Ceremonia rozpoczęła się wczesnym
świtem. Naszedł długo wyczekiwany dzień. Horacy Poniatowski, jeden z
Pierwszych, abdykował. Jego miejsce miał zająć nikt inny jak jego ukochany syn,
Józef Poniatowski. Łowca postrzegany przez każdego inaczej. Jego srogi i nieugięty
charakter wyrobił mu przeróżne opinie człowieka chroniącego innych i
postępującego z honorem, ale także istoty dwulicowej, nieugiętej i ślepo
wierzącej obranej prawdzie bez względu na jej prawdziwość. Mimo tego większość
mieszkańców Skrzydlatego Grodu była pewna, że wraz z tą koronacją nastaną nowe
złote lata dla Światłych.
Ubrany w bogate, dostojne szaty Józef
stanął w wejściu do Świątyni. Czerwony płaszcza podrygiwał lekko na wietrze.
Zdecydowanie bardziej plątały się na nim złote włosy nowego króla. Poniatowski
rozejrzał się po otaczających go murach wiedząc, że przysięga, którą zaraz
powtórzy zwiąże go na zawsze z tym miejscem. Wiedział też, że jej się to nie
podoba i nie dlatego, że sama chciałaby zająć jego miejsce, o nie. Ona była
wyjątkowa. Niezależna. Może dlatego tak na niego wpływała? Przy niej przestawał
myśleć racjonalnie. A była tylko jego przyszywaną siostrą.
Doskonałą.
Zawsze tak o niej myślał. Czy taka była
prawda? Czy naprawdę była idealną siostrą.
Na pewno potrafiła jak nikt inny wysłuchać,
zrozumieć i doradzić. I była dobra. Bardzo dobra. Zawsze się uśmiechała. Nigdy
nikogo nie zdradziła. Znał ją całe życie. Była od niego o kilka dni starsza.
Tak naprawdę powinien nazywać ją kuzynką, ale ciotka zmarła 18 lat temu, przy
porodzie i Diana wychowywała się razem z królewskimi synami, przy piersi jego
matki. W głębi duszy Józef wiedział, że cały dwór dziękuje za to Bogu.
Dziewczyna wszędzie, gdzie tylko postawiła nogę wprowadzała radosną atmosferę.
Głośno wciągnął powietrze i zamknął oczy.
Otworzył je dopiero, gdy poczuł, że powietrze wypełniło już każdą dostępną
powierzchnię jego płuc. Wtedy z sykiem je wypuścił i przestąpił próg Świątyni.
Nie będzie się długo gniewała. Na pewno nie.
Szybkim progiem przeszedł przez
przedsionek skrapiając czoło wodą święconą. Zebrani w kościele wstali. Mieli
poważne, ale zadowolone miny. Zaobserwował to, gdy przechodził między dwoma
rzędami co druga osoba odwracała się do
niego. Będzie dobrym królem- przyrzekł sobie patrząc na te wszystkie twarze.
Zajął miejsce ojca. Trudno mu było
przywyknąć do patrzenia na zebranych z zupełnie innej perspektywy. Teraz
widział każdego jak na dłoni. Jeszcze nie wiedział, czy mu się to podoba.
Spojrzał na Horacego patrzącego na niego z miłością w oczach, kryjącą się za maską
powagi.
Kapłan zaczął nabożeństwo. Rozpoczęły
się godziny naprzemiennego stania, siedzenia i klęczenia. Już po chwili Józef
wyłączył się całkowicie na słowa księdza i zaczął przyglądać się tłumowi
zajmującemu wszystkie ławki. Skrycie liczył, że znajdzie wśród twarzy tę
najpiękniejszą, należącą do Diany.
Nie zawiódł się zbytnio, gdy jej nie
znalazł. Wiedział, że nie chciała przyjść. Najwyraźniej znalazła sposób, by się
wywinąć. Było mu trochę szkoda, bo zawsze była w najważniejszych momentach jego
życia. A teraz… No cóż. Nie może w ten sposób na to patrzeć, na pewno jest
jakieś racjonalne wytłumaczenie.
Nagle wszyscy zebrani wstali. Kapłan
podszedł do Józefa. Ten otrząsnął się i wstał zmieszany. Czas zleciał mu szybko
na rozmyślaniach. Już moment koronacji.
Kapłan zaczął recytować jakieś formułki.
Poniatowski nie próbował zrozumieć ani słowa z jego łacińskiej paplaniny. Język
Wiedzy, ulubiony język Kapłanów tego grodu.
Chwilę później Kapłan trzymał w ręce
złotą, nabijaną rubinami koronę, która kiedyś należała do Horacego. Józef
poczuł się trochę dumny z siebie, ze teraz on może ją dźwigać. To trudne, ale
przecież da radę.
-Wolą Ludu Bożego, na życzenie
wszystkich członków Rady Światłych i z woli Bożej koronuję cię, Józefie
Poniatowski, Pierwszy tego imienia, Synu Horacego Poniatowskiego, Sługi Bożego,
na Króla Anielskiego Grodu, Władcę Wszystkich Wysłanników Bożych na Ziemi i
Dozorcę Dzieła Bożego wśród Ludzi!- surowy głos Kapłana przepełniony formalną
radością poniósł się echem po całym grodzie. Mężczyzna średniego wzrostu z
siwymi włosami wyciągnął swoje odziane w aksamitne rękawiczki dłonie unoszące
koronę nad głowę przyszłego władcy.
Nim jednak zdążył umieścić złoto na
lokach królewicza do Świątyni wpadł zdyszany Strażnik. Wyglądał on żałośnie.
Miał obdrapaną, porysowaną zbroję, pozrywane nakolanniki i łokietniki, gdzieś
po drodze zgubił on hełm, a jego twarz przecinała krwawiąca jeszcze rana.
Horacy zerwał się z miejsca. Oniemiały Kapłan nie potrafił domknąć szczęki, a
zebrani zaczęli się denerwować. Józef schował uczucia i podejrzenia głęboko i
przybrał maskę powagi. Odtrącając unoszące się nad nim cały czas ręce Kapłana
zbiegł z podwyższenia i w kilka sekund przed swoim ojcem dopadł słaniającego
się na nogach strażnika. Podbiegł akurat w tym momencie, by zapobiec jego
upadkowi.
-Królewna… Ona…- w głowie Józefa znów
zaczęły się kłębić przeróżne uczucia nie mogące ujrzeć dnia. Czy coś jej się
stało? Musiał to wiedzieć, ale nie poganiał rannego. Spojrzał na niego, ze
spokojem czekał na dalsze słowa. Strażnik
zakasłał, a drobinki krwi przysnęły na twarz i strój nowego króla. Nie przejął
się tym.- … Uciekła…do Ciemnych…
Ostatnie słowo, które padło z ust
strażnika dotarło do króla dopiero po chwili. Wtedy Józef nagle puścił trzymane
ciało, które przed upadkiem uratowały szybkie ręce Horacego. Wyraz jego twarzy
zmieniał się w ułamkach sekundy. To była pierwsza taka sytuacja w jego życiu.
Nie chodziło wcale o to, że Diana zdradziła Łowcę dotkliwie, a może tak, ale o
to, ze zazwyczaj dobrze przez niego rozumiane jej decyzje teraz okazały się
wątpliwe. Czy wszystkie jej działania dążyły do zdrady? Do ucieczki? Czy do
dawna to planowała? Może wszystkie jej słowa to kłamstwa? Może zrobił coś nie
tak? Ale czemu mu nie powiedziała? Przecież zawsze w takich chwilach rozmawiali.
Czy ktoś ja do tego zmusił? A może tak naprawdę w ogóle go nie kochała?
Z początku zalała go fala smutku i chyba
troski. Nadal ją kochał. Ale potem nagle wszystko się zmieniło. Nic nie było
już takie samo. Zupełnie jakby zabrała jego serce ze sobą. Wściekłość ogarnęła
go całego. Później tego żałował, modlił się o cofnięcie czasu, zarzekał się, że
nie działał dobrowolnie, a może po prostu na jaw wyszła jego prawdziwa, mściwa
natura? Był urodzonym królem. Chciał mieć wszystko tylko dla siebie i nie pogodził
się z odmową, jakej dostarczyła mu Diana.
Słowa same popłynęły mu z ust. Na
lekcjach z trudem prześlizgiwały mu się przez myśl, gdy czytał o nich w
podręcznikach, a teraz płynęły wolno w powietrzu, kolejne słowa mające na
zawsze wszystko zmienić. Oczy miał zamknięte, ale gdyby mógł ciskałby nimi
gromy. Nie patrzył w przyszłość, nie zaglądał w przeszłość. Liczyło się tu i
teraz i jego gniew. Czwarty z grzechów głównych nucił mu smutną kołysankę w
rytm nerwowo wykrzyczanych przez niego słów de maledicto proditione,
czyli Klątwy Zdrady Braterskiej.
W murach Świątyni nagle
powiało chłodem. Mieszkańcy grodu trzęśli się z zimna. Na dworze rozpętała się
burza. Józef otworzył oczy i nagle świat wydał mu się szary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz