sobota, 24 stycznia 2015

Ze mną nie będziecie się nudzić!

 Gdy się obudziłam przerażające wydarzenia poprzedniego dnia natarły na mnie ze zdwojoną siłą. Śmierć, nadciąga śmierć. Nie potrafiłam uwolnić się od tych myśli. Towarzyszyły mi do końca jazdy pociągiem. Na śniadaniu, podczas rozmowy z Cashmare, w czasie wspomnień śmiesznych chwil, gdy rozmawialiśmy z Emeraldem na osobności.
-A pamiętasz, jak Cashemare zapytana o liczbę ludności w Panem odpowiedziała, że bez adwokata nie zeznaje?- spytałam. Oboje wybuchliśmy gromkim śmiechem.-Albo jak pytała się, czy Dennis oprócz zadanie nie zapomniał mózgu?
 To było miłe popołudnie. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy, wspominaliśmy... Tylko, że gdzieś tam, w mojej podświadomości coś cały czas szeptało: Jedziesz na śmierć! Ta jedna rzecz psuła wszystko. Uśmiech na twarzy stawał się zewnętrzną maską. Miłe słowa i żarty były wtedy tylko wymuszonymi odpowiedziami, a śmiech miał maskować strach. Więc, czy to aby na pewno miłe popołudnie?
 Siedzieliśmy na sofie i oglądaliśmy wiadomości z Kapitolu, gdy prezenter oznajmił, że pociąg z trybutami z Jedynki właśnie dojechał. Tak zatraciliśmy się w ekranie, że nie zauważyliśmy nagłej ciemności oznaczającej przejeżdżanie przez mur Kapitolu. Wesołe okrzyki i potężna dawka światła dotarły do nas nagle. Ogrom twarzy rozjaśnionych uśmiechem wpatrywało się w okna pociągu wypatrując trybutów, nas. Podeszłam do okna i zaczęłam machać. Chyba tak powinnam. Przypodobać się im. Przypodobać sie sponsorom, mogą uratować mi życie. Szeroki uśmiech i wzięłam się do roboty. Po chwili rozbolała mnie ręka. Emerald stał obok i przyglądał się im z dziwną miną. Zamyślił się. Szturchnęłam go.
-Uśmiech i machaj im- syknęłam. Posłusznie zamachał kilka razy, nim zniknęliśmy im sprzed oczu.
 Cashmare przyglądała mi się ze swojego miejsca na sofie. Jej duże oczy rejestrowały wszystkie moje poczynania.
-Wyglądasz, jakbyś była tu nuż nie jeden raz- powiedziała.
-Czyli jestem dobrą aktorką- mruknęłam.
-Pewność siebie jest dobra- odparła ona.
 Nie widziałam, czemu to powiedziała. Wyszliśmy z pociągu. W Kapitolu wszystko było inne. Bardziej... sama nie wiem. Tego po prostu nie sposób opisać. To miejsce w porównaniu z naszym Dystryktem było po prostu piękne. Tak inne. Bogate, ale ozdobione minimalistycznie, nie tak jak ludzie, od których wprost biło dodatkami i świecidełkami. 
 Strażnicy zaprowadzili nas do jakiegoś budynku. Był naprawdę duży. W środku przypominał SPA czy coś. Od razu przyczepili się do mnie jacyś goście. Powiedzieli, że mnie przygotują na spotkanie ze stylistą. Kobieta, która miała przygotować dla mnie strój nazywała się Johannna Oddity. Gdy ją zobaczyłam uświadomiłam sobie, dlaczego tak się nazywa. Tymczasem wcześniej Orion i Walpurgia wykąpali mnie, pozbawili owłosienia, powycinali skórki przy paznokciach, a te skrócili.Potem z pół godziny czesali mi włosy. Następnie wyregulowali mi brwi i nasmarowali twarz jakimś środkiem na krosteczki, których tak naprawdę dużo nie miałam. Gdy już wreszcie skończyli ktoś zaprowadził mnie do innego pokoju. Tam czekała na mnie kobieta. Po jej wyglądzie nie dało się zauważyć, czy jest młoda czy stara. Miała na sobie ze trzy tony makijażu, jej włosy były różowe. Walczyłam z tym, żeby się nie roześmiać. Zamiast tego po prostu zaczęłam przyglądać się pokojowi.
 Był niestety bardzo zwykły. Cztery ściany, podłoga, sufit i trochę krawieckich gratów, jakichś manekinów, tkanin, czy nici. Jeden z plastikowych modeli był ubrany w przepiękną suknię. Była ona stworzona z drogich tkanin w odcieniach brązu.
  
-Piękna prawda?- spytała Johanna.- Ale to nie dla Ciebie. Mam lepszą- dodała z uśmiechem.
 Odwróciła się i wygrzebała z worka plątaninę materiałów w kolorach różu i fioletu. Gdy go rozprostowała ujrzałam czarującą sukienkę.
-Ubierz- nakazała, a potem pomogła mi nie pogubić się w kolejnych fałdach  materiałów. 
 Stanęłam przed lustrem i westchnęłam z zachwytu. 
-Mimo to, tamta chyba lepsza- stwierdziłam krytycznie. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie powiedział. Johanna wzruszyła ramionami. 
-Lepsza, nie lepsza- mruknęła.- Mogę ci jeszcze jedną pokazać. 
 Potaknęłam głową z zapałem.
 Trzecia sukienka była naprawdę najlepsza.
 Obie zgodnie stwierdziłyśmy, że to właśnie tą sukienkę włożę na paradę trybutów. Następnie Johanna zajęła się moimi włosami. Oddzieliła część włosów i zrobiła z nich warkocza, z którego później zrobiła koka na czubku głowy. Reszta włosów swobodnie okalała mi twarz. Po ubraniu sukni Johanna wczepiła mi jeszcze we włosy złote welony. Pociągnęła pomarańczowe i złote kreski nad oczami i byłam gotowa.
 Johanna zabrała mnie do rydwanu. Stał tam już Emerald. miał na sobie złoty garnitur, a we włosach brokat. Pasowaliśmy do siebie, choć było tam za dużo złota.
 Już po chwili rozległ się dziwny dźwięk i rydwany ruszyły. Ogrom miejsca w jakim się znalazłam przytłoczył mnie. Tłumy ludzi machających i krzyczących do mnie zaczęły onieśmielać. Wedy Emerald złapał mnie za rękę i podniósł ją do góry. Wiwaty wzmogły się, a większość osób patrzała na nas. Zaczęłam z uśmiechem posyłać im uśmiechy. Poczułam się uwielbiana. przyjęłam maskę pewności siebie. Jestem w końcu zawodowcem. We krwi mam wygrywanie. Caesar zaczął mówić. Nawet nie słuchałam. Rozglądałam sie dookoła i uśmiechałam. Dostrzegłam Snowa. Do niego też się słodko uśmiechnęłam. Miałam swoją taktykę.
 Wróciliśmy pod trybuny, gdy Snow skończył przemówienie.  Dowiedzieliśmy sie, że cały układ Igrzysk będzie trochę inny. Wywiady już za chwilę. Nie mamy nawet czasu na przebranie. Chwilę później zawołano Emeralda. Wyszedł na scenę i mówił, jego też nie słuchałam. Stresowałam się tym. Zero przygotowania, chcą nas sprawdzić. Idź na żywioł!
 Zawołali mnie.
 Opanowałam trzęsące się ręce i drgające lewe oko. Wyszłam z uśmiechem. Nim jeszcze usiadłam pomachałam wesoło do publiczności. Mimo szerokiego uśmiechu, stres zżerał mnie od środka.
-Witaj, Ruby! Choć to raczej nie jest twoje prawdziwe imię?- spytał od razu Caessar. Wiedział o panującej u nas tradycji. Chciał mnie wytrącić z równowagi. 
-Istotnie- odparłam.- Nazywam się Rosenica Yvonne Sylvanori Maria Rebel- powiedziałm z uśmiechem.
-Długie to imię- powiedział tylko, a liczyłam na większą kreatywność.- Powiedz mi, dlaczego Rubin?
-Och. Kiedy byłam mała, miałam może pięć miesięcy, znalazłam w ogrodzie mały rubin. I tak zostało.
-Fascynujące- uśmiechnął sie Caesar.- Powiedz Rosenico, denerwujesz sie?
-Chyba wszyscy się denerwują, zwłaszcza, że jestem tu z osobą, która jest dla mnie jak brat. Ale jeśli mam zginać, to bedzie to bardzo widowiskowe- stwierdziłam.
-Haha!- roześmiał się prowadzący.- To sie nazywa poczucie humoru!- uśmiechnęłam się szeroko do publiki. - Rosenico, czy chciałabyś coś dodać?
-Tia... Nie pozwolę wam się nudzić!- wykrzyknełam i rozległy sie brawa.
-Widać, że nasza kochana trybutka jest równie odważna, co piękna. Liczę, że będziecie śledzić jej poczynania! A tym czasem, pożegnajmy ją wielkimi brawami!
 Rozległy się wiwaty i wyszłam. Jezu, co ja tam nagadałam. Nie wybaczę sobie tego do końca życia. Przecież miałam nie być ich marionetką! Za późno. Cashy podbiegła do mnie i uścisnęła.
-Pokazałaś im mała!- wykrzykneła mentorka.- Ty w ogóle wiesz, co to stres?
-Yhm, zżerał mnie on przed chwilą- mruknełam, ale ona tego nie usłyszała. 
 Poszliśmy zakwaterować sie w naszym mieszkanku na okres dożynek. Zajmowaliśmy pierwszy piętro. Weszłam do swojego pokoju i od razu włączyłam telewizor. Zaczęłam przyglądać się trybutom udzielającym wywiadów. W dwójce bliźniaczki, dość pewne siebie. Potem trójka, dwie przyjaciółki. Czwórka, nareszcie ktoś interesujacy, przyjaciele, zawodowcy. Piątka iszóstka największe oszołomy. Siódemka- jeszcze dzieci. Ósemka, goście, którzy mogą jeszcze coś wskórać, przeszkodzić swojej śmierci. Dziewiątka, oni równie dobrze mogliby zabić się już teraz, są tak zdezorientowani i onieśmieleni, że nie maja szans. Dziesiątka, wojownik i zwykła nastolatka, on jeden ma trochę szans. Jedenastka, siostrzyczki. Dwunastka, najmłodsi trybuci na arenie.
 Zrobiło mi się ich trochę żal, bo oni wszyscy mieli zginać. Było z pięć osób na dwadzieścia cztery, które mogłyby przetrwać. 
 Potem dołączyła do mnie Cashy i opowiedziała trochę o największych wrogach na tych Igrzyskach. Znaczyć dla mnie powinni jedynie Erwin Mike i Lara Alter, Aaron Dorus , Hektor Anders i Orick Marvel. Nikt więcej, podobno, mi nie podskoczy. Śmiem w to wątpić, ale Cashy ma swoje przemyślenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz