piątek, 17 lutego 2017

New Story

Rozdział Piąty
Blaise

 Widziałam zdenerwowanie zagubione w kącikach jego ust, gdy dowiedział się, że będziemy musieli spędzić ze sobą kolejne pół godziny. Mnie to było nawet na rękę. Miałam więcej czasu na odświeżenie sobie jakichkolwiek reguł etyki, czy dobrego zachowania. Musiałam przecież coś pamiętać z czasów, gdy jeszcze próbowałam chodzić do szkoły. Szkoda, że skończyło się tylko na nauce pisania, czytania, matematyki, fizyki i chemii, jakbym jeszcze choć trochę uważała na lekcjach etyki, kursach dobrego zachowania i wychowaniu do życia w nowym społeczeństwie to może miałabym łatwiej.
 A tak pamiętałam jedynie, że posiłek należy spożywać przy użyciu sztućców. 
 Tak to jest, gdy się większość życia spędza w samotności, bądź wśród trupów. Ani w jednym, ani w drugim środowisku niczego przydatnego do normalnego życia się nie nauczysz.
 Podniosłam się z łóżka. Jasper siedział na jego krawędzi. Wcześniej nie był taki ostrożny.
 Nawet nie wiem, czemu o tym pomyślałam. 
 Obserwowałam go przez chwilę. Siedział spięty i wpatrywał się w swoje ręce. Ale nie denerwował się zbyt mocno. Był tylko... Czujny. Nie chciał zostać zaskoczony. A ja w sumie nie miałam ochoty go teraz zaskakiwać.
 Jego wyrok był odroczony. W końcu chciał pomóc, nie? 
 A może po prostu po ostatnich zdarzeniach nie mogłabym zabić go z czystym sumieniem? 
 Zakładając, że w ogóle mam sumienie. 
 Chyba mam i ostatnio jakoś coraz częściej je czuję...
 Tak, czy siak, moje stanie nad nim i obserwowanie robiło się powoli dziwne, więc podeszłam do biurka, usiadłam na krześle przed nim i zaczęłam przeglądać papiery, którymi było zawalone. Zdaje się, że od śmierci królowej nikt tego nie ruszał. 
-Co robisz?- spytał zapewne zirytowany moim zachowaniem. Wzruszyłam ramionami.
-Patrzę- odparłam.- Skoro mnie tu wpuścili, to raczej nie mają nic przeciwko.
 Stary, lekko już pożółkły papier zapisany był drobnym maczkiem. Pochyłe litery z zawijasami skutecznie utrudniały odczytanie zapisków. W dodatku ich wielkość. Ten tekst należałoby czytać z lupą w ręku. Przebrnęłam przez cały stos takich świstków zanim natknęłam się na coś, co zdolna byłam bez większego trudu odczytać. Czyjś akt urodzenia.
 01.12.2100
 Nawet nie zwróciłam uwagi, że i ja urodziłam się tego dnia. 
 Królewska córka. Wydało się po przeczytaniu reszty informacji. Tylko, że na zamku nigdy nie było księżniczki. 
 A przynajmniej ja o takowej nie słyszałam. A jeżeli ja kogoś ze szlachty nie znałam, to znaczy, że on nie istnieje. 
 Zostawiłam akt w spokoju i złapałam za notes. Ostatni wpis:

01.12.2102
Zniknęła.
Nie ma jej.
Gdy rano usłyszałam jej płacz, porządnie zmęczona wstałam i poszłam do sąsiedniej komnaty. Okno otwarte na oścież wpuszczało zimne powietrze. Zastanowiłam się nawet przez chwilę, czy to nie ja je tak zostawiłam. W końcu byłam tak zmęczona.
Podeszłam do łóżeczka i zamarłam. Myślę, że zemdlałam, bo następne co pamiętam, to wiele pochylających się nade mną twarzy.
Zniknęła.
Nie ma jej.
Moja córka została porwana.

 Przestałam dziwić się istnieniu królewskiej córki. Zniknęła, gdy miałam dwa lata, jak mogłabym o tym wiedzieć.
 Chyba zbyt długo pochylałam się nad tym wpisem, bo Jasper zauważył moje zainteresowanie i podszedł. 
-Księżniczka Aurelia- skinął głową, jakby mógł pamiętać tamte wydarzenia. A przecież on też miał wtedy ledwie kilka lat.
-Masz na drugie Aurelia- stwierdził.
 Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na zegar.
-Chodźmy już- rzekłam i ruszyłam w stronę drzwi.
-Nie rwij tak- zastopował mnie.- Sama i tak nie trafisz.
 Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę z chytrym uśmieszkiem.
-Zdziwisz się- oznajmiłam i zniknęłam za drzwiami na tyle szybko na ile pozwalały mi wysokie buty.
 Jeszcze pamiętałam, gdzie była jadalnia. Ruszyłam długim korytarzem, a potem schodami w dół. Odnalazłam pomieszczenie bez większego trudu. Chłopak dotarł tam tuż po mnie.
 W pamięci wciąż miałam pochyłe pismo królowej, gdy zasiadałam do stołu. Wszyscy inni także zaczęli się schodzić.
 Mówiąc wszyscy, mam na myśli królewskich dostojników, doradców i ważniejszych dworzan. Na samym końcu wszedł Minister, którego już wcześniej widzieliśmy.
 Stanął on za królewskim miejscem i zaczął gadać. Już miałam się wyłączyć, gdy usłyszałam:
-... rada wybrała jednogłośnie, iż moja kandydatura jest niezgorszą na to stanowisko i z racji braku innych chętnych oraz przez zaistniałą sytuację koronacja odbędzie się już jutro w zamkowym klasztorze równo w południe...
 No nie. Serio? Czy tylko mi tu ewidentnie coś nie gra. A może jestem przewrażliwiona. Może ten jego chytry uśmieszek tylko mi się przywidział?
-Wznieśmy toast za przyszłego króla Drake'a!- zakrzyknął ktoś i wszyscy wznieśli kielichy.
 Zaczęłam jeść nie wiedząc, ze moje kłopoty dopiero się zaczynają.

piątek, 20 stycznia 2017

Muzeum Sekretów Jaspera cz.II Uratowana- Alfa i Omega

 Szłam wolno pomiędzy regałami. Ręką przesuwałam po rzędzie książek i luźno wetkniętych tam kartek. 
 Pomieszczenie było wielkości domu w strefie Omega, a półki sięgały niemal sufitu.
-To całkiem dużo informacji- stwierdziłam ostrożnie.
-Nie wszystkie dotyczą Ciebie- uśmiechnął się.- Ale większość tak. 
 Zapadła chwilowa cisza. Rozejrzałam się dookoła. 
- To książki historyczne, pamiętniki, zeznania i moje własne obserwacje.
 Zaprowadził mnie do ostatniego regału. Tam przeważała ilość różnej wielkości kartek. Część z nich powyrywana była z notesów.
- To- kiwnął ręką.- twoja ściana.
 Prawie otworzyłam buzię ze zdziwienia. Prawie, bo bardzo dobrze ukrywam emocje. 
- Zaskoczona?
 Kiwnęłam głową z półuśmiechem na twarzy.
-Czego szukam?
-Tego, co ci udowodni, że możesz mi zaufać- odparł i zaczął mi się przyglądać.
 Prychnęłam i zaczęłam przeglądać.
 Zerknęłam na tytuły paru z książek, a potem przejrzałam teczki z zeznaniami. Znalazłam sporo informacji o większości moich zleceń. 
 Natknęłam się na kartkę z podpisem: Upadek Korony. 
 Przełknęłam ślinę z niemałym trudem. Sprawa z moim ojczulkiem. Skąd on to wytrzasnął?!
 Zanim uporałam się z tym, jak wiele chłopak o mnie wie i potwierdziłam moje przypuszczenia co do tożsamości zleceniodawcy, minęło sporo czasu. Upłynęło kolejne dobre półtora godziny zanim wreszcie znalazłam to czego, jak sądzę, szukałam. 
-Czy to o to ci chodziło?- spytałam lekko znudzona przeglądaniem papierów. Pomachałam mu przed nosem książką o tytule Katastrofalne decyzje książąt. Na stronie 217 znajdował się obszerny artykuł o tym jak to młody książę Jasper przyczynił się do nieuchwycenia seryjnej płatnej morderczyni o pseudonimie Korona, mnie.
 Rzucił okiem na trzymaną przeze mnie książkę. Było w niej kilka takich zapisków.
-Więc uratowałeś mój tyłek te parę razy. Już ci ufam!- moja sarkastyczna uwaga nie przypadła mu zbytnio do gustu.
 Obserwowałam zmiany zachodzące na jego twarzy. Chyba go nieźle zdenerwowałam. 
-Słuchaj, możesz sobie nie wierzyć, że zrobiłem to specjalnie. Możesz sobie myśleć co chcesz, ale do cholery! Myślałem, ze ta paląca niesprawiedliwość kuje w oczy przede wszystkim ciebie, Koronę- Sprawiedliwą Zabójczynię. Jako jedna z niewielu znasz standardy życia z obydwóch skrajnych stref. Więc może odstaw tą swoją paranoję na bok i zacznij myśleć o tych, czyje życie możesz zmienić, a nie odebrać! 
 Uśmiechnęłam się.
-Mówi się Tę paranoję- stwierdziłam krótko.- I kto jak kto, ale nie jestem chora psychicznie- posłałam mu pokrzepiający uśmiech i już chciałam się skierować do wyjścia.
-Wszyscy tak mówią- odezwał się. Odwróciłam się na pięcie. Uśmiechał się chytrze. Chciał być sprytniejszy. Uśmiechnęłam się jeszcze bardziej sztucznie i wyszłam.
-I już wybrałam- rzuciłam na odchodne. 
 Dogonił mnie na dworze.
-Jedziesz już?- spytał.
-Głupie pytanie. Chcę zdążyć na kolację nie zamęczając przy tym konia.
 Parsknął śmiechem i pomógł mi dosiąść zwierzęcia.
 Gdy wróciliśmy do pałacu, cały czas śmiejąc się z coraz to głupszych żartów, które w żadnym razie nie przystoją księżniczkom, czy książętom, dochodziła pora kolacji. Zostałam odprowadzona pod same drzwi pokoju, gdzie już czekała na mnie Ala. Zastanawiałam się, czy ona nie ma nic lepszego do roboty, ale potem przypomniałam sobie, że przecież jest moją dwórką, czy jak tam, więc bycie w pobliżu mnie i pomaganie to jej jedyne zadanie.
 Dziewczyna włożyła mi do ręki mój test i odeszła w kierunku przyszykowanej wcześniej sukni, która leżąc na łożu wyglądała jak zwitek nieobrobionego materiału. 
 Obrzuciłam moją pracę krótkim spojrzeniem. Wybitnie. Czego innego miałabym się spodziewać?
 Potem Ala zaczęła całe przedstawienie z ubieraniem mnie. Okazało się, że sukienka składa się z trzech części. Ciemnoczerwona obcisła spódnica z wysokim stanem wykonana była z miękkiego materiału i sięgała mi do kolan. W tym samym kolorze był nowoczesny top odsłaniający ramiona, lecz z długim rękawem, który przez swoją niewielką długość zostawiał pas nagiej skóry pod piersiami. Na to Ala pomogła mi założyć czerwoną, półprzezroczystą sukienkę stworzoną zdaje się z paru oddzielnych pasm materiału schodzących się przy szyi. całość prezentowała się cudownie z upiętymi wysoko włosami, w które wetknęła srebrną tiarę i przepięknym makijażem obfitującym w czerwień i czerń. 
 Spodziewałam się, że po tym, jak spędziłam tyle czasu w towarzystwie księcia, na kolację udam się w swoim własnym towarzystwie. Ale życie jest od tego, zęby nas zaskakiwać!
 Nim zdążyłam nacisnąć klamkę rozległo się pukanie. Za drzwiami stał Denis. Przez chwilę patrzał się na mnie z otwartymi ustami. Potem odchrząknął.
-Kurczę, że też mu obiecywałem, że cię zostawię w spokoju- roześmiałam się serdecznie.- Braciszek ma pogadankę z matulą, więc dzisiaj ja dotrzymam ci towarzystwa.
-Lucia...
-Lucia nie ma nic przeciwko- uciął on i podał mi ramię.
 I znów zebrałam 14 zawistnie zazdrosnych spojrzeń. Niektóre byłyby pewnie skuteczniejsze w zabijaniu niż ja sama.
 Rytuał przed jedzeniem z wcześniejszych dni został powtórzony i zaczęła się kolacja właściwa. Potem królowa jak zwykle zajęła głos.
-Mam nadzieję, że każda z Was miło spędziła ten dzień i jest zadowolona ze swojej guwernantki. Test panny Blaise wypadł bardzo pomyślnie, więc nie ma potrzeby, by powtarzała ona swoją wiedzę. Życzę wszystkim miłej nocy.
 A potem wstała i wyszła w towarzystwie naszego milczenia. 
 Gdy tylko zniknęła za drzwiami Melisa zerwała się z miejsca i podeszła do mnie.
- Pogadamy u ciebie, po północy- szepnęła mi do ucha, a potem obydwie roześmiałyśmy się w głos, jakbyśmy właśnie podzieliły się ze sobą jakąś niepoprawną plotką.
 I kolejna noc, której w całości nie prześpię.

wtorek, 10 stycznia 2017

Reacher, Haker z Powołania

 Jednostrzałowiec

Reacher, Haker z Powołania

 W biurze Policji Miejskiej nigdy nie było cicho. Wiele osób krzątało się między biurkami, przekazywało sobie informacje, rozprawiało zawzięcie. Mimo wszystko było tam spokojnie. Inaczej niż w dotychczasowym miejscu pracy młodej funkcjonariusz  Natalii Gawędy. 
 Okno otwarte na oścież tuż obok jej biurka wpuszczało sporo świeżego, aczkolwiek ciepłego powietrza. Dziewczyna dopiero co ukończyła studia, a zaraz po nich Akademię. Teraz siedziała przed komputerem, starym gratem, i wpisywała akta ostatniej sprawy swojego zwierzchnika, któremu nieodłącznie wtedy towarzyszyła. Baza danych Policji Miejskiej nie byłaby trudna do... Stop! Nie wolno jej było o tym myśleć. Nie po to męczyła się tyle czasu z uciekaniem, nie po to studiowała, a potem wkładała morderczy wysiłek w treningi na Akademii. Musiała o tym zapomnieć, nigdy do tego więcej nie wracać, inaczej znów ściągnie na siebie kłopoty.
 A tego przecież nie chciała.
 Wklepała ostatnie dwa zdania i zamknęła program.
-Wszyscy wolni funkcjonariusze do sali zebrań!- wrzasnął komendant.- Ty też Pogawędka- skinął na nią głową, a ona skrzywiła się słysząc nielubiane przez nikogo przezwisko nadane jej przez jej zwierzchnika, Komendanta Józefa Poniewierskiego.- Potrzebujemy wszystkich.
 Lekko zaskoczona, ale też niezmiernie podniecona swoją pierwszą prawdziwą sprawą, ruszyła w ślad za przełożonym. Zajęła jedno z miejsc z tyłu sali. Miała dobry widok na wszystkich współpracowników obecnych na zebraniu. 
-Proszę o uwagę! Sytuacja nadzwyczaj nadzwyczajna!- zakrzyknął komendant Poniewierski.- Budynek Archiwum Miejskiego oraz jeden z budynków rządowych przy ulicy Mieszka I zostały dziś, dokładnie przed kwadransem wysłane w powietrze. Zginęło ponad 40 osób. W tym wicepremier Kwiatkowska i Minister do Spraw Wewnętrznych! Żadnych nagrań z kamer, Żadnych świadków. Żadnych śladów prócz dwóch kartek zwykłego papieru z drukarki laserowej zapisanego dziwnym szyfrem.
-To kod- wyrwało jej się. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Wpadła.
-Wyjaśnijcie, posterunkowa Gawędo- odezwał się w końcu podkomendant Zmaczyński. Spojrzała na komendanta, a ten skinieniem głowy nakazał jej kontynuować.
-To zapis pliku źródłowego kodu komputerowego w języku...- zamilkła i przyjrzała się wersom wypisanym na kartkach.- To język C++. 
-Jest pani pewna?- komendant wpatrywał się w nią w zamyśleniu. Kiwnęła głową.- Funkcjonariusz Gawęda oraz sierżant Błaszczykowski, zajmiecie się rozszyfrowaniem tych zapisków.
 I ich odprawił.
 Natalia wstała z miejsca i ruszyła w stronę wyjścia. Kątem oka zarejestrowała wstającego i podążającego za nią chłopaka, lat może 26. Miał rozczochrana, za długie jak na standardy dzisiejszej mody, brązowe, kręcone włosy i okulary na nosie.
-Mam nadzieję, że jesteś tu chociaż informatykiem- mruknęła ni to do niego, ni to do siebie.
-Najlepszym w całym mieście- dodał dosłyszawszy jej słowa. Uśmiechnęła się pod nosem. Tak mu się tylko wydaje. Odkąd Natalia pozyskała nowe papiery to ona była w tym mieście niedościgniona. Tylko, że nikt miał o tym nie wiedzieć. Zbyt wiele strasznych rzeczy przydarzyło jej się w poprzednich miastach, by teraz dopuścić do tego samego rozwoju wypadków. Ale jak widać specjalne cele wymagają specjalnych środków. A ona te środki posiada.
 Dotarli do pracowni informatycznej Komendy Policji i dziewczyna się załamała. 
-Brak środków, tak?- spytała przekornie. Sierżant nie wydawał się poruszony. Może nie zrozumiał żartu.
 Chłopak już zasiadał do jednego z komputerów sprzed ostatniej dekady, gdy dziewczyna w końcu się zdecydowała.
-Sierżancie...
 Sierżant zerwał się na nogi.
-Gdzie moje maniery- uśmiechnął się szeroko.- Jestem Jacek Błaszczykowski, główny informatyk w tej dziurze- podał jej rękę. Potrząsnęła nią z uniesioną lekko jedną brwią. Jego brązowo-zielone oczy obiegły wzrokiem jej sylwetkę. Nie omieszkała zarejestrować, jak na ułamek sekundy zatrzymał się na jej dekolcie, a potem dłużej na naszywce.- Nie jesteś stąd, co?
-Natalia Gawęda, mnie również miło poznać- uśmiechnęła się przekornie.- Ty też nie, ale jakoś ci tego nie wypomi...- przerwała i zatkała usta dłonią. Rozpoznanie kodu było małym podwinięciem, ale to już była prawdziwa wpadka.
 Chłopak zlustrował ją wzrokiem.
-Naprawdę pracujesz na takich gratach?- spytała zmieniając szybko temat.
-Są całkiem niezłe- wzruszył ramionami, a ona zachichotała.
-Nie chrzań- poprosiła.- Skoczę po moje cudeńko. Chcesz, to mogę ci pożyć jednego laptopa- dodała raz jeszcze obrzucając niedbałym spojrzeniem przestarzały sprzęt.
-Nie powinniśmy się zająć sprawą?
-Do odtworzenia projektu potrzebujemy komputera Loczku. A ja mieszkam dosłownie za rogiem, no chodź.
 Za rogiem było odpowiednim określeniem. Natalia wynajmowała mieszkanie na parterze jednego z nowych bloków wybudowanych w pobliżu komendy. Ich cena była dość wygórowana, ale osiedle uchodziło za najbezpieczniejsze w całym mieście, było pod stałą obserwacją glin.
 Kluczem zawieszonym na kółku z breloczkiem otworzyła grube drzwi z litego drewna. Zazwyczaj nie wpuszczała żadnych gości. Nie zdziwiła się więc zbytnio cichą, ale dostrzegalną reakcją Jacka na sześć zamków, surowy wystrój luksusowego mieszkania, wiele walających się po podłodze rzeczy związanych bardziej z surwiwalem niż miejskim życiem oraz siedem stojących rzędem najnowszych laptopów z ulepszonymi procesorami i zwiększoną pamięcią RAM. Wszystkie były srebrne i stały w salonie na stole w stanie czuwania, czekając na dalsze rozkazy. 
 Bo choć dziewczyna tyle razy obiecywała sobie w końcu przestać, to tak na prawdę tylko bez tego nie potrafiła żyć, bez zabawy wśród liczb i kolejnych wersów niezrozumiałych dla normalnego śmiertelnika poleceń.
 Natalia byłą urodzona programistką z rozległą wiedzą na temat informatyki, teleinformatyki, psychologii, medycyny, lingwistyki i kryminologii, ze znajomością 6 języków świata i 8 języków programistycznych, z ambicją i, co najważniejsze, z ogromnym doświadczeniem w obyciu z najgorszymi przestępcami. Dlatego, gdy znów musiała zmienić miejsce zamieszkania, postanowiła wstąpić do policji.
 Jacek rozglądał się po obszernym, dobrze oświetlonym salonie w którym oprócz stołu stała jeszcze kanapa i regał z książkami. Większość z nich była kryminałami, część kompletną fantastyką. Ale znajdował się tam tylko niewielki odsetek zbiorów dziewczyny, która w tym samym czasie przeglądała fachową literaturę informatyczną w sypialni. Po wybraniu kilku tomów przeniosła się do salonu. Zamknęła trzy laptopy, odłączyła zasilacze i spakowała cały sprzęt. Gdy już stali przed wyjściem cofnęła się jeszcze po jakiś drobiazg. Wychodząc z sypialni wsunęła do kieszeni zwitek papieru, później miało się okazać, czy będzie przydatny.
 Wrócili na komendę i pełni trochę większego już zapału do pracy zorganizowali sobie w pracowni informatycznej Komendy prawdziwą pracownię dla komputerowców. Ustawili biurka w rzędzie. Położyli na nich trzy laptopy w szeregu, podłączyli je do zasilania. Natalia rozłożyła stos książek na biuru obok jej stanowiska, zwinięty świstek trzymała w kieszeni. Zabrała się do pracy nad pierwszą kartką z kodem. Jacek zasiadł nad drugim komputerem. Ten po środku pozostał wolny. Zabezpieczenie- stwierdziła Natalia.
 Minęło jakieś pół godziny nim Natalii jako pierwszej udało się rozszyfrować zapiski i nanieść je do edytora kodów. Z głośno bijącym sercem i masą myśli w głowie nacisnęła Ctrl a potem f9. Przepisując prawie nie czytelne zapiski nie zwracała zbytnio uwagi  na poprawność instrukcji. Mogło się okazać, że to tylko niewartościowy śmieć, a wtedy cała praca na nic.
 Jacek spojrzał jej przez ramię. Kompilator sprawdzał poprawność pliku. 
-Tak!- gest zwycięstwa, gdy tylko w okienku wyświetliło się 0 errors. Przybili sobie piątkę.
-Skończyłeś już?- spytała Natalia. Chłopak z uśmiechem dopisał ostatnie słowo return 0. 
 Drugi kod również był poprawny. Ale były różne, więc dziewczyna postanowiła połączyć oba kody. To by było logiczne, jeśli chodzi tu o atak terrorystyczny tej samej grupy, prawda?
-Jak myślisz?- spytała trzymając palec na przycisku funktion, niezdecydowana, czy to dobra decyzja. Jacek uśmiechnął się zawadiacko i nacisnął klawisz f9.
 Serce dziewczyny na chwilę zwolniło, a potem przyśpieszyło, jakby co najmniej uprawiała właśnie jakieś sporty ekstremalne. Wszystko inne natomiast jak na złość zwolniło. Po kolejnym, niemiłosiernie długim skompilowaniu kodów w okienku pojawił się zbawienny napis errors 0, warnings 0. Potem na ekranie pojawiło się czarne okienko programu z białym napisem na środku: Martwa Róża. Podaj kod dostępu:. Natalia prawie zachłysnęła się powietrzem. Odruchowo spięła wszystkie mięśnie, zacisnęła pięści i zaczęła rozglądać się wokół jakby ktoś mógł ją obserwować.
-Martwa Róża... Osobliwa nazwa. Widzę, ze coś ci ona mówi- stwierdził w końcu Jacek.
 Natalia głęboko wciągnęła powietrze. Czas na prawdę.
-Martwa Róża to nazwa amerykańskiego gangu- odpowiedziała cicho, ale pewnie. Nie bała się. Była zawiedziona tym, ze znów się nie udało, ale nie przestraszona. Ona nigdy się przecież nie bała. Młodsza siostra Reachera mówili na nią, gdy jeszcze byli jej przyjaciółmi.
-Polska nazwa amerykańskiego banku?- Jacek uniósł brwi w niedowierzaniu.
-Kod przetłumaczył ich bazę danych na wasz język, głupolu. Po sześciu latach w końcu mnie znaleźli- westchnęła.
-Jak to znaleźli?- teraz chłopak był już bardzo zdziwiony.- Zdaje się, że czeka nas dłuższa pogawędka...
-O tak, załatw kawę i jakiś kocyk. Jeśli chcesz usłyszeć całą moją historie musielibyśmy tu chyba nocować- uśmiechnęła się z przekąsem.
-Sarkastyczna, jak miło- mruknął Jacek pod nosem, ale dziewczyna najzwyczajniej zignorowała zaczepkę.
- Słuchaj Jacek...
-Jackie.
-Co?
-Wszyscy mówią mi Jackie, albo Reacher- oznajmił. Zmierzyła wzrokiem.
-Poza tym jeszcze jakieś specjalne życzenia, sir?- spytała zirytowana tym, ze jej przerwano.
-Po prostu dziwnie się czuję słysząc to imię w nieoficjalnym tonie.
 Dziewczyna parsknęła śmiechem pod nosem.
-Oprócz tego, że czytamy te same książki, chciałbyś jeszcze coś dodać, czy przejdziemy do historii mojego życia?
 Tym razem to on się zaśmiał.Pokręcił przecząco głową i rozsiadł się na krześle. Zaczęła mówić.
 Urodziła się w Nowym Jorku, na Manhattanie. Jej rodzice podobno byli bardzo bogaci, ale niestety zmarli, nim zdążyła zarejestrować w pamięci choćby jedno związane z nimi wspomnienie. Na jej koncie widniała od zawsze spora, okrągła sumka, ale i tak wylądowała w domu dziecka. Tam zaczęła interesować się technologią komputerową. Na dwunaste urodziny dostała pierwszego laptopa, a z uzbieranego kieszonkowego kupiła książki o programowaniu. C był jej pierwszym językiem. potem uczyła się Delphi, następnie Javy, a potem wróciła do nadzbiorów języka C, czyli zorientowanego obiektowo C++. Gdy w wieku trzynastu lat opanowała tajemnice sieci komputerowych, baz danych i systemów operacyjnych, zaczęły ją ciekawić bardziej ryzykowne rzeczy. Rok później została adoptowana przez jednego z mafiosów Martwej Róży. Wielki mężczyzna wtedy już po czterdziestce, zaprowadził ją do bazy, gdzie mieszkała jego córka. Dziewczyna bez przyjaciół, jak to mówili. Ta, której brakowało towarzystwa. Więc Natalia miała jej towarzyszyć. Dopiero później na jaw wyszła sprawa z pieniędzmi. Niezła sumka bardzo kusiła gangsterów, więc postarali się, by dziewczyna zaczęła dobrze czuć w ich środowisku. I w końcu dopięli swego. Natalia w zasadzie już jako 15-latka zadomowiła się wśród niebezpiecznych typów. Potem się okazało, że ma charakterek. Nauczyli ją strzelać, bić się i znikać. A ona sama w między czasie nauczyła się jeszcze jednego, hakowania. Na początku dla zabawy włamała się do bazy danych własnego gangu. Potem wykradała dane FBI i CIA. Zabezpieczenia tych potężnych organizacji służb specjalnych były dla niej dziecinie proste. Jako szesnastolatka zaczęła szukać swoich rodziców. Wiedziała o nich niewiele, ale dla niej to było dużo. Nauczyła się języków obcych, zapoznała nawet z pewnymi zagadnieniami medycyny, głównie patologią i antropologią. Gdy miała 18 lat odkryła prawdę. I uciekła, bo nie mogła żyć pod jednym dachem z mordercami jej rodziców. 
 Wyrobiła sobie fałszywe papiery, zabrała najważniejsze gadżety i wyjechała. Wpierw do Kanady, ale tam dość szybko wpadli na jej trop. Potem skierowała się do Europy. Najpierw mieszkała we Włoszech, ale tam też natrafiła na mafię. Znów dała się wplątać. Uzależnienie od adrenaliny sprawiło, ze wpadła w jeszcze większe kłopoty. Ale potem udało jej się rozwiązać i znów uciec. Jak najdalej na wschód i trafiła do Rosji. To był zły pomysł. Z deszczu pod rynnę trafiła do najbardziej niebezpiecznego państwa. Pracowała trochę dla rządu, trochę na lewo i znów okazało się, ze musi wiać. Bez pomysłu wróciła na południe i osiadła na dłuższe dwa lata w Grecji. Potem, gdy już znudziły jej się wieczne upały i przeważające we florze cytrusy, pojechała do Niemiec. A stamtąd, po roku przeniosła się do Polski, do kraju, z którego pochodzili jej rodzice.
 Wszystkie te miejsca jej zamieszkania łączyła jedna rzecz. Jej studia. Jakimś cudem udało jej się napisać aż siedem doktoratów: z psychologii, antropologii sądowej, medycyny sądowej, informatyki, kryminalistyki, lingwistyki i balistyki. Potem ukończyła Akademię Policyjną z najwyższym dotychczasowym wynikiem i skończyła jako posterunkowa w Komendzie Miejskiej. 
-Nazywali mnie wtedy młodszą siostrą Reachera- wspomniała z uśmiechem. On też się uśmiechnął.- Czytałam te książki po dziesięć razy- stwierdziła.
 Chłopak przyglądał się jej wciąż siedząc na krześle, a ona już po raz piąty wstawała i zaczynała kolejną przechadzkę wzdłuż gabinetów. Opowiadała szybko, nie zgłębiając szczegółów. Jakby coś ukrywała. Może tak było. Znając ją, pewnie tak. 
 W końcu Reacher złapał ją za łokieć.
-Masz jeszcze kody dostępu do tej bazy?- spytał patrząc jej w oczy.
-Czy je mam? Znam je na pamięć.
-A tamta kartka?- przypomniał sobie świstek papieru w jej kieszeni. Wyjęła go.
-To moje karty przetargowe- uśmiechnęła się chytrze i znów zasiadła przed komputerem. Szybko wklepała hasło. Odrzuciło ją i na ekranie pojawił się napis:
-Przyjaciele się za tobą stęsknili Reacher Jr. Nie powinnaś ich tak zostawiać- przeczytał Jackie na głos.- Wiesz to chyba będzie trudniejsze niż myślałem. Mam na myśli, teraz mamy dwoje Reacherów na jednej Komendzie. Jak cię ktoś zawoła i przyjdę ja?
-Serio Jackie?- spytała patrząc na niego karcąco. Wzruszył ramionami z uśmiechem. 
-Co teraz?- spytał w końcu patrząc na ekran. Był teraz cały czarny. Tekst zniknął.
 Natalia wzruszyła ramionami. 
-Trzeba czekać.
-To może mi powiesz jak naprawdę się nazywasz?
 Uśmiechnęła się pod nosem i odwróciła w jego stronę.
-Już prawie zapomniałam jak to brzmi. Tyle razy je zmieniałam...Nathalie Virginia Reacher- opuściła głowę. Jej prawdziwe imię było dla niej niczym zaklęcie. Odczarowywało wszystkie kłamstwa. Oznaczało powrót do samej siebie. Nie wymawiała go głośno od jakichś czterech lat.
-Więc chyba to ty jesteś tu prawdziwą Reacher- oznajmił Jackie, ale jego uśmiech jakby zbladł.
-No co ty. Myślałam, że jak usłyszysz moje drugie imię, to od razu zaczną się docinki w stylu panny Potts- zaśmiali się.
 Zamilkli. Chłopak wpatrywał się w nią spod okularów.
-Oprócz twoich czerwonych włosów, wyglądasz nawet podobnie. No i nie masz grzywki- zastanowił się chwilę lustrując ją wzrokiem. Zaczerwieniła się lekko czując na sobie jego uważne spojrzenie.- Ale rysy twarzy masz podobne- oznajmił w końcu.
-W Ameryce twierdzili, ze wyglądam bardziej jak Wdowa- stwierdziła. Zastanowił się.
-Może to przez włosy. Natashy były bardziej czerwone niż te Pepper.
-Jej były rude- wtrąciła Nathalie.
-Tak- zaśmiał się.
-Słuchaj, nie musimy tu siedzieć- oznajmiła w końcu.- Oni tylko chcieli się dowiedzieć, czy to na pewno ja. Teraz pewnie zaczną na mnie polować, więc nie ma sensu czekać, aż...- wtedy na ekranie pojawiły się cyfry. odliczanie.
-Nie mogą wysadzić komputera nawet go wcześniej nie dotykając- stwierdził Jackie. Do wybuchu zostało 20 minut.
-To odliczanie do kolejnego wybuchu. Musimy jak najszybciej ustalić cel!
 Dziewczyna zabrała laptopa i wybiegła z pracowni informatycznej. Chłopak pobiegł za nią. 
 Komendanta zastali w sali odpraw z paroma innymi gliniarzami. Nathalie podłączyła laptopa do gniazdka pod biurkiem, a Jacek wyjaśnił po krótce  całą historię. Komendant Poniewierski był wyraźnie niezadowolony, ale nie powiedział w tym kierunku żadnego słowa. Był natomiast żywo zainteresowany odliczaniem.
 18 minut.
-Znasz ich... Gdzie chcieliby uderzyć?- twarde spojrzenie gliniarzy bez odprawy i pozbawiona wyrazu twarz zwierzchnika niekoniecznie sprawiły, że Natalia zaczęła się denerwować. Nie, zrobiło to miękkie i pełne nadziei spojrzenie Jacka, który najwyraźniej uważał ją za inteligentniejszą, niż rzeczywiście była.
 Cóż, chyba w końcu po raz pierwszy kogoś zawiedzie, bo tym razem nie miała zielonego pojęcia, co zamierzają jej dawni koledzy. Mogą jej potrzebować, mogą chcieć się zemścić, mogą po prostu chcieć ją zabić. Tyle opcji, każda wyjątkowo niesympatyczna. Spojrzała na mapę wiszącą na ścianie. Przedstawiała całe miasto. Pokręciła głową.
 Wskazała kilka miejsc. Każde było równie dobre i równie złe. Jednym z nich myła Komenda. 
 10 minut później czas minął.
 Wszyscy ze zniecierpliwieniem oczekiwali wieści o kolejnym wybuchu. I się doczekali. Przedsionek Komendy Miejskiej Policji poszedł z dymem. 
 Siła wybuchu rozniosła się po budynku stopniowo zatrzymywana przez kolejne ściany. Osoby znajdujące się w sali odpraw zostały bezdusznie rzucone o ścianę. Fizyka jest bezwzględna. 
 Natalia uderzyła w beton tuż obok Jacka, ale w przeciwieństwie do niego nie upadła na podłogę, lecz jakimś cudem zdołała zachować jako taką równowagę, którą całkowicie odzyskała lądując prawie na kolanach. Podniosła się w porę, by przyjąć cios w twarz. Jej głowę odrzuciło gwałtownie do tyłu, a nasada nosa bolała koszmarnie. Następnie czyjaś pięść wylądowała na jej brzuchu. Dziewczyna zgięła się gwałtownie z bólu i zaskoczenia. Jeszcze dwa uderzenia, a potem nagle wszystko ustało. To znaczy, toczyło się dalej, ale już nie wokół niej. Lekko otumaniona bólem rozejrzała się dookoła i dojrzała osobę, której nie chciała widzieć. Nie żeby w ogóle kogoś ze swojego dawnego życia chciałaby spotkać, ale on... To już przesada.
 A teraz walczył z Jackiem. Ta walka nie była wyrównana. Reacher był jednak bardziej informatykiem, niż bokserem. 
 Dziewczyna rozejrzała się w panice. Komendant nieprzytomny. Wszyscy inni chyba martwi. Stali bliżej szyb i kawałki szkła mocno ich pokaleczyły.
 Musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
 Wciągnęła głęboko powietrze, wypuściła je i ruszyła z odsieczą. Kopnęła przeciwnika. Celowała w głowę. Wyskoczyła z półobrotu i dosięgnęła celu. To nie mogło go zbyt mocno naruszyć. Ale na dobry początek było... dobre. W końcu nie raz się z nim pojedynkowała. To mocne rozpoczęcie zwycięskiego pojedynku.
 Potem musiała uchylić się przed kilkoma ciosami. Kiedy w końcu dostrzegła lukę, zaatakowała. Trafiła pięścią w podbródek i kość trzasnęła. Złamana szczęka go nie zatrzyma.
 Potem zaatakował go Jackie. Trafił w brzuch, a wtedy zrobiła to, co zawsze chciała zrobić. Wzięła rozbieg, odbiła się od ściany i zakleszczyła się nogami wokół jego szyi. Dusząc się był jednak powolniejszy. Jacek uderzył go kilka razy w brzuch, kiedy on nie wiedział, czy najpierw uwolnić się od niej, czy atakować chłopaka. 
 Dziewczyna zeskoczyła na ziemię, gdy Reacher podciął mu nogi. Mężczyzna upadł na ziemię. Gdy chciał się podnieść kopnęła do w twarz trzy razy. 
 Odwróciła się i chciała odejść, gdy usłyszała szelest, którego nigdy nie pomyliłaby z żadnym innym. Wyjmowana broń. 
 Ale ona nie byłą bez szans. Dopiero teraz przypomniała sobie, że też ma przy sobie służbowy pistolet.
 Wyciągnęła go odwracając się w stronę, z której dochodził dźwięk. Mierzył do niej z pistoletu. Odbezpieczał go, gdy ona wystrzeliła. Automat. Jego głowa z powrotem opadła na podłogę.
 Zbiła piątkę z Jackiem i sprawdziła, czy Komendant żyje. Nie żył. 
 Markotni ruszyli w stronę drzwi na poszukiwanie żywych. Glin i przeciwników.
 Wtedy wybuchł drugi ładunek.
 Nie spodziewali się tego. Poczuli niesamowite, narastające wciąż ciepło,a  potem zapadła ciemność.
 Będzie dobrze, może nas znajdą, odratują, może nie było aż tak blisko- myślała Natalia, gdy przed oczami jej ciemniało.
 Gdy znów otworzyła oczy wszędzie widziała biel. Udało się. Żyła. 
 Ale potem zobaczyła znajomą twarz i wielką strzykawkę.
 Zasnęła i już więcej się nie obudziła.

wtorek, 12 lipca 2016

Muzeum sekretów Jaspera Cz.I

 Zaprowadził mnie do stajni. Serio?
-Chowasz dowody w stogach siana?- szepnęłam prosto do jego ucha. Zaśmiał się.
-Na pewno nie ukryłem ich w pałacu- odparł.- Musimy się wybrać na małą przejażdżkę- dodał.
-Nie szkodzi, uwielbiam konie.
-Wiem- skwitował jedynie i zaprowadził mnie pod boks karego ogiera. 
-Widzę,że na prawdę sporo o mnie wiesz- mruknęłam. Fryzy były moimi ulubionymi końmi od zarania dziejów. Czyli długo.
 Chłopak uśmiechnął się tylko pod nosem.
 Osprzęt znalazłam naprzeciw boksu. Osiodłałam i okiełznałam konia szybszymi i bardziej wyćwiczonymi ruchami niż książę. Wyprowadziłam konia na zewnątrz, przed stajnię i wskoczyłam na niego. Chwilę później i Jasper wyszedł na dwór. Siedział już na swej siwej klaczy.
 Chłopak ruszył galopem w momencie gdy zobaczył na drugim końcu ogrodu królową i księcia Henrego. Pognałam za nim.
 Gdy znaleźliśmy się za bramą, przez którą przelecieliśmy jak strzała, w gęstym lesie, Jasper zwolnił trochę.
-Słuchaj- zrównał się ze mną i pozwolił klaczy iść na wolnej wodzy.- Powiedziałaś, że potrzebujesz dowodu, by nam zaufać, więc ci go pokażę, ale jest jeszcze coś. Kłamstwa.
 Zmierzyłam go wzrokiem.
-Jeśli chcesz się z czegoś zwierzyć, to zapraszam- powiedziałam ironicznie.
-Wiem o tobie dużo więcej iż myślisz. Wiele więcej niż komukolwiek powiedziałem. Zbierałem informację od czasu misji Warszawa.
-Więc pewnie sporo ich masz- podsumowałam siląc się na znudzony ton.
-Chcesz wiedzieć?- spytał przypatrując mi się uważnie.
-Czemu nie- stwierdziłam.- Choć raczej mnie nie zaskoczysz.
Zaśmiał się.
-Zaskakuje mnie twoje znudzenie całą sytuacją. Nie boisz się, mimo że wiem, że jesteś morderczynią?- wzruszyłam ramionami.- Własnego ojca?
 Tym razem spojrzałam mu prosto w oczy. Muszę przyznać, że lekko się spięłam.
-Ile osób musiałeś zabić za tą informację?- wysiliłam się na żart.
-Wystarczyło pogrzebać w pamiętnikach matki- oznajmił spokojnie.- Wyjawię ci pewną tajemnicę- dodał już poważniejszym tonem.- Wiem, kto był zleceniodawcą.
 Zapadła śmiertelna cisza. Przełknęłam ślinę. W sumie, to od miesięcy podejrzewałam, kto za tym wszystkim stał.
-Jak to możliwe, że choć mieszkałam na zamku, nigdy wcześniej cię nie widziałam?- spytałam wymijająco.
-Kiepsko zmieniasz temat. A mały książę od zawsze ma ogrom obowiązków- odparł.- Możliwe, że minęliśmy się parę razy, ale muszę przyznać, ze wyprzystojniałem, przez te parę lat- oznajmił dumnie.
-Zabawne- stwierdziłam oschle.- Jakąś jeszcze tajemnicą chciałbyś się podzielić?
-Mam wrażenie, że to raczej ty powinnaś się teraz otworzyć.
-Chcesz wiedzieć ile dokładnie osób zabiłam, czy ile biorę za zlecenie?- spytałam sarkastycznie.- Bo oprócz tego nie mam żadnych tajemnic. Przynajmniej przed tobą, bo jak już oboje zauważyliśmy, wiesz o mnie o wiele za dużo- zrobiłam krótką pauzę.- Wiesz, że będę cię musiała za to zlikwidować?
 Parsknął śmiechem.
-Mogłabyś próbować- oznajmił.- Szczególnie w tej kiecce.
 Tym razem to ja się zaśmiałam.
 Nim się obejrzałam dojechaliśmy do wysokiego żywopłotu. Jasper zeskoczył z konia, więc zrobiłam to samo. Zwierzęta zaczęły się paść. Chłopak ruszył wzdłuż zielonego ogrodzenia z ręką przy liściach. Szukał wejścia?
 I chwilę potem je znalazł. Uchylił drewniane drzwi, złapał mnie za rękę i wprowadził do środka. Po schodach zeszliśmy do wielkiego bunkru pełnego regałów. W zasadzie wyglądało to jak stare muzeum. Jasper pociągnął za sznureczek i rozbłysło światło.
-To jest twój dowód?- spytałam lekko sceptycznie.
-To są moje sekrety. Nikt nie wie, że się tu znajdują. Jest wśród nich i dowód. myślę, ze sama go znajdziesz- stwierdził i przysiadł na schodach, a mnie nie zostało nic innego jak się tam rozejrzeć.

Sorki za tak długą przerwę. Naszła mnie wena, więc piszę! Mam nadzieję, że się podoba!

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Zaproszenie

Zapraszam wszystkich na Wattpada! Otworzyłam serię o superbohaterach! Jest tam odrobina fantastyki, a będzie jej więcej, na pewno jest też coś z romansu i sporo akcji. Serdecznie polecam, bo tu przez jakiś czas jeszcze nic takiego raczej się nie pojawi! Sorki no!

https://www.wattpad.com/story/66954680-adriaculus-historia-bohater%C3%B3w

Bay bay bay!

sobota, 5 marca 2016

Test

 Obudziło mnie światło  padające na moją twarz. Podniosłam się lekko i rozejrzałam po pokoju. Ala kręciła się koło szafy. Zasłony były rozsunięte i słońce swobodnie przedostawało się do pokoju. Jęknęłam niezbyt jeszcze wyspana i roztarłam kark jedną ręką. Drugą odrzuciłam kołdrę. Wstałam i podeszłam do okna.
-Zaraz śniadanie, pani- odezwał się ktoś. Wtedy zauważyłam drugą z przysługujących mi pokojówek wychodzącą z łazienki.- Za dwadzieścia minut.
 No rzeczywiście wielkie mi zaraz. 
 Wyminęłam ją bez słowa w drzwiach do łazienki. Wzięłam krótki orzeźwiający prysznic i wróciłam do pokoju. Ala złapała mnie za rękę i podprowadziła do szafy. Pokazała kilka sukienek i kazała wybierać. Nie zastanawiałam się długo i wskazałam długą, zieloną sukienkę. Ta z kwiecistym motywem na trenie poszła niestety w odstawkę.
 Szybko się przebrałam i pozwoliłam Ali zatroszczyć się o mój makijaż. Na tej dziewczynie nie da się zawieść. Zielone cienie ładnie rozświetliły mi oczy, a czerwona pomadka świetnie współgrała z klejnotami, którymi wysadzana była sukienka.
 Moje włosy zostały ekspresowo wyprostowane i spięte z tyłu na jedną stronę.
 Nowa pokojówka wyciągnęła z szafy płaskie, zielone baleriny.
 Tym razem wiedziałam, że żaden książę nie zapuka do moich drzwi. Zdziwiłam się natomiast, gdy w wejściu stanęła księżniczka Melisa. Zieleń jej sukienki była podobna do mojej i zdecydowanie podkreślała barwę jej oczu.
-Już ubrana?- dziewczyna wydawała się zdziwiona.- Świetnie. Myślałam, że przez pomysły mojego brata będzie was trzeba usprawiedliwiać, ale jak widać...- zamachała chaotycznie rękami- Jak widać, nie.
 Nawet nie skomentowałam jej słów. Uśmiechnęłam się jednak nieznacznie.
-Wciąż nam nie ufasz, co?- spytała lekko zasmucona. Wzruszyłam ramionami.
-Sama wiesz, jak jest, nie da się wierzyć we wszystko, nawet jeśli to słowa księcia.
 Zaśmiała się.
-Choć, jeszcze zdążymy przed moją matką- powiedziała, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
Szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie widziałam księżniczki biegającej w szpilkach z taką prędkością. Do tego naprawdę trzeba mieć talent. Nie próbujcie tego w domu.
-Jeśli jeszcze raz wejdę do sali w waszym towarzystwie, to pozostałe kandydatki zjedzą mnie żywcem- oznajmiłam Melisie, gdy zatrzymałyśmy się przed drzwiami.
-Masz rację- odparła ona.- Życzę powodzenia na teście.
-Jakim teście?-zapytałam.- Jasper też o nim wspominał.
-Nie wiesz? Najprawdopodobniej nie będziesz chodziła na normalne lekcje, jak inne dziewczęta, oficjalna wersja jest taka, że nie ma potrzeby przerabiać z tobą tego, co już i tak wiesz, ale ja wiem, że chodzi o odizolowanie cię od innych- uśmiechnęła się pokrzepiająco.- Tak, czy siak, leć już, będę trzymać kciuki!
 Otworzyła mi drzwi i wepchnęła do sali. Spokojnym krokiem podeszłam do swojego miejsca, obok Joaśki, która już siedziała równo przy stole. Nigdzie nie widziałam Dragony. Miejsca trzech dziewczyn, które już wczoraj się z nami pożegnały też świeciły pustką. Asia była jakoś dziwnie milcząca.
 Po chwili drzwi się otworzyły i królowa z całą swoją godnością, która ledwo zmieściła się w drzwiach weszła do sali. W krok za nią podążał król. Za nimi Jasper, ze swoją siostrzyczką pod rękę. Na końcu szli Denis i Lucia. Henrego i Dragony nadal nie było. Zdziwiło mnie to, choć nie tak bardzo by zaprzątać sobie tym głowę przed śniadaniem. Wszystkie wstałyśmy.
 Władczyni podeszła do swojego krzesła.
-Zanim zaczniemy, życzę wszystkim miłego i owocnego w szczęście dnia. Widzicie pewnie, że nie jesteśmy dziś przy stole wszyscy razem. Książę Henry i panna Dragona wybrali się na polowanie, które niestety koliduje z naszym śniadaniem- upozorowała zbolałą minę i zasiadła do stołu.- Smacznego.
 Odpowiedziało jej chóralne Smacznego i wniesiono potrawy. Zawsze myślałam, że tego się życzy tuż przed rozpoczęciem posiłku, a nie przed zobaczeniem, co w ogóle będzie można zjeść.
 Zjadłam pośpiesznie trochę jajecznicy na boczku i kromkę chleba z całkiem smacznym serem i czekałam na wiadomości dotyczące lekcji etykiety, kultury, historii i tego wszystkiego, co trzeba było wiedzieć będąc księżniczką.
 Już chwilę później królowa znów zabrała głos.
-Od dnia dzisiejszego każda z was będzie pobierać nauki od guwernantek. Etykieta, kultura, maniery, historia i rachunki, to tylko część potrzebnego wam wykształcenia. Pierwsza z lekcji odbędzie się o godzinie dziesiątej. Zacznie się tutaj, a potem guwernantki wskażą wam dalsze loka. Preferujemy indywidualny tok nauczania, bo wiadomo, że każdy uczy się inaczej. Panna Blaise Kochanowsky jest wyjątkowo zwolniona z udziału w lekcjach. Zapoznała się już ona dawno z całym materiałem. Test pozwoli jej odświeżyć tę wiedzę. Moja ukochana córka, księżniczka Melisa, obiecała zapoznać ją z całą resztą tradycji obowiązujących w naszym pałacu i dokształcić w razie jakichś braków. Oczywiście, gdyby poziom panny Blaise prezentował się wyjątkowo słabo, zostanie ona oddelegowana do normalnych lekcji. Możecie się rozejść kochane.
 Skrzywiłam się na te słowa. Dzięki wielkie za dyskrecję i wiarę w moje umiejętności.
 Do testu zostało paręnaście minut wiec wróciłam do pokoju. Melisa dogoniła mnie w połowie drogi. Nie odzywała się.
-Wiesz, ona nie zawsze taka jest- powiedziała patrząc na mnie poważnie, gdy zatrzymałyśmy się na końcu korytarza. Uniosłam jedną brew, a potem obydwie się roześmiałyśmy.- Czasem naprawdę trudno z nią wytrzymać.
 Weszłyśmy do pokoju. Melisa już w progu oznajmiła, że w takiej sukni na byle test nie pójdę, wiec poszperała w mojej szafie i wyciągnęła zwykłą czarną sukienkę z gorsetem sznurowanym na plecach i trenem do kostek. Sukienka nie miała rękawów, więc na rzuciłam na ręce zielono czarną chustę.
-Na pewno sobie poradzisz. Widziałam te kartki. To tylko trzy strony z pytaniami, na które uczyłam się odpowiadać jeszcze w kołysce- zażartowała, nim pożegnałyśmy się znów przed tymi samymi drzwiami.
 Chwilę później podeszła do mnie guwernantka, która towarzyszyłam mi w podróży.
-Zapraszam- otworzyła drzwi do jadalni.
 Duży stół stał teraz pod ścianą. Kolorowe parawany oddzielały stanowiska pracy. Dostałam test, pióro i kazano mi pisać. melisa miała całkowitą rację. Nie było tam nic trudnego. Historię naszego państwa i jego problemów z sąsiadami znałam od a do z, a etykieta, choć jej stosowanie sprawiało mi trudność, miała specjalne miejsce w moim ośrodku pamięci. Oddałam wypełniony sprawdzian po jakichś dwudziestu minutach, zadałam sobie nawet trud, by pisać czytelną, kaligraficzną czcionką.
 Dostałam pozwolenie na opuszczenie sali zaraz po tym, gdy poinformowano mnie, że wynik dostanę po kolacji. Gdy wychodziłam drzwi same sie przede mną otworzyły i prawie zderzyłam się z Dragoną.
-Przepraszam- mruknęła dziewczyna.
-Jak było?- zapytałam nie zwracając uwagi na jej szept.
-Dobrze, świetnie... Dziękuję- powiedziała i uśmiechnęła się szeroko. No i fajnie, wyminęłam już w drzwiach i tym razem się z kimś zderzyłam.
-Au- mruknęłam bardziej z zaskoczenia, niż bólu.
-No tak- odezwał się ktoś. Spojrzałam w górę.- Chyba oboje powinniśmy bardziej uważać, księżniczko- ostatnie słowo zabrzmiało niezbyt naturalnie w ustach księcia Henrego. Wyciągnął rękę w geście pomocy.
 Zignorowałam jego szczere chęci i wstałam o własnych siłach.
-Zadziwiająco arogancka jak na księżniczkę- stwierdził chłopak przypatrując mi się.
-Spójrz w lustro- mruknął ktoś za moimi plecami. Chwilę później Jasper objął mnie ręką w tali. Jego brat zarejestrował ten gest w dość dwuznaczny sposób.
 Przez minutę wszyscy troje w milczeniu mierzyliśmy się wzrokiem.
-Nie zapomnij przekazać matce- odparł w końcu Jasper i odszedł ciągnąc mnie za sobą.
-Gdzie...
-Niespodzianka- uciął on. Ton jego głosu był dość oschły i zimny, bym zaniechała sarkastycznych uwag.



Więcej chyba na razie nie będzie, bo mam poważne problemy z internetem! Zapowiada się na prawdę ostra rozmowa o dostęp! :D Tak, czy siak życzę miłej przerwy w czytaniu moich wypocin, zajmijcie się może jakąś lepszą lekturą! :D Bonda, Jo Nesbo, Charlotte Link, serdecznie polecam!

piątek, 4 marca 2016

NW Dzieci Światła i Mroku- Rozdział Siódmy



Czekała, jak zwykle. Nigdy nie było tak, ze to ja ją znajdywałem. To ona odnajdywała mnie.
Teraz siedziała na pochylonym mocno pniu kasztanowca, w towarzystwie trzech podobnych do niej dziewcząt i uśmiechała się ciepło. Gdy tylko ją ujrzałem, rozpogodziłem się lekko. Gniew na rodziców i dziadka wyparował.
-Cześć!- odezwałem się podjeżdżając do drzewa. Jej towarzyszki zaniepokoiły się i wspięły szybko na wyższe partie drzewa, zdziwiony odprowadziłem je wzrokiem. Miały ciemną karnację, długie brązowe włosy i zielone oczy.- Co robisz w towarzystwie demonów?- zainteresowałem się. Wiedziałem, że dziewczyna lubi towarzystwo Mrocznych, ale jeszcze żadnych przy niej nie spotkałem.
-Ach, one?- spytała głosem jakby wyrwano ją właśnie ze snu.- Ojciec kazał mi się nimi zająć. Bo są już na tyle dorosłe, by zacząć poznawać las, bla, bla, bla… Ale nie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Wiem, ze jedziesz w stronę granicy- szybko zmieniła temat. Przytaknąłem.- Twój dziadek zwykle trzymał się prawa, wyczuwam w tobie coś znajomego, wiec zakładam, że jedziesz na tą misję, z której nie masz szans powrócić…
-Jak zwykle szczera, aż do bólu- zauważyłem z przekąsem. Uśmiechnęła się pod nosem.
-Nie rób tego- powiedziała tylko.
-Czego?- spytałem dobrze wiedząc, o co jej chodzi.
-Nie zabijaj mojej rodziny…
-Rodziny?!
-Miałam wizję, jeżeli się zdecydujesz, to pierwszą osobą, która ci się nawinie, oprócz mnie, będzie któraś z moich siostrzyczek- spojrzała w górę i kontynuowała nie dając mi nic powiedzieć.- Nawet, jeśli uda ci się ją zabić, to mój ojciec albo cię znajdzie i zabije, albo najedzie na wasz gród. Jeśli by cię zabił, to Stefan najechałby na nas. Z tego wynika, że jeżeli się zdecydujesz tak, czy siak zginiesz i przyspieszysz nadejście bitwy między Światłymi, a Mrocznymi. Nie jest to więc pod żadnym względem dobra opcja…
-Czekaj!- krzyknąłem w końcu, przerywając jej monolog. Spojrzała na mnie surowym wzrokiem.- Jak to rodziny i jakim cudem wizję? Przecież…
-Tak wiem- przerwała mi.- Wizje maja tylko Mroczni. A ty nigdy nie założyłeś, ze jestem jedną z nich?
Zatkało mnie. Sięgnąłem pamięcią jak najdalej wstecz. Rzeczywiście, nigdy nawet o tym nie pomyślałem.
-A… A jesteś?- spytałem w końcu. Kiwnęła jedynie głową.
-Cecylia Kościuszko- dodała po chwili.- Następczyni Szkarłatnego tronu Mrocznych.
-Następczyni- mruknąłem trawiąc powoli informacje.- To żeśmy się spotkali.
Zapadła ciężka, krępująca cisza. Patrzałem pod nogi starając się jakoś pogodzić to wszystko ze swoim starym życiem. Cecylia bawiła się włosami, a jej siostry ośmielone moim skonsternowaniem zeskoczyły na ziemię i schowały się za plecami dziewczyny.
-To może nas przedstawisz- wykrztusiłem w końcu. Uśmiechnęła się
-Adrianie, to są Adrianna, Kornelia i Melisa- dziewczyny po kolei skłoniły się lekko. Były prawie nie do odróżnienia. Ona też niezbyt się od nich różniła. Była może trochę wyższa, szczuplejsza i miała niebieskie oczy. Wszystkie one jednak miały na sobie brązowe, proste, krótkie sukienki na ramiączkach, włosy związane w warkocz i paznokcie pomalowane na czerwono. Tkwiła w tym pewnie jakaś symbolika, ale nie chciałem się w nią zagłębiać.
-No dobrze- rzekłem po chwili.- Wiec co, według ciebie, mam teraz zrobić?
-Zrezygnuj- odparła, a ja prawie zachłysnąłem się powietrzem.
-A gdzie mój honor? Miałbym od tak… Czekaj, a z czego zrezygnować?- spytałem.
-Z zabijania- odparła. Zawahała się chwilę.- Albo ze swojej krwi…
-Co?
-Zrezygnuj z bycia Światłym, przejdź na naszą stronę. Ona tak zrobiła…
-Jaka ona i niby jak miałbym to zrobić?- prawie się zaśmiałem. Prawie, bo to jednak był jej pomysł, a tej dziewczyny nie należy lekceważyć.
-Diana Poniatowska- oznajmiła od razu Cecylia. W jej głosie dosłyszeć można było jakiś nowy zapał do opowiadania. Jakby to był jej ulubiony temat.- Była…
-Łowcą?
-Aniołem.
-Więc jest diabłem?
-Upadłą- odparła.- Diabłów na ziemi już prawie nie ma. Wszystkich wybiliście…
-Zasłużyły sobie- mruknąłem.
-A co ty możesz o tym wiedzieć?- zirytowała się. Wzruszyłem ramionami.- ledwo odrosłeś od ziemi. A poza tym już wtedy mieliśmy zupełnie inne intencje niż wy wciąż myślicie.
-Więc nie jesteście, jakby to ująć… źli do szpiku kości?- parsknęła śmiechem na te słowa.
-Ci, którzy zostali w Piekle- tak, ale nie my. My właśnie po to uciekliśmy na Ziemię, by pokazać, ze jesteśmy inni, że popełniliśmy największy błąd i chcemy go naprawić.
-Wróćmy może do rezygnacji- poprosiłem szybko widząc, że ma na ten temat sporo do powiedzenia.- Jest jakaś reguła, obrzęd, coś?- spytałem. Pokręciła głową.
-Nie, musisz po prostu złożyć przysięgę przed radą i przed Bogiem. Ale zastanów się, bo jest wiele odmiennych klanów, które są Światłe, a pomagają nam i wspierają- dodała. Tym razem to ja parsknąłem.
-Myślisz, zę mógłbym tak żyć w moim klanie? Znając dziadka, jeżeli tylko się dowie, ze nie wykonałem jego polecenia i pomagam jego wrogom potraktuje mnie jak jednego z nich, jak zagrożenie. A co się z takimi robi? Jego zdaniem, eliminuje. Więc wybacz, ale wolę skończyć to co i tak muszę zrobić. Zrobić to do końca.
-Jak szaleć, to szaleć- mruknęła cicho Cecylia. Adrianna, a może Kornelia, nachyliła się i szepnęła jej do ucha coś w innym języku. Może po włosku.
Rozejrzałem się po lesie czekając, aż skończą rozmawiać. Zastanowiłem się, gdzie się teraz podzieję?
-Zabiorę cię do Akademii- powiedziała dziewczyna. Spojrzałem na nią zaskoczony.- Tam najłatwiej jest o przysięgę. Ale najpierw jadę do domu, do Pałacu Kościuszków- powiedziała ostrożnie.- Jeśli nie chcesz, nie musisz tam ze mną jechać.
Wzruszyłem ramionami.
-Jak szaleć, to szaleć, tak?- spytałem przekornie. Uśmiechnęła się i gwizdnęła przeciągle. Z zarośli wychyliły się trzy kare głowy końskie okiełznane w stylu klasycznym.
Trzy siostrzyczki dosiadły swoich wierzchowców.
-A ty?- spytałem. Ona uśmiechnęła się łobuzersko i odsunęła się od nas i drzew. Spojrzała w ziemię, a za jej plecami rozwinęły się rdzawo-czerwone smocze skrzydła.
-A ja polecę- uśmiechnęła się po raz drugi i wzbiła w powietrze. Widziałem już kilka Aniołów z podobnymi zdolnościami. Ich skrzydła były piękne, smukłe i delikatne. Te sprawiały wrażenie mocnych, twardych i drapieżnych. Budziły fascynację i podziw. Może trochę też strach, ale raczej nie we mnie.
Adrian

czwartek, 3 marca 2016

New Story



Rozdział Czwarty
Jasper


Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za drzwiami garderoby. Po co ja ją w ogóle ratowałem z tego domu? Czemu zabrałem ją tu ze sobą? Po jaką cholerę bronię jej przed oczami dostojników państwowych? Co ja w ogóle sobie myślałem?
Ale mimo tych wszystkich wątpliwości, które mnie naszły, jedno musiałem przyznać. Ta dziewczyna działa na mnie jak żadna inna. Miała w sobie coś pociągającego, co sprawiało, że mój zdrowy, wszystko chłodno kalkulujący rozsądek ustępował miejsca sercu i jego szalonym decyzjom.
Ironiczna, niezależna i zabójcza dziewczyna. Co mnie w niej pociągało? Dałbym wiele, by się dowiedzieć, co tak naprawdę zapoczątkowało naszą bliższą znajomość. Może nawet zbyt wiele.
Wszedłem do łazienki, otworzyłem okno, zasunąłem zasłony i ściągnąłem brudne ubranie. Było coś czego na pewno potrzebowałem, bez względu na targające mną emocje. Prysznic. Od czasu wybuchu w ogóle nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz brud w postaci piachu i kurzu, który osiadł na całym moim ciele i ubraniach wreszcie dał się we znaki.
Rzuciłem ręcznik na podłogę i mając do wyboru dwie opcje wślizgnąłem się pod prysznic, zasłoniłem kotarę, a potem puściłem duży strumień gorącej wody z górnej słuchawki. W pierwszym odruchu wzdrygnąłem się, gdy krople wody zetknęły się z moją skórą. Z każdą sekundą temperatura wzrastała i w końcu H2O zaczęło parzyć moją skórę. Ale ja po kilku sekundach przestałem zwracać na to uwagę. Jak zawsze w tym czasie wyciszyłem czujność, choć nie wyłączyłem jej na dobre, i odpłynąłem w świat swoich uczuć.
Wiedziałem jednak, że Blaise, mimo iż kobieta, nie będzie siedziała w garderobie zbyt wiele czasu. Pospieszyłem się więc i zmyłem resztę brudu z ciała.  Potem ręką sięgnąłem po ręcznik, przewiązałem się nim w pasie i jeszcze mokry wyszedłem z pod prysznica.
Doszedłem do umywalki po drugiej stronie pomieszczenia, gdy zorientowałem się, że nieproszona osoba znalazła się w pokoju.
-Zostawiłeś uchylone drzwi- powiedziała z dość irytującym w tej sytuacji uśmiechem numer pięć. Całkiem onieśmielającym uśmiechem. Nie dałem po sobie poznać zaskoczenia.
Dziewczyna z lekkim, ale dostrzegalnym rozbawieniem lustrowała całą moją sylwetkę. Jestem pewny, że na kilka sekund zawiesiła wzrok na każdej z blizn. Odwróciłem się do niej tyłem i obserwując ją ostrożnie w lustrze umyłem zęby jedną ze świeżych szczoteczek podstawionych przez pokojówki. Nie było najbardziej higieniczne wyjście, ale zdecydowanie potrzebne.
Potem znów odwróciłem się w jej stronę. Stała w drzwiach. Miała na sobie piękną sukienkę, która podkreślała jej kształty i typ urody. Czerwień igrająca z pomarańczą idealnie oddawała jej ognisty charakter. Pewnie dlatego ją wybrała.
-Zamierzam się ubrać- powiedziałem zerkając na leżący w kacie garnitur, który spostrzegłem gdy tylko wszedłem do łazienki.- Wyjdziesz, czy miałaś nadzieję coś zobaczyć?
Prychnęła i zniknęła za drzwiami. Szybko ubrałem przygotowany strój i wyszedłem z łazienki. Blaise leżała w poprzek łóżka z nogami zwisającymi po jednej stronie. Wpatrywała się w jakiś punkt nad sobą. Gdy drzwi zaskrzypiały przy zamykaniu odwróciła głowę w moją stronę. Zerknąłem przelotnie na jej usta, a potem zupełnie odwróciłem wzrok. Znalazłem w szafie wypastowane czarne buty i założyłem je.
Zerknąłem na kieszonkowy zegarek i westchnąłem.
Spóźnialstwo nie jest mile widziane, zwłaszcza w pałacu, ale cóż.
-Musimy…- zacząłem, ale ona mi przerwała.
-Nie, nie musimy. Przed chwilą była tu ta miła dziewczyna w czepku i powiedziała, że kolacja opóźni się o pół godziny.
Odetchnąłem z ulgą. A potem zaniepokoiłem się, bo to jednak oznaczało pół godziny sam na sam z kobietą, która chciała mnie zabić. Moja słabość do niej nagle jakby osłabła. Ostrożnie usiadłem na łóżku.