Rozdział Trzeci
Blaise
Gdy
jeden z nich już leżał na ziemi, nieprzytomny, a drugi już padał z sił,
korytarzem nadbiegło jakieś ćwierć setki ludzi.
-Cholera-
syknęłam pod nosem. Dwoje to nie dwudziestu pięciu.
-Nie
damy rady- zauważył smętnie Jasper.
-Co ty
nie powiesz- warknęłam i zrobiłam coś, o co jeszcze dwie minuty temu bym się
nie posądziła, poddałam się.
Zaprowadzono
nas do lochów w eskorcie piętnastu osób i zamknięto w sąsiednich celach
stworzonych jedynie z prętów układających się w nierówną kratkę.
Zaczęłam
cicho nucić pod nosem i zastanawiać się, jak z tego wybrnąć. Pod schodami stało
czworo strażników. Przede mną ze smętnymi minami kisiło się jeszcze dwóch. Nie
jestem wszechmocna, nie ma szans.
-E,
Katolik- rzuciłam do Jaspera siląc się na jakiś żart.- Jeśli twój Bóg chce dać
o sobie znać, to niech zrobi to teraz. Po wszystkim to się mogę nawet nawrócić-
burknęłam, co mi ślina na język przyniosła.
Odwrócił
się do mnie z dziwną miną. Przez chwilę chyba bił się z myślami, ale w końcu
uśmiechnął się jakby.
-Wystarczy,
ze go poprosisz- stwierdził. Zaśmiałam się zwracając na siebie nie potrzebną
uwagę.
-Cicho
tam!- wrzasnął któryś ze strażników. Przedrzeźniłam go bezgłośnie.
Odczekałam
chwilę, a potem podeszłam do krat dzielących mnie od Jaspera.
-Co mam
zrobić?- spytałam z poważna miną.
-Powiedz:
Proszę. Poproś go. Oj weź, na pewno wiesz jak to się robi- zaśmiał się cicho.
-Wyczuwam
ironię- mruknęłam.- Dobra. Boże, proszę…
Nim
zdążyłam dokończyć ledwo zaczęte zdanie do lochów, w ogólnym rozgardiaszu i
towarzystwie kilku gwardzistów, zszedł mężczyzna w dostojnym ubraniu. Wszyscy
strażnicy skłonili mu się równo i głęboko. Zmierzyłam go wzrokiem, gdy ten
wydawał jakieś polecenia. Dwóch gwardzistów podeszło do naszych cel i otworzyło
je.
-Szybki
jest- mruknęłam do Jaspera wychodząc na wolność.
-Zdarza
mu się- szepnął on.
Mężczyzna
podszedł do nas szybkim krokiem. Zacisnęłam pięści, ale on nawet na mnie nie
spojrzał. Stanął sztywno przed chłopakiem i skłonił się lekko.
-Wybacz
ten incydent, lordzie Highsmith- odezwał się szorstkim, chłodnym głosem.
-Nie
szkodzi- odparł lekko Jasper. Skrzywiłam się.
-A mnie
jednak trochę szkodzi- dodałam.- Moja godność trochę ucierpiała- warknęłam.
Mężczyzna uśmiechnął się.
-Kim
jest twoja urocza towarzyszka, lordzie?- spytał kompletnie mnie ignorując.
Warknęłam pod nosem.
-Blaise,
przedstaw się panu Ministrowi- poprosił Jasper.
Zagryzłam
wargi i skłoniłam się z gracją.
-Blaise
Aurelia Swaworsky- powiedziałam przesłodzonym głosem.
-Szukana
po całym świecie Sprawiedliwa Zabójczyni?- spytał zdziwiony minister. Skłoniłam
się lekko, dusząc w sobie śmiech.- Jak ty to robisz, że jeszcze żyjesz,
Jasperze?- minister przeszedł na trochę mniej oficjalny ton, choć cały czas
czuć było w jego głosie szacunek do rozmówcy.
Jasper
uśmiechnął się pod nosem lekko speszony.
-Tak,
czy inaczej… zapraszam w gości, Lordzie. W trakcie przygotowywać do pogrzebu
władcy będzie trochę zamieszania, ale chyba nie chcesz od razu wracać?- spytał.
-On nie
ma gdzie wracać- wtrąciłam, zanim on w ogóle otworzył usta.
-Rozwaliła
ci pałacyk?
-Nie
ja… Małe K-Bum w Labo zrobiło to za
mnie- uśmiechnęłam się ironicznie.
-Laboratorium
wybuchło?- spytał z niedowierzaniem Minister.
-Na to
wychodzi- potwierdził Jasper.
Minister
mruknął coś pod nosem i zawołał strażnika. Przekazał mu parę instrukcji i
odesłał.
-Musimy
jak najszybciej wybrać następcę. W obliczu zaistniałej sytuacji nie ma czasu na
niepotrzebną zwłokę, czy dyrdymały. Powietrze w całej Europie może ulec
skażeniu i trzeba podjąć odpowiednie kroki. Już posłałem po najwybitniejszych
naukowców. Powinni się zjawić na jutrzejszą naradę. Lordzie, czy zaszczycisz
nas swą tutaj obecnością?
Minister
trajkotał jak najęty. Zdawało się, że wypowiedział te wszystkie słowa na jednym
tchu. Jasper zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, choć oczywiste było, że nie
ma nad czym myśleć.
-To ja
będę zaszczycony. Wolałbym jednak, żeby panna Swaworsky mi towarzyszyła.
Spojrzałam
na niego jak głupia. Ja, w pałacu? Przecież to nie moje miejsce. Nie mój świat.
-Oczywiście,
nie ma miejsca na sentymenty, panna Swarowsky zostanie potraktowana, jak Lady.
-Swaworsky-
poprawiłam go cicho.
-A
teraz wybaczcie- skłonił się lekko zupełnie mnie ignorując i odszedł.- Muszę
pozałatwiać wszystkie sprawy, dużo spraw. Pokojówka wskaże pokój, Lordzie.
Gdy
tylko zniknął za zakrętem wybuchłam.
-Co ty
sobie, do cholery wyobrażasz?!- wrzasnęłam na niego. Czarne włosy wysunęły mi
się spod kaptura.
-Nie
rób scen. Dobrze wiesz, że i tak nie masz chwilowo, gdzie się podziać- jak
zwykle mówił z sensem. Zleceniodawca będzie mnie szukać.- Ładne- mruknął cicho
i wsunął mi włosy za ucho.
Byłam
tym tak zaskoczona, że nawet nie zareagowałam.
Natomiast
on od razu się otrząsnął.
-Choć,
znajdziemy ten cholerny pokój- powiedział i ruszył do przodu wymijając mnie.
-Pokoje-
poprawiłam go, ale on wzruszył tylko ramionami.
Doszliśmy
do marmurowych schodów, gdzie czekała na nas pokojówka. W szarej, długiej
sukience i białym czepku na włosach wyglądała jak wyjęta ze średniowiecza.
Zaprowadziła
nas na jedno z wyższych pięter i poprowadziła długim korytarzem. Na ścianach
wisiały portrety, a mnie zdawało się, że postacie na nich uwiecznione czujnie
mnie obserwują. Wzdrygnęłam się mimowolnie, gdy nagle zrobiło się chłodniej.
Jasper chyba to zauważył, bo objął mnie delikatnie ramieniem. W tamtym momencie
chyba po prostu zapomniałam strząsnąć jego rękę. A może właśnie nie? Może
dobrze się czułam, gdy troskliwie obejmował mnie w pasie? Tak dobrze, że nawet
nie zadałam sobie pytania, dlaczego?
Pokojówka
otworzyła przed nami przedostatnie drzwi. Za nimi roztaczał się widok na
ogromną sypialnię z wielkim podwójnym łóżkiem z baldachimem, starą mahoniową
szafą z przepięknie rzeźbionymi drzwiami, również mahoniowym stołem i wielkim
dywanem w kolorach brązu i beżu pokrywającym prawie całą podłogę. Ściany miały
jasny kolor kawy z mlekiem, a żyrandol zwisający z umieszczonego na wysokości
czterech metrów sufitu błyszczał kryształami.
Dziewczyna
dotknęła lekko srebrnego dzwonka przy framudze drzwi i powiedziała:
-Wystarczy
zadzwonić- po tych słowach odeszła szybkim krokiem nie odwracając się za
siebie.
Weszłam
w głąb apartamentu i dostrzegłam jeszcze dwoje drzwi ukrytych za potężną szafą.
Za jednymi znajdowała się proporcjonalnie wielka łazienka w kolorach morskiej
zieleni i turkusu, a za drugimi przestronna garderoba. Gdy domknęłam na powrót jej drzwi dotarło do
mnie, ze będę zmuszona do spania w jednym łóżku z Jasperem, ze swoim celem, z
osobą, którą usiłowałam zamordować. Niedobrze.
Bardzo
niedobrze.
-Kolacja
odbędzie się za czterdzieści minut, o ile naprawdę niczego nie zmieniają-
powiedział Jasper kontrolując czas na swoim kieszonkowym zegarku.
Kiwnęłam
głową.
-Idź
się przebrać- znów skinęłam.- W garderobie znajdziesz chyba coś odpowiedniego.
Jak na moje oko suknie królowej powinny pasować w miarę dobrze.
Otrząsnęłam
się z chwilowego amoku. Suknie królowej?
Bez
słowa zniknęłam mu z oczu za drzwiami garderoby. Było to podłużne prostokątne
pomieszczenie, którego ściany były całkowicie zasłonięte przez półki, szafki i
wieszaki ukryte za przesuwanymi drzwiami. Jedynie naprzeciw drzwi zamiast mebli
tkwiło ogromne lustro. Dojrzałam w nim swoje odbicie. Czarne, gęste,
przyciągające wzrok włosy ukryte pod kapturem, lśniącą mlecznobiałą skórę,
błyszczące w świetle żyrandola zielone oczy, umalowane czerwoną pomadką usta,
podkreśloną strojem figurę…
Przez
chwilę zastanawiałam się, jak to się stało, ze zostałam zabójczynią. Czy to
tylko przez moje silne parcie na sprawiedliwość? Przecież mogłam mieć wszystko.
Przesunęłam
długimi paznokciami po prawym policzku. Biała skóra zaróżowiła się na chwilę.
Z jakąś
nową siłą odsunęłam drzwi szafy i zaczęłam przeglądać suknie w poszukiwaniu
takiej, która będzie dla mnie idealna. Palcami przebierałam wśród przeróżnych
tkanin. Delikatnymi opuszkami wyczuwałam aksamit, jedwab i bawełnę
prześlizgujące mi się przez ręce. Przed oczyma miałam kolorowy zawrót głowy.
Złoto, srebro, królewskie czerwienie, błękity, zielenie… W końcu zasunęłam
drzwi z powrotem. Poszukiwania w tej części okazały się bezowocne.
Otworzyłam
inne drzwi i zdumiałam się. W długiej wnęce stało rzędem pięć manekinów. Pierwszy
z nich ubrany był w różową suknię balową z rozłożystym usztywnionym trenem
przepasanym zieloną roślinną dekoracją. Kreacja była piękna, ale nie nadawała
się na kolację. Druga wyglądała jak dzienna sukienka królowej lodu. Można na
niej było znaleźć wszystkie odcienie błękitu i niebieskiego. Świetnie
nadawałaby się na bal maskowy. Trzecia kreacja była ciemnozieloną suknią z
gorsetem, bufiastymi rękawami, asymetrycznym trenem i seledynową tiulową
nakładką u tyłu trenu. Czwarty manekin ubrany był w prostą beżową sukienkę
dopasowaną do ciała. Od kolan miękki materiał zmieniał się w masę tiulowych
falban. Dekolt był półprzeźroczysty, a pod biustem mieścił się gustowny brązowy
pasek z marszczonej skóry. Suknia była piękna, ale czegoś w niej brakowało.
Piąta kreacja była natomiast idealna. Pomarańczowa sukienka miała w sobie to
coś. A może miała to czerwona peleryna z kapturem połączona z sukienką złotymi
łańcuszkami? Luźny materiał trenu sięgał podłogi, ale nie majtał się po niej.
Na wysokości połowy uda widniało rozcięcie.
To było
to, czego szukałam. Znalazłam pasujące buty i ubrałam strój. Potem przystanęłam
przed lustrem i wolnymi wypracowanymi ruchami zaplotłam gruby warkocz.
Wyciągnęłam kilka pasem i pozwoliłam im opaść luźno na twarz. W jednej z
szuflad znalazłam kosmetyki i zrobiłam dość mocny makijaż. Otoczyłam oczy złotą
poświatą, a dolną powiekę podkreśliłam srebrnoszarą kredką. Wydłużyłam długie
już rzęsy tuszem i poprawiłam pomadkę na ustach. Uśmiechnęłam się do swojego
odbicia.
Kiedy
ostatni raz miałam okazję tak się wystroić? Mimo dość prostej i lekko
chłopięcej natury bardzo to lubiłam.
Zostawiłam
czarny kombinezon, pelerynę i kozaki w kącie i wyszłam z garderoby. W pokoju
nie było nikogo. Drzwi do łazienki były uchylone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz