-Nie mogę w to uwierzyć, Tess!- wykrzyknął Andrzej
nagle pojawiając się tuż obok niej.
-Co?- zapytała z wyrzutem, bo przerwał jej rozmyślania.
Mój Boże, miała tyle problemów.
-Jeszcze nie wiesz?- spytał przestraszony.-Tess,
Szefu cię zwolnił!
-Co?!- wykrzyknęła. Teraz to ona nieźle się
przestraszyła.-Ale… Chyba nie… Mówisz poważnie?
W odpowiedzi podał jej kartkę papieru, którą
trzymał w ręku. Przeleciała wzrokiem po paru linijkach tekstu.
-Niezwłocznie- powiedziała cicho.-Dlaczego?
Andrzej pokręcił głową. Westchnęła. Nie mało miała
kłopotów? Pacjent zbiegł…
-No to się zbieram.
Nim zdążył cokolwiek zrobić wybiegła z sali i
pomknęła po swoje rzeczy. W pośpiechu nałożyła kurtkę i wygrzebała kluczyki z
torby. To nadeszło tak szybko, niespodziewanie, ale wiedziała już, co zrobi.
Nie ma czasu na użalanie się. Pojedzie do męża, do Niemiec. Zostawiła go tam
właśnie dlatego, że miała tu tak dobrą i nieźle płatną posadę. A teraz wszystko
to wyparowało. Nie miała tu nic do roboty. Znów zobaczy swoją córkę. Więc
postanowiła, wyjeżdża. Jak najszybciej. Może uda się jej jeszcze dziś?
Wystarczy się przecież tylko spakować. Która to godzina? Hm. Pierwsza
trzydzieści. Może lepiej nie jechać teraz? Przecież jest już zmęczona, a to aż
osiem godzin bezustannej jazdy. Tak, lepiej się jeszcze prześpi.
Z piskiem opon zahamowała przed małym domkiem
jednorodzinnym znajdującym się na dużej zarośniętej chwastem działce. Emocje
wreszcie zaczęły przepełniać jej serce. Trzasnęła drzwiami i zamknęła auto.
Kipiąc ze złości weszła do domu. Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem. Rzuciła
torbę na podłogę, zaraz za butami i kurtką. Ubrana w biały kitel lekarski
usiadła na kanapie. Warknęła cicho sama do siebie. Była tak wściekła, ze z
trudem hamowała łzy. W końcu jej uwagę przykuły stojące w idealnym rzędzie
butelki wina. Przeniosła je na stolik.
-Walić kieliszki- mruknęła pociągając łyka z
gwintu.
Nim się obejrzała opróżniła dwie kolejne butelki i
siedziała upita na podłodze, koło kanapy, z do połowy pustą, ostatnia butelką,
opierając głowę o stół i wymyślając na swojego szefa. Po chwili usnęła i
flaszka wypadła jej w ręki, z głuchym brzdękiem upadła na podłogę, lecz nie rozbiła
się. Jej zawartość rozlała się po podłodze plamiąc kitel Teresy. Ale ona już
spała.
W zasadzie to, nie miał zbyt wiele do roboty. Gdy
zasnęła ułożył się koło niej i zaczął myśleć. Każdy człowiek już dawno by
zasnął, ale jego służba nie pozwalała mu na takie rarytasy. Wiec po prostu
leżał i napawał się jej bliskością. Przez te parę lat wyrobił sobie o niej
bardzo mocne zdanie. Była silną i niezależną dziewczyną, bardzo wrażliwą i
uczuciową, ale starannie wszystko ukrywającą. Przeważnie była szczera i unikała
kłamstw. Nie lubiła sprawiać niewinnym ludziom dodatkowej przykrości, ale kiedy
ktoś zalazł jej za skórę potrafiła nieźle dopiec. Z reguły nie była mściwa, ani
okrutna. Potrafiła jednak wydać się bardzo wredną i nieprzystępną osobą. W
gruncie rzeczy Samael myślał, że to, czego naprawdę potrzebowała, to odrobina
bezinteresownej miłości. Zastanawiał się właśnie, czy potrafiłby jej takową
dać, gdy dziewczyna we śnie przewróciła się na drugie bok i wtuliła w jego
ramię.
Przez chwilę był trochę zaskoczony. Tak naprawdę
nigdy nie miał do czynienia z taką miłością, z takim kontaktem. Uświadomił
sobie, ile ludzkich uczuć będzie musiał nadrobić. Ile będzie musiał zrozumieć.
I tak upłynęło mu pół nocy, jakie mieli na
odpoczynek. Równo o szóstej w jego głowie odezwała się potrzeba obudzenia
dziewczyny. To była taka jego Anielska moc. Jako Stróż znał rozkład jej dnia i
wiedział, a raczej wyczuwał, kiedy powinna wstać, kiedy zjeść, jak zdążyć bez
szwanku. Kiedy był jedynie głosem jej sumienia nie potrafił dosadnie jej tego
przekazać. Teraz mógł spełniać lepiej tę rolę.
Zwlókł się z łóżka nastawiając się w miarę
optymistycznie na nadchodzący dzień. Dziewczyna przebudziła się, gdy wstając
odsunął ją lekko od siebie.
-Dzień dobry- stwierdziła ze szczerym optymizmem. Uśmiechnął
się do niej szeroko.
Chwilę później zniknęła za drzwiami. Do łazienki
nie zamierzał z nią iść. Tyle razy już tam był… Tym razem musi pamiętać, by
zachować prywatność. Z resztą, już dawno nauczył się wczuwać się w jej duszę i
widzieć świat dookoła niej jej własnymi oczami. To była druga z jego anielskich
sztuczek. Nadal działała.
Przysiadł na kanapie i zastanawiał się, co będzie
dalej? Z drugiej strony, to ciekawe, że te najtrudniejsze zadania spotykają
właśnie jego. Jakby Bóg sądził, że tylko on poradzi sobie tak jak trzeba. Może
tak właśnie było? Przecież Pan ma plan.
Gdy wyszła z łazienki on siedział na kanapie i
widocznie nad czymś rozmyślał. Przez myśl przeszło jej, ze może to o niej myśli
z taką miną. Zaraz potem skarciła się w duchu. On uśmiechnął się szczerze.
-Spakowałem rzeczy- oznajmił.- Idźmy już. Może
zdążymy jeszcze na jakieś śniadanie na dworcu, nim pociąg odjedzie.
Uśmiechnęła się i sięgnęła po bluzę. Wyszli i
zostawili klucz w recepcji. Ulice były opustoszałe, chłodne powietrze dawało
się we znaki. Wiatr smagał po twarzy, a słońce nie zamierzało się pokazywać.
Dawno już nie było tak nieprzyjemnej pogody. Bywały oczywiście straszliwe burze
i inne katastrofy pogodowe, ale tego dnia otoczenie wydawało się pozbawione
wszelkiej miłości i nadziei. Paskudny klimat.
Na peron dotarli kilkanaście minut później. Zostało
im dobre paręnaście minut. Wstąpili do pobliskiej restauracji. Samael przez
chwilę przyglądał się czemuś za kelnerką, a potem wyszeptał coś w dziwnym
języku. Kelnerka nie zwróciła na niego uwagi. Ale Marcelina tak. Postanowiła
jednak nie poruszać na razie tego tematu. Zamówiła jajecznicę i rozparła się na
krześle. Nie były zbyt wygodne, ale lepsze to niż stanie na dworcu, w tym
wietrze.
Zjedli śniadanie w milczeniu i wyszli z restauracji
tuż przed przyjazdem pociągu. Bez pośpiechu kupili bilety i wsiedli do jednego
z wagonów. Mieli piętnaście minut na zajęcie miejsca. Tyle czasu trwał tutaj
postój. Znaleźli pusty przedział, nie było o to trudno. Dziewczyna wyjrzała
przez okno i zaczęła ponurym wzrokiem lustrować wszystkich pasażerów,
znajdujących się aktualnie w zasięgu jej wzroku. Czuła na sobie spojrzenie
chłopaka. Troskliwy wzrok jej prywatnego Aniołka. Chwilę później ludzie zaczęli z powrotem
pakować się do pociągu. Wzrok Mary przykuła uwagę ubrana niedbale kobieta z
dużą walizką w ręku, biegnąca w pośpiechu do kasy. Kupiła bilet i wbiegła do
pociągu na chwilę przed ogłuszającym gwizdem. W ostatniej chwili dziewczyna
dostrzegła jej twarz.
-Teresa- wyszeptała cicho nawet nie myśląc o tym, że
mówi to na głos.
-Co?- spytał zaraz Samael.
-Twoja lekarka- odparła Mary.- Jest tutaj, w
pociągu- odwróciła się do niego. Miał marsową minę. Wzruszył ramionami. Usiadła
na siedzeniu obok niego.
-Co może mi zrobić?- spytał. Tym razem to ona wzruszyła
ramionami. Zdziwiła ja jego arogancja. Czy Anioły nie powinny być pokorne i
grzeczne?
Wtedy drzwi do przedziału otwarły się z hukiem.
Doktorka weszła do przedziału.
-O- powiedziała, gdy dostrzegła przyglądającą się
jej Marcelinę.- Cześć!- uśmiechnęła się słabo przenosząc wzrok na Samaela.- Też
jedziecie do Berlina?- spytała wymijająco. Dziewczyna wymieniła spojrzenia ze
swoim Stróżem.
-Można tak powiedzieć, choć nie zamierzamy się tam
na dłużej zatrzymać- odparła po chwili Mary.
Kobieta wsunęła walizkę na półkę pod sufitem,
upewniła się, ze nie wypadnie i zajęła miejsce naprzeciw Marceliny. Gdy
przechodziła koło niej dziewczyna ze zdziwieniem zauważyła, ze od Doktorki czuć
alkoholem. Samael też to zauważył, bo zerknął porozumiewawczo na podopieczną.
-Czy coś się stało, Doktor Sienkiewicz?- spytał
delikatnie Anioł. Spojrzała na niego i przez chwilę jej oczy wydały się
dziewczynie całkiem puste.
-Właściwie, to już nie Doktor- ostatnie słowo wręcz
wypluła z pogardą ze swoich ust.- Tak, stało się, zwolnili mnie. Po ośmiu
ciężkich latach pracy, gdy dawałam z siebie wszystko i wykonywałam obowiązki
bez zarzutu, ot tak mnie wylali- oznajmiła gestykulując żywo, a na zakończenie
prychnęła z irytacją. Przygryzła wargę, by zatamować łzy cisnące się jej do
oczu.
Marcelinie nagle zrobiło się przykro z tego powodu.
Znała dobrze wszystkie nieczyste zagrania Życia i wiedziała, jak ono potrafi
dopiec. Taka kobieta, oddana całkowicie swojej pracy, musiała strasznie przeżyć
taki cios. Nie dziwiła się więc temu, że sięgnęła po alkohol. O, nie, tu nie
było czemu się dziwić.
Wcisnęła się głęboko w oparcie, o dziwo, wygodnego
fotela. Podkurczyła nogi pod siebie i skuliła się na siedzeniu. Po chwili
pociągiem lekko zarzuciło i przechyliła się w stronę Samaela. Chłopak objął ją
ramieniem i odruchowo wtuliła się w jego pierś. Zdaje się, że Anioł rozmawiał o
czymś z Teresą, ale Mary już tego nie dosłyszała, zapadła w sen.
Gdy kobieta weszła do przedziału zerknął na nią
przeciągle. A potem zerknął na jej Stróża. Kiwnął mu głową. Tamten, jak i ten
od kelnerki, nieźle się zdziwił. Zadał kilka standardowych pytań, dlaczego,
jakim cudem, co się stało i jak to było? No a potem pogratulował. Samael nie
czuł się jakoś szczególnie odznaczony w ten sposób. Mógł po prostu nadal
wykonywać swój obowiązek i przy okazji być przy niej tak, jak każdy inny
człowiek, namacalnie. Teraz już wiedziała, że
istnieje.
Zaraz potem dziewczyna osunęła się na jego ramię.
Odruchowo objął ją, a potem patrzył jak zasypia. Wydawała mu się taka delikatna
i krucha. Musiał utrzymać ją z dala od zła.
-Co tam słychać, w starym świecie?- zażartował
zwracając się do Stróża Teresy w ojczystym języku Aniołów, po hebrajsku.
-No cóż, chyba po staremu. W Niemczech wciąż
największe stężenie demonów- skrzywił się na te słowa.
-Jesteś pewny?- spytał.
-Mnie też nie podoba się, że Teresa chce koniecznie
jechać do Fellbach, ale cóż…
-Też jedziecie do Fellbach? Zadziwiające są plany
Pana.
-Taaa… Tak, czy siak, tam mieszka największy błąd
życiowy i mąż Tessy- oznajmił Anioł.
-Skąd to wiesz, że największa porażka, Murielu?-
spytał Samael.
-Och. Wyczuwam takie rzeczy na odległość. Zdradził
ją już trzydzieści razy w ciągu tych paru ostatnich miesięcy, dwóch, może
trzech…
-Smutne- orzekł krótko Samael. Muriel wzruszył
ramionami.
-Będzie trochę rozczarowana, ale cóż, Pan poddaje
nas jedynie takim próbom, którym jesteśmy w stanie podołać, nie?
Samael jedynie kiwnął głową.
-Słuchaj- odezwał się po chwili Stróż byłej pani
doktor.- Wiesz, że jeżeli ona widzi ciebie, to widzi też wszystkie demony,
które mają wobec NIEJ złe zamiary.
-Prawdę mówiąc nie- odpowiedział zgodnie z prawdą
chłopak.- Coś jeszcze powinienem wiedzieć?
-Rozumie też wszystko co mówisz, język, ani
odległość nie ma znaczenia. To taka transakcja wiązana. Twoje skrzydła, gdy od
ciebie, powiedzmy… odpadły, dały wam nowe umiejętności. Polegają one głównie na
wzajemnym zrozumieniu, sprawach związanych z bezpieczeństwem i takie tam, nie
znam szczegółów.
-Skąd w ogóle tyle wiesz?- zainteresował się
Samael. Tamten wzruszył tylko ramionami.
-Był kiedyś jeszcze jeden taki przypadek, dawno
przed twoją służbą, oj dawno…- Anioł spojrzał gdzieś dalej, za okno.- Nazywał
się Azachiel. Uratował swoją podopieczną od śmierci pod kopytami koni
ciągnących jakiś wóz. Jasna rzeczy, szybko z tego wyszedł. Bronił ją potem
przez dwanaście lat. W tym czasie zdążył odkryć wszystkie te umiejętność.
Podobno gdzieś je zapisał, w jakimś dzienniku. Nie wiadomo nawet, czy te
zapiski przetrwały, wiesz, czas. To było jakieś półtora tysiąca lat temu. Tak
czy siak, jestem na tyle stary, że zdążyłem z nim o tym porozmawiać, zanim…
-Zanim, co?- zapytał Samael, gdy Muriel nagle
przerwał wypowiedź.
-Stanął oko w oko z Behemotem- oznajmił smutno
Anioł. Mina Stróża Marceliny zmarkotniała. – Nie miał szans,a kiedy zginął, umarła
też ona. Podobno strasznie cierpiała, bo jej dusza była rozszarpywana, jak
dusze wszystkich Aniołów, gdy zginą z rąk diabłów, lub potężniejszych demonów.
To, boli… Strasznie boli…
Obaj umilkli. To nie był łatwy temat. Nikt nie
lubił rozmawiać o kwestiach śmierci, gdy spotka się diabła.
Cisza pozostała więc dyrygentką tej smutnej
orkiestry życia. Teresa wpatrywała się w okno nie zwracając w ogóle uwagi na
chłopaka rozmawiającego z jej Aniołem. Mary spała oparta o ramię Samaela, a on
sam nie wiedział co ma teraz zrobić. Chodziło nie tylko o nowo zdobyte
informacje, które stawiały całą tę sytuację w zupełnie nowym świetle, ale też o
sam fakt, że być może nie podoła zadaniu. Ta myśl była dla niego zbyt straszna,
więc odpędził ją od siebie. Nie może się teraz o to martwić, bo inaczej
dziewczyna od tak się zorientuje, ze coś jest nie tak.
Postanowił więc puścić na razie w niepamięć
wszystkie rzeczy, które trochę mu wadziły, by zastanowić się nad ich powagą w
późniejszym czasie. Teraz należało się skupić przede wszystkim na Mary. Była
taka piękna, wyglądała na szlachetną wojowniczkę, ale jednocześnie byłą tak
słaba i bezbronna względem jedynego zła, które tak naprawdę się teraz liczyło.
A piekło nie śpi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz