycisz nas swą tutaj obecnością?
Minister trajkotał jak najęty. Zdawało się, że wypowiedział te wszystkie słowa na jednym tchu. Jasper zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, choć oczywiste było, że nie ma nad czym myśleć.
-To ja będę zaszczycony. Wolałbym jednak, żeby panna Swaworsky mi towarzyszyła.
Spojrzałam na niego jak głupia. Ja, w pałacu? Przecież to nie moje miejsce. Nie mój świat.
-Oczywiście, nie ma miejsca na sentymenty, panna Swarowsky zostanie potraktowana, jak Lady.
-Swaworsky- poprawiłam go cicho.
-A teraz wybaczcie- skłonił się lekko zupełnie mnie ignorując i odszedł.- Muszę pozałatwiać wszystkie sprawy, dużo spraw. Pokojówka wskaże pokój, Lordzie.
Gdy tylko zniknął za zakrętem wybuchłam.
-Co ty sobie, do cholery wyobrażasz?!- wrzasnęłam na niego. Czarne włosy wysunęły mi się spod kaptura.
-Nie rób scen. Dobrze wiesz, że i tak nie masz chwilowo, gdzie się podziać- jak zwykle mówił z sensem. Zleceniodawca będzie mnie szukać.- Ładne- mruknął cicho i wsunął mi włosy za ucho.
Byłam tym tak zaskoczona, że nawet nie zareagowałam.
Natomiast on od razu się otrząsnął.
-Choć, znajdziemy ten cholerny pokój- powiedział i ruszył do przodu wymijając mnie.
-Pokoje- poprawiłam go, ale on wzruszył tylko ramionami.
Doszliśmy do marmurowych schodów, gdzie czekała na nas pokojówka. W szarej, długiej sukience i białym czepku na włosach wyglądała jak wyjęta ze średniowiecza.
Zaprowadziła nas na jedno z wyższych pięter i poprowadziła długim korytarzem. Na ścianach wisiały portrety, a mnie zdawało się, że postacie na nich uwiecznione czujnie mnie obserwują. Wzdrygnęłam się mimowolnie, gdy nagle zrobiło się chłodniej. Jasper chyba to zauważył, bo objął mnie delikatnie ramieniem. W tamtym momencie chyba po prostu zapomniałam strząsnąć jego rękę. A może właśnie nie? Może dobrze się czułam, gdy troskliwie obejmował mnie w pasie? Tak dobrze, że nawet nie zadałam sobie pytania, dlaczego?
Pokojówka otworzyła przed nami przedostatnie drzwi. Za nimi roztaczał się widok na ogromną sypialnię z wielkim podwójnym łóżkiem z baldachimem, starą mahoniową szafą z przepięknie rzeźbionymi drzwiami, również mahoniowym stołem i wielkim dywanem w kolorach brązu i beżu pokrywającym prawie całą podłogę. Ściany miały jasny kolor kawy z mlekiem, a żyrandol zwisający z umieszczonego na wysokości czterech metrów sufitu błyszczał kryształami.
Dziewczyna dotknęła lekko srebrnego dzwonka przy framudze drzwi i powiedziała:
-Wystarczy zadzwonić- po tych słowach odeszła szybkim krokiem nie odwracając się za siebie.
Weszłam w głąb apartamentu i dostrzegłam jeszcze dwoje drzwi ukrytych za potężną szafą. Za jednymi znajdowała się proporcjonalnie wielka łazienka w kolorach morskiej zieleni i turkusu, a za drugimi przestronna garderoba.  Gdy domknęłam na powrót jej drzwi dotarło do mnie, ze będę zmuszona do spania w jednym łóżku z Jasperem, ze swoim celem, z osobą, którą usiłowałam zamordować. Niedobrze.
Bardzo niedobrze.
-Kolacja odbędzie się za czterdzieści minut, o ile naprawdę niczego nie zmieniają- powiedział Jasper kontrolując czas na swoim kieszonkowym zegarku.
Kiwnęłam głową.
