Okręciłam się wokół własnej osi
podziwiając swój nadzwyczajny gust. Tren różowej sukni zawirował majestatycznie
unosząc się do góry.
-Ładnie- powiedziała mama.- Naprawdę
ładnie.
Kobieta odłożyła torby z zakupami i
weszła do przebieralni.
Rozplątała gorset sukni i z uśmiechem
spojrzała w lustro na ścianie przed nami.
-Weźmiemy ją- oznajmiła i wyszła.
Szybko zdjęłam suknię. Była uszyta z lekkiego
materiału, nie miała wielu zdobień, ani dodatków, ale wyglądała zdecydowanie
królewsko. Będzie się idealnie nadawała na bal w Queen’s Place.
Delikatnie zwinęłam suknię, podałam ja
mamie przez szparę w drzwiach przebieralni i wciągnęłam sukienkę, w której tu
przyszłam. Była już lekko przetarta w jednym miejscu, ale odpowiednio
dopasowany gorset skuteczne to ukrywał, wiec nie było potrzeby sięgać po igłę i
nić. Wygładziłam miękki materiał i zawołałam mamę, by zawiązała mi sznurki od
gorsetu.
Razem podeszłyśmy do lady, za którą
stała właścicielka lokalu, panna Dagmara, najlepsza krawcowa w całym Regnerito.
Młoda projektantka sukien i kostiumów z minionych epok założyła ten sklep trzy
lata temu, tuz po powstaniu tego magicznego miejsca w naszym mieście. Wyglądało
zupełnie jak średniowieczna dzielnica. Budynki zbudowane z nieregularnych
kamiennych bloków, ucharakteryzowane tak, by wyglądały na bardzo stare,
wyposażone w sprzęty charakterystyczne dla poszczególnych minionych epok. W
nich znajdowały się przeróżne stanowiska, od tradycyjnej piekarni, przez
pracownię krawiecką, aż do książęcych łaźni. Znajdował się tam nawet kawałek
lasu, małe pole, młyn i gospodarstwo hodowlane. Miejsce to było duże, położone
na obrzeżach miasta, odgrodzone murem i szeregiem kamienic od reszty zabudowań
miejskich.
Mama zapłaciła i panna Dagmara
zapakowała sukienkę do kolejnej torby, którą wzięła moja rodzicielka. Wyszłyśmy
z pracowni i ruszyłyśmy w stronę Skweru znajdującego się na środku tej
dzielnicy. Przepływała przez niego rzeczka, co tylko dodawało mu uroku.
Usiadłam na jednej z wielu ławek i
wystawiłam twarz do słońca. Mama zostawiła torby i odeszła gdzieś. Nie zwróciłam
na to większej uwagi. Podwinęłam sukienkę do połowy uda i zamknęłam oczy.
Słońce przygrzewało mocno.
Zewsząd otaczał mnie spokój i cisza.
Tylko świergot ptaków i delikatne stukanie obcasów o bruk docierało do moich
uszu. Nagle spokojny rytm kroków został zakłócony przez czyjś niezbyt cichy
bieg. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Zamarłam gdy zza moich pleców
wyskoczyło kilkanaście zakutych w zbroje postaci i stanęło do walki z inną,
podobnie ubraną grupą ludzi. Miecze śmigały w powietrzu, uderzały o siebie z
jazgotem. Nie potrafiłam się ruszyć, ani mówić. Zaskoczona jedynie gapiłam się
na dziwne zjawisko, którego inni jakoś nie zauważyli.
Kilka razy jedno z ostrzy śmignęło tuż
przy mojej głowie, a ja ani razu się nie poruszyłam. W końcu strach trochę
zelżał i poruszyłam ramionami. Zaczęłam nerwowo stukać obcasem o bruk. W końcu,
gdy wydawało mi się, że wszyscy są na tyle pochłonięci sobą, by nie zwrócić na
mnie uwagi, zerwałam się z ławki i podbiegłam do drzewa. Wspięłam się na jedną
z wyższych gałęzi i zaczęłam obserwować pojedynek.
Siły zdawały się być równo rozłożone,
nikt nie miał znaczącej przewagi, nikt też nie patrzał w górę. Rozejrzałam się
dookoła. Inni ludzie nie tylko nie zwracali na nich uwagi i zajmowali się
swoimi sprawami, ale wydali mi się także lekko przymuleni i jakby kontrolowani.
Nikt zamierzał się nawet zbliżyć do walczących, choć pewnie ich nawet nie
widzieli, a jak widzieli, to uważali to za coś normalnego.
Westchnęłam ciężko i poruszyłam się na
gałęzi. Ta zatrzeszczała niebezpiecznie.
Nie przejęłam się zbytnio. Źle zrobiłam. Rozejrzałam się dookoła, dojrzałam
dwie siedzące na ławce po drugiej stronie rzeczki osoby rozdziawiające buzię ze
zdziwienia i spadłam razem z gałęzią.
Reakcja obcych nie była tak pogrążająca
mnie jak się spodziewałam. Uwagę na to zwróciło tylko kilka osób, a dokładniej
trzy. Reszta nawet nie zdała sobie z tego sprawy. Ci jednak stali się dla mnie
poważnym zagrożeniem. Szybko poderwałam się z ziemi i przypadłam plecami do
kory. Jedna osoba zdecydowanie była z innej grupy, niż reszta. Dwaj sojusznicy
napadli na przeszkadzającą im bardziej niż ja osobą i wydawało by się, ze
wojownik nie ma już szans, ale dłuższą chwilę później dwaj napastnicy leżeli
martwi na ziemi.
Głośno wciągnęłam powietrze. Chciałam się
jeszcze cofnąć, ale zapomniałam, że stałam tuż przed pniem drzewa. Gdy zabójca
zbliżył się wymachując zgrabnie i szybko mieczem zdałam sobie szybko sprawę z
tego, że moje dość dobre jak na ludzi umiejętności walki na nic się tu nie
zdadzą. To zdecydowanie nie był człowiek, nie normalny.
Mimo wszystko postanowiłam, że nie
poddam się tak łatwo, w końcu tu chodzi o moje życie.
Skupiłam się na mieczu przeciwnika. Żeby
jak najdłużej przeżyć muszę jak najszybciej wytrącić mu go z ręki.
Gdy tylko zbliżył się na odległość paru
łokci wykonałam zdecydowany i szybki wyskok z pół obrotu i mocno kopnęłam go w
dłoń dzierżącą ostrze. To wypadło z brzdękiem i wylądowało kilka metrów od nas.
Złapałam równowagę i przymierzyłam się do sparowania jego ciosów. Nie chciałam
sama atakować. Rycerz wydawał się lekko zaskoczony,. Ale zaraz pozbierał
się i zaczęła się jatka.
Był szybki. Nie tak szybki jednak, jak się wydawało, gdy patrzyło się na niego z
boku. A może to ja była szybsza niż sądziłam? Parowałam jego cios,
wyprowadzałam własny, spotykałam się z obroną i znów sama byłam do niej
zmuszona. I tak przez dłuższy czas. Adrenalina podskoczyła i nie męczyłam się
tak szybko. Co jakiś czas zaskakiwałam przeciwnika innym niż dotychczas ciosem
i tracił koncentrację. Mimo wszystko siły i szanse były równe. W końcu to stało
się nudne i zaczęłam się czuć jak na treningu, choć dawno już nie chciało mi
się tam być. Ta lekcja byłą ciekawsza, ale tak samo monotonna i cały czas się
powtarzająca. Znów te same ciosy, bloki, triki. Trzeba było to jakoś zakończyć.
Broniąc się zaczęłam się umyślnie cofać
w kierunku zostawionego przez mojego przeciwnika miecza. Gdy byłam już w
odpowiedniej odległości wykonałam trik, którego nauczyła mnie instruktorka. Nie
wszystkim on się udawał. Wybiłam się mocno z nóg i skoczyłam do tyłu.
Wylądowałam na dłoniach dokładnie w tym miejscu, co chciałam. Odbiłam się od
ziemi podnosząc broń i wylądowałam lekko na nogach.
Nie mogłam się powstrzymać i uśmiechnęłam
się szyderczo do przeciwnika. Ten odgarnął czarne włosy z czoła i odwzajemnił
uśmiech ukazując rząd białych i równych zębów. Potem skłonił się lekko.
Wyciągnęłam miecz w stronę jego szyi. Podniósł się z ostrzem przy skórze.
Uniósł lekko ręce do góry.
-Wygrałaś- oznajmił łamaną polszczyzną z
rosyjskim akcentem.
-Co tu się do cholery dzieje?- spytałam.
Zmarszczył czoło.
-Nie wiesz?- spytał niewyraźnie.-
Myślałem, że jesteś od Świetlików- mruknął. Potem zmierzył mnie wzrokiem.
Spojrzałam na swoją podartą sukienkę. Była brudna i postrzępiona. W kilku
miejscach i ja byłam zraniona, a krew zaczęła już delikatnie zabarwiać
materiał. Chłopak utkwił wzrok w tych ranach.- Jesteś człowiekiem- powiedział,
jakby to była najmniej oczywista rzecz na świecie.
-Brawo, odkryłeś Amerykę- wiwatowałabym,
gdyby nie to, że wciąż trzymałam miecz przy jego szyi i nie zamierzałam
puścić.- A teraz może trochę konkretów, Panie Bystry?
-Słuchaj- powiedział lekko zirytowany
moimi słowami.- Nie mam pojęcia, dlaczego to widziałaś, ani dlaczego, zamiast
choćby uciekać, się w to wplątałaś, ale trudno. To nie ma najmniejszego sensu,
a przynajmniej ja go tu nie widzę, ale najwięcej się dowiesz, jeżeli ze mną
pójdziesz- rozejrzałam się dookoła, gdy to mówił. Bitwa już prawie się
skończyła, sojusznicy mojego jeńca zdecydowanie wygrali.- Inaczej możesz nie
przeżyć kilku dni- dodał.- Oni, ci, z którymi walczyliśmy, złapaliby cię i
zabili. Król Tadeusz nigdy jeszcze nie zabił śmiertelnika, nie powiedziałbym
tego samego o ich władcy- ruchem głowy wskazał na uciekających z pola bitwy
ledwo żywych Świetlików, czy jak on ich nazwał.
-A wy mi to wszystko wytłumaczycie?-
spytałam nagle zapragnąwszy poznać całą prawdę. Nie zdążył odpowiedzieć, bo
ktoś wreszcie, poniewczasie, zwrócił na nas uwagę.
Jakiś mężczyzna korzystając z mojej
nieuwagi swoim mieczem wytrącił mi broń z ręki. Odskoczyłam gwałtownie.
Potknęłam się o korzeń i poczułam chłodną stal naciskającą na krtań.
Wytrzeszczyłam oczy ze strachu i przycisnęłam się do drzewa. Ostra krawędź
miecza nacięła mi skórę i kilka szkarłatnych kropel krwi ściekło mi na
obojczyk.
Miecz nagle odskoczył. Spojrzałam na
napastnika. Czarny kaptur zasłaniał mu twarz, jak wszystkim innym, którzy
zebrali się dookoła mnie.
-Pokonała cię śmiertelniczka, Dymitrze-
zauważył z sarkazmem zakapturzony mężczyzna. Jego głos był szorstki i twardy.
-Jest groźna- mruknął chłopak. Ktoś się
roześmiał. On natychmiast odwrócił się w tamtą stronę.- Ciebie też by
załatwiła, Hans- warknął.
Do utworzonego kręgu wcisnęła się
kolejna osoba. Młody chłopak zsunął kaptur z głowy i wyszczerzył się do mnie.
Wykrzywiłam się w grymasie.
-Jasne, Di- powiedział z przekąsem.
Wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam na Dymitra. Mrugnęłam do niego, po czym
złapałam za rękę Hansa, szarpnęłam przewracając go na ziemię, a sama szybko
poderwałam się i przydusiłam delikwenta kolanem.
-Nie mówiłem- Di wzruszył ramionami i
odwrócił się do zakapturzonego.- Se illy ni mi- powiedział w języku, którego
nie znałam.
-Vasse?- zapytał zdziwiony zakapturzony.
-Przeznaczenie.
Lilianna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz