sobota, 29 listopada 2014

Zapraszam fanów Igrzysk śmierci! Prolog

Wiem, że jedno już zaczęłam, ale przyszedł mi do głowy zupełnie inny pomysł. Nie będę usuwać wcześniejszego. Niech będzie taką niedokończoną historią. Kto chce, niech dopisze swoje zakończenie. Zapraszam do wysyłania swoich pomysłów na mojego maila. Wszystkie zamieszczę na stronce. Tymczasem zapraszam do czytania i komentowania.


 Z wielkim zainteresowaniem patrzę w telewizor. Katniss dzielnie walczy same ze sobą. Wypuści, czy nie wypuści tę strzałę? Niech strzela. Strzeliła. Cato z wrzaskiem łapie się za rękę, a Peeta popycha go w dół. Wielkie zmutowane stwory rozszarpują zawodowca. Potwory nasyciwszy się uciekają. Trybuci z dwunastki schodzą z rogu obfitości.
-Strzelaj Katniss- mówi Peeta, ale ognista dziewczyna ma inne plany, nie opuści swojego ukochanego. Wyjmuje jagody i podaje chłopakowi.- Razem?
-Razem?- odpowiada. 
 Biorą owoce do buzi. Mija kilka sekund. Obydwoje padają na ziemię bez życia. Kapitol nie pozwolił sobie na odejście od zasad. Jeden zwycięzca, lub żaden. Wyobrażam sobie, jak cała dwunastka przerażona zanosi się płaczem. Jak musi się czuć matka Katniss lub jej siostra. Nasi trybuci już dawno nie żyją. Nie znałam ich, nie płakałam nad nimi. Ich rodzice już nei oglądają igrzysk, nikt nie wie, co teraz robią. 
 W jedynce rzadko płacze się po stracie trybutów. Tu są sami zawodowcy. Ja też nim jestem. Nie znałam Marvela, nie znałam Glimmer, za rok może to ja będę tam na arenie. Może za rok też nikt nie będzie płakał, gdy moje serce stanie, pozbawione życia przez innego trybuta. Kogo to obchodzi? To zbyt daleka przyszłość. Jesteśmy pupilkami Kapitolu. Naszym zadaniem jest jedynie walczyć i wygrać lub dostarczyć rozrywki. Nikogo nie obchodzi, jak się z tym czujemy.
 Caesar dodał swoje trzy grosze o tej nieprzewidzianej stracie i wyłączyłam telewizor. Mam szesnaście lat. Moje życie powinno kręcić się wokół szkoły, chłopaków i przyjaciółek, a nie wokół treningów, zabijania i przetrwania. Powinnam teraz odrabiać lekcje, lub plotkować z przyjaciółkami, a tymczasem spieszę się na trening, na którym nauczę się kolejnego sposobu na zabicie przeciwnika.
 Moi rodzice nie żyją. Matka zginęła w igrzyskach, a ojciec dwa lata po niej, po swoich wygranych dożynach. Podobno moja rodzicielka, była jeszcze nastolatką, gdy przyszłam na świat i rok po moim narodzeniu została wybrana, a nie wylosowana do Igrzysk. Ojciec zrozpaczony po jej śmierci długo nie mógł się pozbierać, aż w końcu zgłosił się do swoich ostatnich (miał 18 lat) Igrzysk i chcąc pomścić ukochaną, zabił każdego. Ale to tylko plotki. Zapewne tak w ogóle nie było.
 Wychowuje mnie... siostra? Nie, nie mam rodzeństwa biologicznego. To moja przyjaciółka. Jest już pełnoletnia, więc wzięła mnie pod swoje skrzydła. Czy to fajne? Nie, na pewno nie. Nie czujesz się dobrze, gdy osoba, z którą się wygłupiasz chwilę potem wydaje ci polecenia, których musisz posłuchać. Anetta jest trenerką w Akademii Walk. Nazywamy to Zawodówką, bo szkolą tam zawodowców. Zawodowych zabójców. Chodzę tam codziennie i wszyscy mnie chwalą. Mówią: Jesteś prawdziwą Zwyciężczynią, zgłoś się!. A gdy potem się nie zgłaszam patrzą na mnie krzywo i znów zachęcają. Myślę sobie wtedy, że są chorzy. Zachęcają niewinne osoby do zabijania, do pozbawiania życia innych osób, które tak naprawdę nic nie zrobiły, nie zawiniły.
 Chciałabym żyć w dwunastce. Tam traktuje się trybutów tak jak się powinno traktować niewinnych straceńców, którzy zmuszeni są do postawienia się pod stryczkiem będącym rozrywką dla arystokratycznych snobów. Chciałabym tam żyć, bo wtedy poznałabym Katniss, wtedy może uwierzyłabym, że właśnie przez tą rozrywkę możemy coś zmienić, tak jak ona próbowała. Snow jest nieugięty. Tłumi bunt w zarodku. Nawet ja zauważyłam, że Katniss była urodzoną buntowniczką, rebeliantką. Za odrobinę odmienności i chęci wolności i zmiany zabili ją. Może więc dobrze, że żyję w jedynce. Nie wierzą w moją zdolność do wzniecenia kolejnego buntu. Może wiedzą o mnie więcej niż ja sama, a może nasze zawodowstwo zalepiło im oczy. Może nie chcą myśleć, że dystrykt im najbliższy może się okazać najbardziej zabójczym? Ale przecież tak nas wychowali, tak nas wychowują. Na bezduszne bestie sięgające po swoje. Nie dopuszczają do siebie, że jesteśmy trochę mądrzejsi niż im się wydaje, nie widzą, że my wiemy, że nie giniemy dla słusznej sprawy, lecz dla ich uciechy, że jesteśmy ich niewolnikami. Oni już tego nie dostrzegają. Mają o nas wyrobione sztywne zdanie i nie dopuszczają innych opcji. to może ich zgubić. 
 Nie będę im służyć! Może to nie Katniss, lecz ja jestem Kosogłosem, a może jeszcze trochę na niego poczekamy? Nie będę żyć samymi pytaniami, bo gdzie one są, są i odpowiedzi!

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział II



Eileen dosiadała swojej klaczy jak zawodowa amazonka. Czuła się na niej swobodnie i wprost fruwała nad przeszkodami, które tworzyły dla nich powalone konary, wąskie rzeczki, czy płoty.
Krętą ścieżką jechali galopem w stronę wodospadu. Eileen zawsze kilka metrów przed nim. Czuł się z tym dobrze, choć wolałby widzieć jej twarz. Zawsze uwielbiał wpatrywać się w jej oczy i szukać w nich tego, czego nigdy jeszcze nie znalazł, miłości.
Dotarli nad wodospad, a Eileen jak za każdym razem zachwyciła się widokiem spadających w dół kaskad wody pieniących się w miejscu styku. Chłopak odetchnął świeżym powietrzem. Potrzebował takich przejażdżek, aby oderwać się od rzeczywistości. Były wspaniałe, nawet, jeśli trwały zaledwie parę minut.
-Wyjedźmy- odezwała się nieoczekiwanie Eileen.- Weźmy konie i ruszmy zwiedzać świat!-zawołała wyrzucając w górę ręce.- Jest jeszcze tyle do zobaczenia, po co mamy tu siedzieć i gnić?- spytała.
Zsiadła z konia, zdjęła buty i skarpetki, podwinęła nogawki i usiadła na brzegu rzeki mocząc nogi w jej krystalicznej wodzie. Damen poszedł w jej ślady. Dziewczyna przykryła jego rękę swoją dłonią. Poczuł ciepło rozchodzące się po całym jego ciele.
-Nie musimy się tu marnować- powiedziała patrząc mu w oczy. Dostrzegł w nich jedynie mocną przyjaźń.
Nie wiedział dlaczego, może pod wpływem impulsu, jaki dawał mu jej dotyk, ale zgodził się uciec z Haven Of Peace. Obiecali sobie, że gdy przyjadą do domów po kryjomu spakują się, a w nocy wezmą konie i odjadą. Pierwszym punktem miała być najbliższa wioska. Z opowiadań rodziców Eileen wiedziała, że jest ona oddalona o jakieś 80 km, więc przed następnym zmierzchem powinni tam być.
Damen wrócił do domu smutny. Nie wiedział, jaką okaże się decyzja, którą właśnie podjął. Mimo próśb dziewczyny, opowiedział o tym matce. Pani Peace nie zganiła go za chęć wyrwania się z miasta rodzinnego. Była kobietą znającą życie i wiedziała, że nastolatkowie muszą gonić za własnym szczęściem, ścigając się z wiatrem. Pomogła Damenowi spakować najpotrzebniejsze rzeczy i dała kilka wskazówek.
Chłopak wdzięczny za zrozumienie matki udał się do stajni skąd zabrał Avę i Dennemarę. Gdy dotarł na umówione miejsce w lesie szczęśliwa Eileen już tam była. Przytroczyła do siodła bułanki swoje dwie torby i śpiwór i z plecakiem na ramionach wsiadła na klacz. Wcześniej przymocowała do siodła kantar, uwiąz i worek owsa. Jej koń parsknął przyjaźnie na powitanie.
Damen przytroczył do siodła swoje bagaże i wspiął się na grzbiet Dennemary. Dziewczyna pokazała mu mapę i ruszyli.
Noc była ciemna i chłodna. Otuleni ciepłymi kurtkami prowadzili konie do zaznaczonego na mapie miejsca, w którym Eileen specjalnie zostawiła rozbity namiot. Zrobiła to jeszcze przed przygotowaniami do wyjazdu.
Gdy tam wreszcie dotarli, dziewczyna przywiązała konie, a Damen rozłożył we wnętrzu namiotu śpiwory. Położyli się spać.
W Rezydencji Prezydenckiej panował chaos. Było już dawno po północy, a córki prezydenta nigdzie nie było widać. Jego żona zamknęła się w pokoju i płakała w poduszkę. Nie chciała jeść, ani pić. Zniesmaczony pan Spy przypomina sobie poranną kłótnie, a raczej monolog dziewczyny. Gdzie też może być teraz jejgo córka?
Tymczasem Eileen przewraca się na drugą stronę w śpiworze. Nie mając o tym pojęcia przytula się do Damena i wreszcie spokojnie śpi.
O poranku pierwszy budzi się chłopak. Karmi konie i sprawdza godzinę. Zostało im dużo czasu, jest dopiero świt. Chce wrócić do namiotu, do dziewczyny, ale ta właśnie wychodzi przeciągając się błogo. Jedzą małe śniadanie. Przeglądają cały sprzęt.
Mają trzy latarki, apteczkę z bandażami i jodyną, sporo płatków śniadaniowych, trochę bułek, trzy duże butelki wody, strzelbę pana prezydenta i naboje do niej, dwa koce, linę i trochę ciuchów na zmianę.
Chwilę później ruszają. Kierują się już w stronę wioski, a raczej miasteczka. Po drodze Eileen ustrzela dwa zające. Sprzedadzą je na targu.
W tym samym czasie w Haven of Peace wybucha druga bomba, zniknęły dwa konie, ich rząd i strzelba. Oprócz Eileen w mieście nie pokazuje się już także Damen Peace, ale jego matka wcale nie jest zdziwiona. Pani prezydentowa udaje się do niej niezwłocznie.
-O, pani Prezydentowa, chciałaby pani coś kupić?- pani Peace zwraca się do niej z szacunkiem, gdy tylko ją dostrzega.
-Nie, nie- kręci głową pani Spy.- Chodzi, o moją córkę…
-Ach, Eileen? Przychodziła tu często, dużo rozmawiałyśmy, bardzo miła dziewczyna…
-Ona zniknęła!- krzyczy pani Spy.
-Uciekła?- sugeruje pani Peace zastanawiając się nad czymś.- Może potrzebuje trochę swobody, odpoczynku, wolności?
-Ona zabrała strzelbę mojego męża, proszę panią, już sama nie wiem co o tym myśleć…- pani Spy rozpłakała się.
Matka Damena poklepała ją po plecach i podała gruszkę. Prezydentowa pokręciła głową, wstała i odeszła.
Zastanawiała się gdzie może być Eileen, gdy ta jechała na Avie w stronę Hungercity. Obok niej na Dennemarze siedział Damen. Rozprawiali sobie wesoło o przyszłości nie licząc się ze zdaniem innych.

czwartek, 20 listopada 2014

Annie Nigela- kompletna zmiana otoczenia, na którą nie bardzo zasługuję.

Siedzieliśmy razem w jego domu. Była szósta trzydzieści, gdy drzwi otworzyły się ze zgrzytem i do środka weszła matka chłopaka. On podbiegł do niej lekko utykając na prawą nogę i przytulił się. Podążyłam za nim. Przywitałam się z wysoką kobietą i wyszłam z domu. 
Wiał silny porywisty wiatr. Moja cienka bluzka i bluza nie wystarczały. Adrenalina opadła i zaczęłam odczuwać chłód. Mimo wszystko ruszyłam ulicą przed siebie. Nie miałam co zrobić. Nie miałam na bilet. Uświadomiłam sobie, że o niczym nie pomyślałam. Szłam z rękami w kieszeni i wzrokiem wbitym w chodnik. Gdy spojrzałam przed siebie dostrzegłam staruszkę liczącą pieniądze. Dostrzegłam swoją szansę. Nie chciałam tego robić, ale  musiałam zdobyć jakieś pieniądze. Przechodząc obok niej wyrwałam jej kopertę z rąk. Starsza pani krzyknęła na mnie i wyjęła telefon, gdy uciekałam dosłyszałam, jak szczegółowo mnie opisuje. Musiałam się gdzieś ukryć.
Poszłam do parku. Okazało się to moją najgorszą decyzją. Przekroczyłam bramę i doszłam do pierwszego rozwidlenia i zobaczyłam parę osób z Gangu opiekunki. Weszłam w tę drugą ścieżkę i zaczęłam biec. Błąd! Zaczęli mnie gonić. Nie zauważyłam dwóch osób przed sobą, bo obracałam się by sprawdzić jak daleko są przeciwnicy.
Wpadłam prosto w ręce policji. Policjantka złapała mnie za ramiona i przyjrzała mi się. Gdy już zobaczyła we mnie kogo chciała wyjęła kajdanki i razem z kolegą zaprowadzili mnie do samochodu. Ja jednak nie potrafię kraść. Oddałam im pieniądze nim dojechaliśmy na komisariat.
Posadzili mnie na krześle przed komisarzem, ale ja już obrałam swoją taktykę. Powiem im wszystko. Dokładnie wszystko.
-Czemu to zrobiłaś?- spytał starszy facet w okrągłych okularach i marynarce w kratkę, stylu to on nie miał.
-Musiałam, jak miałam wyjechać bez hajsu?- spytałam retorycznie.
-Uciekłaś?- pokiwałam głową w odpowiedzi na to pytanie.- Dlaczego?
-A chciałby pan pracować dla przywódczyni gangu?
I dalej wszystko potoczyło się samo. Wypytywał mnie o opiekunkę i o członków, o ofiary. Powiedziałam mu prawdę, a on obiecał mi dom. Super. Najpierw trafię do domu dziecka.
Zabrała mnie tam Anetta Cherry. Domek był ładny i sympatycznie urządzony. Było tam około dziesięcioro dzieci. Dwóch chłopaków w moim wieku, jedna rok młodsza dziewczyna i sami malcy. Wiedziałam, że na ten wymarzony dom trochę poczekam.
Dwa miesiące przebiegły mi przed oczyma nim zdążyłam trochę z nich wyłapać. Były dzień w dzień takie same. Byłam autorytetem tego domu, a moje historie robiły furorę wśród dziesięciolatków. Starsi słuchali mnie z zaciekawieniem. Anetta była wiecznie miła i chyba odrobinę przesłodzona. Zdarzyło się dwa razy, że przyszli potencjalni rodzice, ale nikogo nie zabrali.
Trzeci raz był już inny.
Anetta zaprosiła do domu dwójkę młodych ludzi, którzy ubrani byli w zimowe futra i mieli ze sobą dużo bagaży. Zachowywali się bardzo stosownie, sprawiali wrażenie dostojnych, wręcz arystokratycznych i nie zgadniecie kim się zainteresowali. Mną. Ładną, mądrą, przebiegłą nastolatką po przejściach. Jechali do swojego domu w Wielkiej Brytanii i po zapoznaniu się ze mną stwierdzili, że chętnie mnie "przygarną".
Wsiadłam z nimi do samochodu zabierając jedynie małą walizeczkę z ciuchami. Arletta stwierdziła, że zaraz po przylocie kupią mi nowe stroje.
W Berlinie wsiedliśmy do samolotu. pierwszy raz takim leciałam. Był nieduży, prywatny, zamiast rzędów siedzeń było kilka kanap, trzy łóżka i stoły. Znajdował się też na nim bar z drinkami. Usiadłam wygodnie na jednej z kanap, a Arletta i Michael zajęli miejsca naprzeciw mnie. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach przez około dwie godziny lotu. Czułam się świetnie opowiadając o mojej śp. matce.
Samolot wylądował na Heathrow. Stamtąd limuzyną pojechaliśmy do domu. Była to piękna, duża willa. jej ściany były białe i miejscami oplecione bluszczem. Na drugim i trzecim piętrze znajdowały się balkony. Dach był koloru granitu, a na ogrodzie znajdował się basen. Zieleń wypełniała powierzchnię między czterema ścianami muru. Zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno zasługuje na taką zmianę.

środa, 19 listopada 2014

Niczym Zawodowiec



 Zatarłam ręce i zabrałam się do pracy. Ku ogólnemu zdziwieniu z mojej i zawodowców strony pokonałam go bez większego wysiłku. Powtórzyłam ćwiczenie kilka razy i przeszłam na tor zręcznościowy, składający się z wąskich kładek, nierównych, stromych i sypkich powierzchni, oraz z siatki wywracającej się do góry nogami po każdym mniej ogarniętym ruchu. Całość należało przejść na czas. Z tym również poradziłam sobie wzorowo. Nie miałam problemów w późniejszych pojedynkach z Vincim, czy Cosmo, ani na symulatorze uników. Prawdziwą trudnością nie było dla mnie strzelanie z łuku, lecz rzucanie nożami i maczetami. Wręcz mistrzowska okazałam się później w strzelaniu z małej broni palnej. Pod koniec treningu zaznajomiłam się z zawodowcami i razem z Lottie poszłyśmy rozwijać instynkt przetrwania. nie radziłyśmy sobie najlepiej, ale świetnie się bawiłyśmy. Przez cały ten czas nie zastanawiałam się, co robi reszta mojego dystryktu. Starałam się dążyć do wygranej, jak nakazała mi Enobaria, po to, by babcia nie została sama.
 Po treningu wróciłam zmęczona do domu. Nikt oprócz Enobarii i Talicii nie odezwał się do mnie słowem. Zjadłam kolację i wzięłam jedną z książek z półki koło łóżka. Zaczęłam czytać, ale literki zlewały się ze sobą. Usnęłam.
 Kolejne dwa dni treningu były bardzo podobne. Na sali trzymałam się z zawodowcami i po pewnym czasie poczułam się jedną z nich. Razem trenowaliśmy. Vinci uczył mnie rzucania nożami, ale nadal byłam w tym słaba. Ja pokazywałam mu jak szybciej pokonywać nierówne powierzchnie, czy wspinać się. Kilka razy podczas walk udało mi się go pokonać i to była chyba jedyna dziedzina, k której byliśmy w miarę równi. W innych, np. torach przeszkód i na symulatorze uników, byłam od niego o niebo lepsza, choć oboje trzymaliśmy wysoki poziom, tak samo, jak oboje byliśmy słabi w strzelaniu z łuku. Przynajmniej trafialiśmy. Vinci był zdecydowanie lepszy w rzucaniu i skakaniu na wysokościach po wąskich rzeczach. On zawsze lądował, gdzie chciał, ja często dwa centymetry obok. Lottie była ogólnie słabsza ode mnie. Potrafiła bardzo dokładnie rzucać, ale nie potrafiła zbyt dobrze unikać. Była szybka, ale miała lęk wysokości, który próbowała zwalczyć już wiele razy. Cosmo trochę lepiej radził sobie przy walce mieczami i także dobrze rzucał. Udało mi się zauważyć, że Franceska jest dobra w strzelaniu z łuku i w survivalu, a Louis dobrze rzuca nożami i maczetami. Sean był bardzo zręczny i szybki, ale miał słaby refleks. Wpadła mi w oko jeszcze jedna trybutka z dziesiątki, która potrafiła poruszać sie po drzewach szybko i bezdźwięcznie, niczym kiedyś Rue.
 Ostatniego dnia, gdy mieliśmy zostać poddani ocenie od jeden tym razem do trzynastu, zastanawiałam się co pokazać sponsorom. Gdy siedziałam na ławce czekając na rozpoczęcie. Rozległ się komunikat, w którym zawiadomiono o rywalizacji podczas oceniania. Trzy konkurencje będą miały wpływ na to, czy dostaniemy więcej, czy mniej punktów. Czekałam, aż mnie wywołają.
-Franceska Odair i Louis Melark.
-Cosmo Lustin i Lottie Abernathof.
-Ava Melark i Vinci Sommer.
 No cóż. Weszłam do sali. Pierwszą konkurencją były tory przeszkód. Oba pokonałam pierwsza, ale z siatki na zręcznościowym prawie spadłam oglądając się za siebie.
-Wygrywa Trzynastka.
 Kolejna konkurencja to walka wręcz. Bitwa pomiędzy nami toczyła się przez około piętnaście minut i trwałaby dalej, gdyby nie to, że skupienie Vinciego rozproszyła mucha latająca mu koło nosa.
-Wygrywa Trzynastka.
 Ostatnią konkurencją było strzelanie, lub rzucanie do celu. Chciałam dać chłopakowi szansę, więc poczekałam, aż zabierze broń dla siebie. Myślałam, że sprzątnie mi sprzed nosa pistolet, ale on zabrał maczetę. Wzięłam swoją broń i stanęłam naprzeciw tarczy o kształcie człowieka. Wiedziałam, gdzie chcę trafić i wymierzyłam. Oddałam strzał, a kula trafiła między oczy. Vinci rzucił w to samo miejsce na swojej tarczy. Następnym razem strzeliłam w krtań, a maczeta zawodowca powtórzyła mój ruch. Ostatni strzał oddałam w serce. trafiłam i uśmiechnęłam się do przeciwnika. Vinci skopiował mój ruch i również się do mnie uśmiechnął.
-Remis w tej konkurencji- oznajmił sędzia.- Trzy jeden dla Trzynastki.
 Wyszliśmy z sali zadowoleni, nie z wyników, lecz z dobrej zabawy.
 Po obiedzie nastąpiło podanie wyników. Siedzieliśmy i słuchaliśmy.
-Vinci Sommer 8- miałby więcej gdyby nie przegrał.
-Lottie Abernathof 10.
-Cosmo Lustin 7- przegrał z dziewczyną? Tego się nie spodziewałam.
 Czekałam na trzynastkę.
-Franceska Odair 7.
-Louis Melark 4.
-Sean Mason 5.
-Ava Melark 12!
 Zszokowało mnie to, co usłyszałam, natomiast Enobaria chyba była pewna tak wysokiego i jedynego takiego wyniku. Podeszła do mnie i pogratulowała.
-Mówiłam- odezwała się z uśmiechem.- Wygrasz.

Mogę wygrać Igrzyska



Gdy weszłam do przedziału zaczęłam od rozejrzenia się. Zaraz mieliśmy poznać naszego mentora. Nie wiem skąd oni go wzięli, bo wszyscy zwycięzcy już nie żyją. Weszłam do przedziału pełniącego funkcję salonu i jadalni i oniemiałam z zachwytu. Już wtedy wiedziałam, że matka nie byłaby ze mnie dumna. Nie mogłam nic na to poradzić, to było po prostu piękne. teraz zauważyłam, o jaki dom i jaki luksus będę walczyć, dla mojego brata. Usiadłam na miękkim, obitym skórą fotelu i czekałam, aż przyjdą inni. Po chwili zjawiła się Franceska wraz z Seanem, a zaraz za nimi Louis.
-Za chwilę zjawi się wasz mentor- odezwała się Talicia, gdy już wszyscy siedzieliśmy wśród mahoniowych mebli i wielkich ilości jedzenia, które w większości widziałam pierwszy raz w życiu.- Jest to jedna ze zwycięzców, którzy przeszli na stronę Kapitolu. Powitajcie Enobarię!
 Nie rozległy się brawa, mimo to zwyciężczyni, zdrajczyni, weszła do przedziału z uśmiechem odsłaniającym spiłowane złote zęby, na twarzy.
-Słuchajcie- zaczęła rzeczowym tonem.- Ja nie muszę was lubić i wy nie musicie lubić mnie. Mam wam tylko pomóc wygrać, znaleźć sponsorów, odnaleźć się w tej grze. Nie warto trzymać się dawnych zasad, bo te igrzyska będą inne. Przypodobajcie się ludziom- zrobiła nacisk na ostatnie zdanie i zabrała się do jedzenia jakiegoś ciasta.
 Zajęłam się sobą i jedzeniem przysłuchując się jednym uchem temu, o co pyta ją reszta i jak ona odpowiada.
-Musicie zawiązać sojusz. Zawodowcy, pierwszy, drugi, czwarty dystrykt, oni zrobią to na pewno i będą silni. W pojedynkę nie dacie im rady...
 Miałam dość słuchania tych monologów i poszłam w stronę sypialni. Enobaria zatrzymała mnie chwilę potem.
-Avo, wiem, że chcesz chronić Louisa, ale to nie przejdzie...
-Co? Co ty w ogóle wiesz?
-Zrozum, on jest... nieostrożny, niespokojny... nie chcę cię urazić, ale zginie przy pierwszej okazji. Nie możesz chronić wszystkich...
-Jak śmiesz?!
-Avo- spojrzała na mnie.- Z nich wszystkich, tylko ty masz szansę wygrać. Wiem, że się nie zgodzisz, ale jesteś niczym zawodowiec...
-Nie prawda! Kłamiesz- nigdy nie chciałam być niczym te sługusy Kapitolu, pionki zapewniające rozrywkę, umierające z własnej woli.
-Słuchaj, jesteś uparta i silna. Twoja matka specjalnie wychowała cię tak, byś mogła kiedyś wygrać. Potrafisz o siebie zadbać, ukryć emocje. Jesteś jak zawodowiec!
-Obiecałam...
-Obiecałaś, że któreś z was wróci, wiem- przerwała mi.- Ale jeśli nie zadbasz o siebie, to obydwoje zginiecie. Twoja matka, by tego nie chciała.
-Skąd wiesz, czego chciałaby moja matka!?-zbulwersowałam się.- Zdradziłaś ją!
-Nie wiesz o czym mówisz- odparła ona spokojnie.- Weź sobie to do serca, tylko ty masz szansę mierzyć się z zawodowcami. Tylko ty możesz wygrać!
 Zostawiła mnie samą ze swoimi pytaniami, a miałam ich tyle... Nie wiem o co jej chodziło, gdy mi to mówiła, ale wiem, że mówiła to prosto z serca. Naprawdę sądziła, że mam jakieś szansę, chciałabym, żeby tak było.
 Weszłam do pokoju sypialnianego i nie przyglądając się niczemu położyłam się na łóżku i zasnęłam.

 Rano z objęć Morfeusza wyrwała mnie Franceska. Potrząsnęła mną lekko, a ja nie przywykła do przerywania snów odepchnęłam ją mocno. Dziewczyna była wątła i poleciała na ścianę.
-Au!- zawołała, a ja ocknęłam się.
 Podbiegłam do niej i zaczęłam przepraszać, w końcu to moja przyjaciółka. Ale po chwili odezwały się we mnie wczorajsze słowa Enobarii. Nie mogłam zaprzyjaźniać się z innymi, jeśli miałabym ich później... no cóż. Wyszłam zostawiając Franceskę samą. Przy stole siedziała już nasza mentorka i mój brat. Skinęłam głową kobiecie i usiadłam koło Louisa.
-Wytłumaczyłam już Luiemu, że musi cię chronić- powiedziała Enobaria. Czy ona naprawdę nazwała go Lui?
-Zrobię to- odezwał się chłopak.- Jeśli ktoś ma wygrać, to ty.
 I na tym zakończyła się rozmowa. Przyszła Franceska, a za nią Sean. Dziewczyna, jak się spodziewałam, obraziła się na mnie. Była urażona tym jak ją potraktowałam i to chyba lepiej dla niej.
-Zaczynasz się stawać taka jak oni- syknęła, a ja dobrze wiedziałam, że chodzi jej o zawodowców.
 W pewnym momencie w wagonie zrobiło się strasznie ciemno, wjechaliśmy do tunelu. Za chwilę miałam ujrzeć Kapitol. Bałam się trochę, jak mój organizm zareaguje na zdziesiątkowaną liczbę osób w stylu Talicia, czy Effie.
 Gdy tylko słońce znów zaczęło do nas docierać szybko podbiegłam do okna. Przy torach stały tłumu ludzi podobnych do malowideł. Mieli kolorowe skóry, jaskrawe stroje i włosy, machali do nas przyjaźnie uśmiechając się szeroko. Odmachałam im i wykrzywiłam usta w uśmiechu. " Przypodobaj się im!" Ktoś mi kiedyś powiedział i właśnie tą radę musiałam teraz zastosować.
-Nim traficie na arenę, czeka was Parada Trybutów, trening i ocena. Najpierw spotkacie się ze stylistami- mówiła Talicia wyprowadzając nas z pociągu.
 Przydzielili mi jakąś dwójkę, chyba bliźniaków, i zaczęto wokół mnie skakać. Piłowali mi paznokcie, myli, czesali i upinali włosy, wyrywali brwi itp. to wszystko miało uczynić mnie piękniejszą. Nie rozmawiałam z nimi. Spokojnie czekałam na stylistę i jego propozycje. trzynastka musi się wyróżniać, tak jak kiedyś zaistniała Dwunastka.
 Chwilę po wyjściu bliźniąt do pokoju wpadła jak burza młoda kobieta wyglądająca w miarę normalnie. Cmoknęła i zakasała rękawy.
-Piękną masz buźkę, złotko- powiedziała i wyjęła coś z torby, którą przyniosła.- Zobacz- trzymała w ręku lusterko.
 -Jestem Verena Schluzt- przedstawiła się.
 Wzięła do ręki cienie i zręcznie umalowała mi twarz pozostawiając w niej jak najwięcej naturalności. Później wyjęła jeszcze jedną rzecz z torby, sukienkę.

 Oniemiałam z zachwytu, gdy ja zobaczyłam. Niby czarny materiał a wyrażała tyle ile nie wyrazi żadna mina. Zmięte, odrzucone pragnienie zmiany, rebelię.
 Ubrana i uczesana, z ciemnym makijażem i czarnym welonem na włosach wyszłam z pokoju, a Enobaria wraz z Talicią i innymi trybutami zabrali mnie w miejsce, skąd wyjeżdżały rydwany. Ceaesar zaczynał już mówić. Zanim wsiadłam podleciała do mnie jeszcze Verena.
-Tył i dół sukni zaczną się palić, gdy wyjedziecie, tak samo jak welon- wyjaśniła. Jednak dodała coś na podobieństwo stroju mojej matki.
 Nie zdążyłam się nawet zastanowić, czy to sztuczny, czy normalny ogień, bo trzynasty rydwan wyjechał i publiczność zamarła wpatrując się we mnie. Posłuchałam Enobarii i zaczęłam uśmiechać się i machać do ludzi. Prezydent Snow patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym była kolejnym Kosogłosem. Do białej marynarki przypiętą miał oczywiście białą różę, a jego twarz nie traciła kamiennego wyrazu, gdy obserwował i, gdy przemawiał.
 Po skończonej Paradzie zaczęłam się wreszcie przyglądać trybutom. Szczególną uwagę zwracałam na zawodowców. Była wśród nich smukła, drobna i szybka dziewczyna, około 14-letnia, nazywała się Lottie Abernathof. Wypatrzyłam też wytatuowanego chłopaka, Vinciego Sommera, oraz umięśnionego rozrabiakę i żartownisia z Dwójki, Cosmo Lustina.
 Chwilę później Talicia zabrała ich do domu trybutów, gdzie Trzynastka zajmowała poddasze. Był to bardzo luksusowy Penthouse. Ściany były różnokolorowe i miały dużo okien, dywan ścielił każdy skrawek podłogi, a na suficie namalowane były fluorescencyjną farbą kwiaty i ptaki, które chyba metaforycznie ze sobą walczyły, jak kiedyś Snow i Katniss. Róże na suficie wygrywały. Starałam sie na nie nie patrzeć.
 Byłam zmęczona dniem i tym całym zamieszaniem, więc po dużej sycącej kolacji od razy poszłam spać. Nikt mi nie przeszkadzał.
 Rano wstałam wypoczęta i Enobaria po szybkim śniadaniu od razu wzięła mnie do sali treningowej. Było to duże pomieszczenie znajdujące się w sąsiednim budynku. W środku kręcili się już zawodowcy. Rozejrzałam się dookoła. Spojrzałam na mentorkę, a ona zaciągnęła mnie na siłowy tor przeszkód pewna, że sobie poradzę. Tor składał się z poziomych drabinek, lin, kładek i elementów do przesunięcia. Nim się obejrzałam Enobaria zniknęła, by zająć miejsce wśród sponsorów.

Gdy strącą z tronu Kosogłosa

-Wszyscy mieszkańcy dystryktu 13 wzywani są na plac sprawiedliwości! Powtarzam! Wszyscy mieszkańcy dystryktu 13 wzywani są na plac sprawiedliwości!- odezwał się głos jednego ze strażników, we wszystkich megafonach na terenie Trzynastki, dystryktu rodzin rebelianckich.
 Kilka lat temu rebela Kosogłosa została słumiona, a dwa miesiące temu stracono dwóch przywódców, Katniss i Peetę Melark, oraz Annę Odair. Ich dzieci, Ava i Louis Mellark, oraz Franceska Odair i Sean Mason, mają dziś po siedemnaście i piętnaście lat. Od długiego czasu nie było igrzysk głodowych, ale wszyscy spodziewali się ich już niedługo, może nawet w te dożynki? Na pewno Snow, prezydent Panem, przygotuje dla Trzynastki coś specjalnego. 
 Razem z bratem i przyjaciółką popędziliśmy na plac. Była już tam spora grupka ludzi wyczekujących na przemówienie. Na forum biczowano jakiegoś chłopaka, zapewne za kradzież jabłka. Władze tego dystryktu były bardzo surowe i karały często, oraz publicznie. Po skończeniu kary dwóch strażników wyprowadziło ledwo żywego chłopaka, a na scenę wkroczyła kobieta, po której wyglądzie odczytać można było, że pochodzi z Kapitolu. Miała skórę koloru maliny, cętkowaną. Jej zielone włosy upięte były wysoko nad czubkiem głowy, a oczy otoczone były naprawdę długimi rzęsami i tęczowymi cieniami. Jej usta błyszczały na różowo. Pomarańczowa sukienka była szeroka, w wielu miejscach drapowana i upinana, przy dekolcie ozdobiona była wieloma kwiatami, w tym białą różą, miała krótkie, bufiaste rękawy i falbankę.
-Witajcie moi kochani!- miała piskliwy głosik, który wyrażał wielką, zbyt wielką, jak na to miejsce, radość.- Nazywam się Talicia Prudence! Jestem opiekunką tego pięknego dystryktu!- specjalnie nie rozejrzała się, wiedząc, że nie znajdzie tu nic pięknego.- Zbliżają się dożynki, a wraz z nimi 76 Igrzyska Głodowe! Powinniśmy wybrać teraz tradycyjnie dwójkę nastolatków, ale byliście niestety niegrzeczni i nasz kochany prezydent chciał was ukarać- zrobiła smutną minkę, a zaraz potem się rozchmurzyła.- Ale najpierw obejrzymy filmik, który dotarł do nas z Kapitolu!- czekała na brawa, a gdy się ich nie doczekała po prostu odwróciła się, by obejrzeć to, co widziała już tysiące razy.- Zgodnie z postanowieniem Prezydenta Snow'a zapraszam do siebie dzieci rebeliantów!- zawołała, gdy film dobiegł końca.
 Przełknęłam ślinę i złapałam Franceskę mocniej za rękę. Ta pisnęła i pociągnęła mnie na scenę. Stając na podwyższeniu bezsensownie rozejrzałam się dookoła. Kilkaset ludzi, którzy przeżyli powstanie, stało przede mną. Nikt się nie uśmiechał, wszyscy, którzy znali kogoś z nas, stojących na forum, ocierali łzy płynące z oczu potokami. Serce ścisnęło mi się i podskoczyło do gardła, gdy Talicia gratulowała nam. gratulowała nam, że idziemy na pewną śmierć, że wybrano nas byśmy zabijali, lub zginęli. Potem dotarła do mnie jeszcze jedna informacja. Albo oni, albo ja w ostateczności będę musiała ich zabić... Zabić brata, przyjaciółkę... Nawet Seana wtedy pożałowałam, jego pewnej śmierci. Sean był słaby, wychowany praktycznie bez rodziców nie miał oparcia. Mnie matka, gdy jeszcze żyła, uczyła sztuki przetrwania, strzelania, polowania, walki. Potrafiłam być cicha i niedostrzegalna. Po ojcu odziedziczyłam talent do przypodobania się innym, ludzie mnie lubili, mimo tego, że tak jak matka byłam dość zamknięta w sobie, ale zawsze skłonna do pomocy.
 Chwilę później strażnicy odprowadzili nas do małych pokoi, byśmy pożegnali się z bliskimi. Zakazałam sobie płakać. Zaraz do środka weszła babcia, mama mamy.
-Avo, co ja bez ciebie zrobię...- rozpłakała się staruszka.
-Babciu- spojrzałam na nią i uniosłam ręką jej podbródek.-Wrócimy, rozumiesz, albo ja, albo Louis. tak? Nie płacz- prosiłam.- Obiecuję ci, że zrobię wszystko, by go ochronić!- zawołałam jeszcze, gdy strażnik wyprowadzał babcię.
I już nikt do mnie nie przyszedł. Gdyby to były normalne igrzyska byłaby tu jeszcze mama, tata, pewnie nawet Haymitch i Finnik, może przyszłaby też Anna i Johanna Mason. Teraz mogłam płakać. Powiedziałam sobie, lecz zanim poleciała pierwsza łza weszła Talicia i zabrała mnie do pociągu. Luksusowego, superszybkiego pociągu do Kapitolu, co wiedziałam z telewizji. Zdążyłam raz obejrzeć kawałek audycji, nim mama wyłączyła telewizor zła, że sama tego nie zrobiłam. Nie rozumiała, że byłam po prostu ciekawa.