-Idź się przebrać- znów skinęłam.- W garderobie znajdziesz chyba coś odpowiedniego. Jak na moje oko suknie królowej powinny pasować w miarę dobrze.
Otrząsnęłam się z chwilowego amoku. Suknie królowej?
Bez słowa zniknęłam mu z oczu za drzwiami garderoby. Było to podłużne prostokątne pomieszczenie, którego ściany były całkowicie zasłonięte przez półki, szafki i wieszaki ukryte za przesuwanymi drzwiami. Jedynie naprzeciw drzwi zamiast mebli tkwiło ogromne lustro. Dojrzałam w nim swoje odbicie. Czarne, gęste, przyciągające wzrok włosy ukryte pod kapturem, lśniącą mlecznobiałą skórę, błyszczące w świetle żyrandola zielone oczy, umalowane czerwoną pomadką usta, podkreśloną strojem figurę…
Przez chwilę zastanawiałam się, jak to się stało, ze zostałam zabójczynią. Czy to tylko przez moje silne parcie na sprawiedliwość? Przecież mogłam mieć wszystko.
Przesunęłam długimi paznokciami po prawym policzku. Biała skóra zaróżowiła się na chwilę.
Z jakąś nową siłą odsunęłam drzwi szafy i zaczęłam przeglądać suknie w poszukiwaniu takiej, która będzie dla mnie idealna. Palcami przebierałam wśród przeróżnych tkanin. Delikatnymi opuszkami wyczuwałam aksamit, jedwab i bawełnę prześlizgujące mi się przez ręce. Przed oczyma miałam kolorowy zawrót głowy. Złoto, srebro, królewskie czerwienie, błękity, zielenie… W końcu zasunęłam drzwi z powrotem. Poszukiwania w tej części okazały się bezowocne.
Otworzyłam inne drzwi i zdumiałam się. W długiej wnęce stało rzędem pięć manekinów. Pierwszy z nich ubrany był w różową suknię balową z rozłożystym usztywnionym trenem przepasanym zieloną roślinną dekoracją. Kreacja była piękna, ale nie nadawała się na kolację. Druga wyglądała jak dzienna sukienka królowej lodu. Można na niej było znaleźć wszystkie odcienie błękitu i niebieskiego. Świetnie nadawałaby się na bal maskowy. Trzecia kreacja była ciemnozieloną suknią z gorsetem, bufiastymi rękawami, asymetrycznym trenem i seledynową tiulową nakładką u tyłu trenu. Czwarty manekin ubrany był w prostą beżową sukienkę dopasowaną do ciała. Od kolan miękki materiał zmieniał się w masę tiulowych falban. Dekolt był półprzeźroczysty, a pod biustem mieścił się gustowny brązowy pasek z marszczonej skóry. Suknia była piękna, ale czegoś w niej brakowało. Piąta kreacja była natomiast idealna. Pomarańczowa sukienka miała w sobie to coś. A może miała to czerwona peleryna z kapturem połączona z sukienką złotymi łańcuszkami? Luźny materiał trenu sięgał podłogi, ale nie majtał się po niej. Na wysokości połowy uda widniało rozcięcie.
To było to, czego szukałam. Znalazłam pasujące buty i ubrałam strój. Potem przystanęłam przed lustrem i wolnymi wypracowanymi ruchami zaplotłam gruby warkocz. Wyciągnęłam kilka pasem i pozwoliłam im opaść luźno na twarz. W jednej z szuflad znalazłam kosmetyki i zrobiłam dość mocny makijaż. Otoczyłam oczy złotą poświatą, a dolną powiekę podkreśliłam srebrnoszarą kredką. Wydłużyłam długie już rzęsy tuszem i poprawiłam pomadkę na ustach. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
Kiedy ostatni raz miałam okazję tak się wystroić? Mimo dość prostej i lekko chłopięcej natury bardzo to lubiłam.
Zostawiłam czarny kombinezon, pelerynę i kozaki w kącie i wyszłam z garderoby. W pokoju nie było nikogo. Drzwi do łazienki były uchylone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz