niedziela, 11 stycznia 2015

Pociąg na śmierć wiozący.

 Głupia! Głupia, głupia, głupia! Po co się zgłaszałam!? Jeszcze rok i skończyło by się dla mnie to piekło, ale nie! Musiało mi się nagle zrobić żal jakiegoś dzieciaka! Przecież ja nawet nie wiem, kto to był! Cóż, decyzja zapadła i muszę to sobie jakoś wytłumaczyć. Już nic nie zmienię. Pojadę na igrzyska i wygram lub padnę. Nie poddam się. Będę walczyć. Muszę walczyć! Tak mnie nauczono. Ale przecież, to nie ja. Ja jestem spokojną niekonfliktową osobą, zawsze uśmiechniętą i pomocną. czy to możliwe, że przez tę durną arenę tak bardzo się zmienię. Już zaczęłam... A może to moje prawdziwe ja?
 Siedzę na krześle w prawie pustym pokoju. Ściany wydają mi się wysokie, a sufit odległy. Drzwi są zamknięta, a zza nich dobiegają mnie głosy. Czerwone wzory na purpurowych ścianach zlewają się ze sobą, gdy myślę o nadciągającej śmierci. Wiercę się niespokojnie. Słyszę kroki i po chwili do zaciemnionego pokoju wraz ze świeżym powietrzem i odrobiną światła wchodzi młoda kobieta. Anetta Sneak jest zdenerwowana i zasmucona zarazem. Jej twarz nie próbuje ukryć emocji, gdy opada ciężko na niewygodne krzesło przede mną.
-Dlaczego?- pyta szeptem. Ledwo słyszę jej słowa. Są przepełnione żalem i troską.-Wiem, że to powinien być dla ciebie obowiązek, a dla mnie zaszczyt, ale...dlaczego się zgłosiłaś? Nie wiesz, że codziennie, do zakończenia dożynek będę tu, w tym bezpiecznym miejscu umierać ze smutku i nie spełnionej troski o twoje bezpieczeństwo, jednocześnie wściekła, że nie mogę nic zrobić- spuściła wzrok, a głos załamał jej się.- Ruby, bez ciebie moje życie nie będzie nic warte, zawsze byłaś dla mnie jak nie tylko przyjaciółka, ale i córka. Nie wyobrażam sobie świata bez ciebie, jak każda matka świata bez swojego dziecka, z którym spędziła najlepsze chwile.
 Zrobiło mi się smutno i ciężko na sercu. Nie pomyślałam o tym, co ludzie będą czuć, gdy ja zginę. Nie pomyślałam o konsekwencjach. Jak zwykle nie pomyślałam o innych. O Anettcie, Emeraldzie, Cashemare... Byłam idiotką, a teraz nie mogę tego odkręcić.
 Po chwili Anettcie skończył się czas i Strażnicy kazali jej wyjść. Do pokoju zawitała mała istota. W zasadzie to została ona wniesiona przez Cashemare, która przyszła razem z nią. Martha Connor spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczami, w których czaił się strach. teraz chował się on jednak za wyrazami podzięki. Wiedziała, że uratowałam jej życie. Siedziałyśmy przez chwilę wszystkie w ciszy, a potem Cashemare bez słowa podeszła i przytuliła mnie. Byłyśmy dobrymi koleżankami od tak dawna. Czy to możliwe, że mój jeden głupi wybór wszystko zmieni? Powtórzyłam sobie jeszcze raz, że muszę zaakceptować to, co się stanie i uśmiechnęłam się do nich. Chwilę później Strażnik pokoju kazał im wyjść. Emerald siedział w drugim pokoju. Uświadomiłam sobie, że już nikt do mnie nie przyjdzie.
 Wiadomość to była dość smutna, ale nie miałam czasu się nad nią długo rozwodzić. Po chwili przyszła do mnie Rosalinda Tandet, posłanniczka Kapitolu. 
-Zbieraj się, Ruby. Poznasz za chwilę swoją mentorkę-powiedziała. Moją mentorką będzie Cashmere. Nie była to tajemnica, bo kobieta mentorowała w naszym dystrykcie od niepamiętnych czasów, a dla mnie od zawsze. Nie mniej jednak bardzo się cieszyłam, że w końcu oderwę się od nękających mnie ciągle refleksji i zrobię coś być może ciekawego. 
 Bez większego entuzjazmu lecz z ciekawością w sercu ruszyłam ze spuszczoną głową za Rosalindą. Doszłyśmy do długiego, szarego ekspresu Kapitolińskiego i jego drzwi się przed nami rozsunęły. W środku pociąg wyglądał jeszcze piękniej. Weszłyśmy do pierwszego pomieszczenia. Była to chyba jadalnia/salon. Znajdował się tam jeden wielki stół wyłożony różnymi potrawami i deserami. Niektóre z nich widziałam pierwszy raz w życiu. Na jednej ze ścian wisiał duży telewizor, a przed nim stał mały stoliczek i cztery fotele. Dalej stały jeszcze dwa stoliki. Przy nich cztery kanapy obite skórą. Na suficie namalowano bardzo oryginalny i wzorzysty fresk, a ściany miały bordowy kolor.
 Przy jednym ze stolików siedział Emerald pogrążony w rozmowie z młodo wyglądającą blondynką o ciemnych oczach i miłym uśmiechu. Nie tak wyobrażałam sobie moją mentorkę. Panna Tanner zawsze postrzegana była przeze mnie jako snobistyczna małostkowa osoba o twardym i złożonym charakterze. Cóż, nieprawdą by było, gdybym powiedziała, że w ogóle się nie mylę. Blondyna podniosła oczy i dostrzegła mnie. Od razu zwróciła uwagę na sukienkę, której jeszcze nie zdjęłam.
-Cześć Ruby!- powiedziała.- Słyszałam, że zgłosiłaś się w obronie tej małej... Marthy?
 Potaknęłam skinieniem głowy.
-Możesz mi mówić Cashy- uśmiechnęła się widząc, że czuję się dość niepewnie.-Em już się przyzwyczaił do tego pociągu i jego dość zbyt luksusowego i wytwornego wystroju. Mam nadzieję, że tobie też pójdzie tak szybko. Mogę wiedzieć jak nazywasz się naprawdę? Bo cały czas mam wrażenie, że to nie jest twoje pełne imię- zauważyła z pełną ciekawości miną. Uśmiechnęłam się i, choć nie chętnie zdradzam zwykle moje prawdziwe imię, wyjawiłam je jej. Poczułam chyba, że możemy się zakolegować, czy coś...
-Nazywam się Rosenica Yvonne Sylvanori Maria Rebel- wyrecytowałam. Ona zagwizdała, a Em zdziwił się. jemu nigdy o tym nie mówiłam. Nie wydawał się jednak urażony.-A ty, Em? Pochwal się swoim imieniem- zaproponowałam, a on uśmiechnął się z przekąsem.
-Edward Rhys Isaac Votary- nasi rodzice lubowali się w dziwnych i długich imionach.
-Rodzice wołają na was ksywkami?-spytała Cashy. Em pokręcił głową.
-To nasze dystryktowe imiona- dodałam. Zrodziła się u nas w dystrykcie tradycja do nadawania dwóch rodzajów imion. To prawdziwe i to dystryktowe. Dziwne, że ona o tym nie wiedziała.
-Hm... Za dużo czasu spędziłam poza dystryktem- uśmiechnęła się i spojrzała na zegarek.- No! Czas na kolację! 
 W tym czasie pociąg ruszył. 
 Po kolacji poszłam od razu do pokoju. Nie miałam ochoty na rozmowę i musiałam się przebrać. Sukienka zaczynała mnie już uwierać. Weszłam do sypialni. Było tam duże łóżko wyścielone beżową pościelą. Poduszki miały kształt serc i rubinów, a kołdra była we wzorze z tymi właśnie przedmiotami. Zamiast jednej ściany było wirtualne okno wyświetlające różne obrazy, a przy drugiej stała ogromna mahoniowa szafa. Wybrałam z niej swobodny dres składający się z neonowo-różowych spodni i białej bluzki.
 Rzuciłam się na łóżko i z dziką rozkoszą zatopiłam w poduszkach. Była dopiero osiemnasta, a mi udało się chociaż przez kilka godzin nie myśleć o nadciągającej śmierci.
 Teraz siedziałam jeszcze na łóżku i przerażające myśli wróciły. Siedziałam w pociągu wiozącym mnie na śmierć. Pociąg na śmierć. Mrocznie to brzmi, prawda? Mrocznie i prawdziwie.

2 komentarze:

  1. Świetne ! Może trochę krótkie, ale naprawdę cudne. Podziwiam Twój styl pisania :3 Tak potocznie a jednak schludnie ;3
    Zapraszam też do mnie na II rozdział : http://dressa-in-my-heart-forever.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń