To nie nadeszło ani szybko, ani wolno. Raczej niespodziewanie. Mimo, ze wiek się u nas nie liczy, to ja wcale nie byłam młoda, jak inne tego typu przypadki. To nadeszło nagle, nie byłam przygotowana. Ale to nie bolało. Było tylko… nieprzyjemne.
Szłam korytarzem w stronę Sali tronowej,
gdzie oczekiwał mnie ojciec. Z impetem otworzyłam drzwi, przekroczyłam próg
witając się ze strażnikami kiwnięciem głowy. Jeden z nich przytrzymał mi drzwi.
Gdy te zamknęły się za mną poczułam nieprzyjemne mrowienie gdzieś pod czaszką.
Potem poczułam się, jakby mnie dopadła paskudna migrena. Przystanęłam i
osunęłam się na ziemie tracąc kontakt z rzeczywistością.
Zamachałam rękoma zapadając się w
przestrzeni i czasie. Znałam to uczucie jedynie z teorii i nic, żadne słowa,
nie oddawały prawdziwego jego doświadczenia. Zupełnie nagle znalazłam się w
zupełnie innym miejscu, w innym czasie. Przyszłości? Przeszłości?
Rozejrzałam się dookoła. Unosiłam się
kilka centymetrów nad nierówno ściętym trawnikiem. Za mną wznosiła się
przepiękna budowla, genialnie zaprojektowana willa. Niestety tylko ona i
kawałek ogrodu wokół prezentowały się tak pięknie. Cała przestrzeń dookoła
przypominała raczej pobojowisko, niż osiedle. Wpół zburzone domki, spalone
drzewa i trawniki, powyrywane i podeptane kwiaty. Gdzie nie spojrzeć zastygłe w
przerażeniu twarze martwych już śmiertelników. Tlący się jeszcze na ulicach i w
domach ogień dopełniał przerażającego widoku.
Zakryłam usta dłonią, by ukryć
przerażenie przed samą sobą, bo nikt inny nie mógł mnie dostrzec.
Stałam się wyrocznią i właśnie ujrzałam
smutny koniec.
Zaraz potem świat znów zawirował, ale
zamiast wrócić do siebie, potężny podmuch wiatru przegnał mnie jakieś trzy
kilometry dalej. Minęłam dużo więcej zniszczonych małych osiedli i lasków.
Zatrzymałam się w miejscu, gdzie jeden z domów oglądało kilka osób. Spojrzałam
dalej. Wytężyłam wzrok i ujrzałam więcej postaci odzianych w zbroje. To nie
byli śmiertelnicy.
Przyjrzałam się dokładniej osobom bliżej
mnie. Pełna zdumienia dostrzegłam tam samą siebie. Nie wydawałam się przerażona.
Raczej zawiedziona tym, że nic nie mogłam zrobić. Obok mnie stała wysoka, granatowowłosa
dziewczyna. Zdawała się być zaskoczona i zmieszana.
-Teraz mi wierzysz?- spytała ta druga
ja. Tymczasem odwróciłam się i przyjrzałam reszcie zebranych. Dostrzegłam tam
dwie osoby, których w ogóle się nie spodziewałam. Jednak byli wśród nas
śmiertelnicy. Smukła dziewczyna o koreańskich rysach twarzy i młody chłopak o
pucołowatych policzkach i dużych mięśniach. Oboje mieli w oczach to coś, co
pozwoliło mi określić ich jako Widzących, czyli jedynych śmiertelników, którzy
mogli dostrzec nas bez żadnych barier, ani zmył.
Dostrzegłam jeszcze trzy znajome mi
osoby. Nie zdziwiła mnie obecność Diany, która zazwyczaj była związana z
wszystkimi większymi sprawami. Zazwyczaj także chodziło o jej pochodzenie, ale
tu zdawało się nie mieć ono żadnych udziałów. Obecność Markusa też byłą do
wytłumaczenia. Miał dar wplątywania się we wszelkie grubsze afery. Był
dosłownie wszędzie.
Zaskoczyła mnie natomiast obecność osoby
zupełnie nie pasującej do towarzystwa. Nawet śmiertelnicy pasowali tu bardziej
niż on, przyszły król.
Nim zdążyłam lepiej się zastanowić
paskudna migrena wróciła i znów zapadłam się w czasie i przestrzeni. Nie byłam
przygotowana, ale tym razem nie musiałam machać rękami, by zachować równowagę
duszy.
Otworzyłam oczy i znalazłam się z
powrotem w swoim pałacu. Leżałam na kanapie w Sali tronowej, na której
siedzieli zwykle doradcy króla. Ojciec pochylał się nade mną z troską w oczach.
Dostrzegłam zatroskane twarze kilku zaprzyjaźnionych ze mną pokojówek.
-Nadchodzi… koniec- wychrypiałam i
pozwoliłam sobie zemdleć. Organizm jest wyczerpany po pierwszej wizji- w głowie
zabrzmiały mi słowa Madame Beatrycze- To piękny, ale też niebezpieczny dar,
może cię wykończyć.
Cecylia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz