Wpatrywała się tępo w jego oczy. Były otwarte, co
sprawiało, że chłopak wyglądał dość strasznie. Leżał na boku, by ciężar jego
ciała nie uciskał na rany. To były rany po skrzydłach. Przecież je widziała. A
ona wierzyła w to co widzi.
Rozmasowała miejsce, w które pielęgniarka wbiła jej
igłę. Pobrali jej krew zaraz po zeznaniach u Doktorki. Teraz pozwolono jej tu
chwilę posiedzieć. Uratował ją, a potem sam spadł. Przez nią. Życie jest
niesprawiedliwe. To ona powinna leżeć na jego miejscu. Tyle, że ona z pewnością
byłaby martwa. Nie byłoby takich finezyjnych ran. Byłby trup.
Mimo wszystko wolałaby zająć jego miejsce. Nadal
była zdania, że życie nie jest dla niej, że świat po śmierci, obiecane Niebo,
byłoby dla niej lepsze. Miała swoje problemy i one już dawno zaczęły ją
przerastać. Może inni by sobie z nimi poradzili? Może. Ale ona nie potrafiła. I
dlatego tam stała.
Spojrzała za parawan oddzielający łóżko od reszty
sali. Za półprzezroczystą tkaniną dostrzegła sylwetkę Tessy Doktorki. Odbierała
ona wyniki. Jej wyniki. Ciekawe, czego tam szukali. Narkotyków, alkoholu,
dopalaczy? Przecież nic tam nie było. Ona o tym wiedziała, ale oni chcieli się
upewnić. Jak zwykle. Niedowiarki.
Doktorka gestykulowała żywo, co wyglądało dość
śmiesznie zważywszy na to, że szeptała. Po chwili jej rozmówca odszedł
powłócząc nogami.
-Jesteś czysta- powiedziała niechętnie, wchodząc za
parawan. Obrzuciła chłopaka czujnym lekarskim spojrzeniem. Już wcześniej
ustaliła, ze chłopak zapadł w jakąś śpiączkę. Może potrwać kilka dni zanim się
z niej wybudzi.
-Wiem- odparła Marcelina z uśmiechem. Wzruszyła
ramionami.
-Idź do domu- poradziła Doktorka.- Nie możesz przecież
siedzieć tu całą noc.
Marcelina ze smutkiem sięgnęła pamięcią do momentów
przez które w ogóle się tam znalazła. O nie, nie mogła tam wrócić.
-Tak, ja… jeszcze chwilę tu posiedzę i sobie pójdę-
odparła po chwili. Spuściła oczy, by Tessa nie dostrzegła łez, które
zgromadziły się pod powiekami. Pani doktor wzruszyła beznamiętnie ramionami i
wyszła. Zawołała coś do pielęgniarki, ale słowa te, choć bliskie nie dotarły do
Marceliny.
Gdy krzyknęła zrobił po prostu to, co nakazał mu
instynkt. Cofnął się. Nie sądził, że stoi tak blisko przepaści. Zamachał
rękoma. Czy to ma być jego kara? Skrzydła już go nie uratują. Czuł, że powoli
je traci.
Gdy uderzył o ziemię najpierw nic nie poczuł. A
potem skrzydła wyłamały się z jego pleców. Kości wyrwały się ze stawów,
rozerwały mięśnie i skórę. Wrzasnął i zaczął się zwijać z bólu. Jego ciało
zaczęło słabnąć. Fala drgawek wstrząsnęła nim, a potem stało się to, czego
bardzo pragnął. Uciekł od bólu przez odejście w śpiączkę.
Ale teraz nie będzie po prostu wolny. Musi się
wytłumaczyć. Musi zrobić wszystko, by nie zesłali go do Piekieł. Musi do niej
wrócić inaczej wszystko na nic i dziewczyna znów się załamie. I wtedy już nikt
jej nie uratuje. I co najważniejsze, musi wrócić, bo teraz już nic jej nie
chroni. Jest bezbronna, wystawiona na pokusy i na działanie Szatana. A on wie,
że nawet bez skrzydeł może ją ochronić.
Znalazł się tam chwilę później. Znał dobrze biały
pokój. Był znany z częstego tam bywania, bo ciągle naginał zasady. A teraz
przegiął. Już raz prawie stracił skrzydła. A teraz stracił je na zawsze. Nie
jest już prawdziwym Aniołem Stróżem. Bez skrzydeł nie jest silniejszy od
demonów. Ale, czy na pewno? Przez tyle czasu wkuwano mu, wbijano do głowy, że
bez białych skrzydełek nie będzie w stanie dobrze chronić podopiecznego przed
demonami. Że dobre wyszkolenie nie wystarczy. A teraz zaczął w to wątpić.
Wierzył, że tak naprawdę to jego wiara i pragnienie ochronienia Marcyśki da mu
przewagę. Że nawet bez skrzydeł jest blisko Boga i ten mu sprzyja.
W białym pokoju znajdowało się jedno krzesło.
Dobrze wiedział, że musi na nim usiąść. Gdy tylko to zrobił rozległ się głęboki
głos dochodzący do niego zewsząd.
-Dlaczego zwątpiłeś?!
-Panie!- zakrzyknął.- Ty najlepiej wiesz, że nie
zwątpiłem.
-Więc, czemu ingerujesz w moje dzieło?!
-Panie! Wybacz mą gwałtowność i
nieodpowiedzialność. Wybacz, że zakłóciłem porządek twojej rzeczy. Nie
pomyślałem o tym w tamtej chwili… Prawdę mówiąc, w ogóle w tamtej chwili nie
myślałem… To… To było instynktowne Panie! Czułem, że mogę ją tym uratować…
-Poświęciłeś dla tej sprawy swoją służbę! Teraz ona
i tak nie jest już bezpieczna!
-Mój Boże! Skrzydła nie są moją jedyną bronią
przeciw złu, które na nią czeka! Moją największą bronią jest wiara! I Ty to
wiesz, znasz prawdę!
-Prawda jest drogą do zbawienia!
-Prawda jest taka, że jeszcze mogę ją strzec, że
nadal jestem jej Aniołem Stróżem, nigdy nie przestanę. A nawet bez skrzydeł
jestem w stanie przeprowadzić ją bezpiecznie przez życie! Błagam, Panie, pozwól
mi wrócić, pozwól mi ją chronić!
Zapadła chwilowa cisza.
-Wiem, że i tak znajdziesz drogę, by do niej
dołączyć- odezwał się po chwili Bóg.- Nie będę cię zatrzymywał. Twoja wiara
jest twoją bronią, to prawda! Naucz się ją dobrze wykorzystywać, bo gdy się
złamiesz, nie będzie kolejnej szansy! Nabroiłeś, ale wiem, że w głębi serca nie
miałeś złych zamiarów. Chciałeś ją chronić, więc wróć i czyń swą powinność
Anioła Stróża.
-Dziękuję, Panie!
Głos już więcej się nie odezwał. Biały pokój zaczął
rozmywać mu się przed oczyma. Po chwili ból do niego wrócił, ale zaraz coś go
stłumiło. Miał otwarte oczy. W zasadzie nigdy ich nie zamykał. Czy teraz będzie
musiał? Dotychczas nie potrzebował, mrugać, spać, czy jeść, jak będzie teraz?
Znajdował się w sterylnie czystej Sali szpitalnej,
a raczej w odgrodzonej parawanem jej części. Przed nim na stołku siedziała
dziewczyna. Wszędzie poznałby jej bladą skórę, czarne długie włosy i zielone
oczy. Spędził z nią całe jej życie. Chyba właśnie przez to teraz dziwnie się
czuł, bo… zadurzył się w niej? W swojej przepięknej podopiecznej… Tak, właśnie
taka była prawda. Bóg ją znał, a i tak pozwolił mu wrócić.
-Ty żyjesz- odezwała się dziewczyna. Nie czuł
strachu w jej głosie. Jedynie zafascynowanie. Wierzyła we wszystko, co
widziała.- Bolą cię plecy?- spytała po chwili.
Przed moment nie zrozumiał o co chodzi, ale potem
przypomniał sobie ogromny ból po stracie skrzydeł. Obejrzał się przez ramię.
Rany, które powinny tam tkwić już się zagoiły. Pozostały tylko dwie bardzo
wyraźne blizny.
-Nie- odparł zgodnie z prawdą.
Przez chwilę lustrowała go swoim hipnotyzującym
spojrzeniem.
-Jesteś Aniołem?- spytała bez zawahania w głosie.
-Twoim Stróżem- uzupełnił jej wypowiedź.- Nie
chciałem, żebyś to robiła.
Posmutniała. Po policzku spłynęły jej łzy.
Zwlókł się z łóżka z lekkim ociąganiem. Nie za
bardzo wiedział, co teraz robić.
-Masz jakieś ubrania?- spytał po chwili.
Wiedział, że ma. Ukradła swojemu ojcu, gdy
uciekała. Jej historia nie była taka prosta. Gdzie oni się teraz znajdowali?
Hm… Na pewno na zadupiu. Jakieś sto, może nawet dwieście kilometrów od domu.
Marcysia uciekła dwa dni temu, zabrała najpotrzebniejsze rzeczy, wiedziała też
po co jedzie. Chciała coś zmienić. Chciała zakończyć dawne życie. Tylko
dlaczego w taki sposób? Tego on nie potrafił zrozumieć. Teraz jednak nie na to
był czas.
Dziewczyna podała mu dresowe spodnie i sprany,
błękitny T-Shirt. Potem wyjęła z torby jeszcze parę styranych do reszty
adidasów. Żadne z nich nie wyglądało dobrze. Choć biała koszula i dżinsowe
spodnie Marcysi prezentowały się o wiele lepiej. Nie licząc może jej butów,
które były w podobnym stanie, co jego adidasy.
Przebrał się i zwlókł z łóżka. Dziewczyna wyjrzała
przez szparę, za parawan.
-Możemy iść- oznajmiła.
-Gdzie?- spytał on, choć dobrze wiedział.
-Do hotelu, mam rezerwację do końca tygodnia- oznajmiła
spokojnie.- Jaki z ciebie Anioł Stróż?- spytała przekornie.
Wyjście ze szpitala nie było dla nich trudnością.
Marcelina szła radośnie, z uśmiechem na twarzy, oznajmiając wszem i wokół, że
właśnie ktoś dla niej bliski wykaraskał się ze szponów śmierci. Jaj maska była
tak mocno przytwierdzona do twarzy, ze nawet on zdawał się nie dostrzegać w tym
kłamstwa.
Szli krętymi uliczkami, którymi on jeszcze nie
szedł. Jak to możliwe, że ona je znała? Może przestudiowała jakiś plan, gdy on
leżał nieprzytomny? Nie ważne. Dotarli do hotelu na chwilę przed w towarzystwie
kompletnej ciemności. Recepcjonistka powitała ich skinieniem głowy, a potem
wróciła do przeglądania wczorajszej gazety. W ustach mięła niezbyt już świeżą
gumę balonówkę. Lakier na jej paznokciach… no cóż, było go tam dużo mniej, niż
miało być w zamierzeniu.
Była można rzec tak samo zadbana jak hotel. Tani,
obskurny lokal, do którego nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie nawet chciał
zajrzeć. Wdrapali się po drewnianych trzeszczących schodach na drugie piętro
starając się nie dotykać pokrytej pleśnią, obdrapanej z farby, miejscami nawet
z tynku, ściany, na której pewnie zagnieździły się już całe armie grzybów.
Podłoga na piętrze wyłożona była sztywnym, upapranym błotem i Pan jeden wie,
czym jeszcze, dywanem miejscami powygryzanym przez jakieś gryzonie. Ciekawe,
skąd oni wzięli pomysł na takie miejsce? Pomyśleć można, ze to placówka z
jakiegoś kiepskiego horroru. Jeden wielki żart.
Ich pokój też nie wyglądał lepiej. Żółta farba
pogniła i w wielu miejscach poodchodziła od ścian. Sufit miał kilka ledwo
widocznych pęknięć. Podłoga wyłożona kiepskiej jakości panelami i przykrywa
powycieranym kocem robiącym za dywan skrzypiała w kilku miejscach. W rogu
pokoju stało dwuosobowe łóżko. Na przeciwległym krańcu niewielka, niezbyt
wygodna sofa towarzyszyła dwóm fotelom w służbie brudnemu stolikowi. Naprzeciw
drzwi znajdowało się okno. Nie było ono czyste. Pod nim stała mała komódka.
Naprzeciw niej, tuż obok drzwi, prawie przy łóżku, stała ogromna szafa z
ciemnego drewna wyglądająca, jakby za chwilę miała się rozpaść.
Żadne z nich nie pokręciło nosem. Mieli niewiele
pieniędzy. Marcysia miała sporo oszczędności, ale to nie wystarczy im na długo.
Będą musieli pójść do pracy. On będzie się musiał nauczyć żyć jak człowiek.
Usiedli obok siebie na kanapie. Zapadła ciężka,
krępująca cisza. Dziewczyna spuściła głowę i włosy opadły jej na twarz.
Założyła je sobie za ucho i zaczęła przyglądać się swoim pomalowanym na czarno
paznokciom.
-Jak ty się w ogóle nazywasz?- spytała nagle.- Bo
wiesz, ty moje imię znasz…- dodała, gdy zobaczyła jego zaskoczoną minę.
-Ach, no… tak- odparł.- Wiesz, trudno, bym
zapomniał, gdy słyszę je codziennie- uśmiechnął się ciepło. Odwzajemniła gest.
Była taka śliczna, gdy szczerze się uśmiechała.
-Więc?- zachęciła go.
-Samael- powiedział po chwili. To nie była dla
niego jakaś intymna sprawa. Nie. Po prostu od wieków nikt go o to nie zapytał.
On znał wszystkich, a jego nikt. Taka rzecz zdarzała się dla niego po raz
pierwszy. I była miła. Cieszył się, że będzie mógł wreszcie z kimś porozmawiać,
że ktoś wreszcie będzie go znał.
-Ładnie- uznała dziewczyna.
-Marcysia też brzmi pięknie- oznajmił on.
Dziewczyna skrzywiła się.
Nie lubiła gdy rodzice tak do niej mówili.
Nienawidziła, gdy koledzy ją tak przezywali. A w jego ustach brzmiało to tak
pięknie. Tak… melodyjnie, po prostu ślicznie.
-Mary- powiedziała po chwili.- Możesz mi mówić
Mary, albo Merci.
Uśmiechnął się. O matko, jak on bosko wyglądał. Ale
to w końcu nic dziwnego, przecież był Aniołem. Miał trochę przydługie, ciemny
blond włosy, głębokie, niebieskie oczy i umięśnione ciało. Kiedy się uśmiechał
na policzkach pojawiały się słodkie dołeczki… Czy można tak myśleć o własnym
Aniele? Hm… Chyba nie było żadnego nakazania z tym związanego, ale szczerze
mówiąc, Marcelina już dawno zapomniała wszystkie te formułki. Nie sposób było
tego przestrzegać w domu pełnym ateistów. A z początku naprawdę bardzo chciała…
Tyle, że… nie wyszło jej.
A teraz nadarzała się kolejna szansa.
-Co zamierzasz zrobić, jak już ci się skończą
pieniądze?- spytał Samael, przerywając jej słodkie rozmyślania.
-Och- zaskoczył ją trochę tym pytaniem.- Chyba pójdę
do jakiejś pracy- oznajmiła.
-Tutaj?- miał rację. To miasto było jedną wielką
dziurą. Kolebką wszelkich przestępstw i zalążkiem całego zła. Tutaj po prostu
nie mogło im wyjść.
-W sumie racja. Musimy stąd szybko wyjechać-
powiedziała. Kwestia my nie pozostawiała żadnych wątpliwości. On nie tylko
musiał, ale też chciał wszędzie z nią być. Akurat to widziała bardzo dobrze.
Uwielbiał swoją pracę. Nie liczyło się dla niego, czy miał skrzydła, czy nie,
czy go widziała, czy nie. To nie grało tutaj roli.
-Gdzie?
-Gdziekolwiek. Gdzieś daleko. Za granicę?
Wzruszył ramionami.
-Nie pomagasz- mruknęła.- Może Niemcy? Stuttgart?
Fellbach?
-Fellbach może być- odparł on z zapałem.
-Co cię tak raduje?- zagadnęła.
-Moja wcześniejsza podopieczna tam mieszkała-
oznajmił krótko.- Została zamordowana- zakończył zawiedziony.
-Przecież to nie była twoja wina- dziewczyna
dostrzegła smutek na jego twarzy. Obojętnie wzruszył ramionami.
-Nie upilnowałem jej i wściekła na rodziców za
namową jakiegoś kolesia poszła do klubu nocnego. No i się załatwiłem. Upiła się
i gdy wracała do domu napadli na nią jacyś psychole. I koniec całkiem dobrej
historii- gdy to mówił mina markotniała mu z każdym słowem. Mary nagle zrobiło
się smutno. Objęła Samaela ramieniem i spuściła wzrok. Kąciki ust Anioła drgnęły, jakby mimo
wszystko chciał się do niej uśmiechnąć, nie pokazać słabości.
-Jak miała na imię?- spytała.
-Saliha. Była Turczynką- dziewczynę nagle
zaciekawiło, czy jego była podopieczna wierzyła w ogóle w Boga.
-Ile miała lat, gdy… no wiesz…
-16… prawie. Za miesiąc miałaby urodziny.
-A… Wierzyła w Ciebie, w Pana?
Pokręcił smutno głową.
-Ale to nikogo nie obchodziło. Każdy zasługuje na
ochronę. A ona była taka… słaba, bezbronna… Jak ty, kiedy tam stałaś-
powiedział. Teraz to jej oblicze posmutniało. Nie chciała już więcej o tym
wspominać. Okazała się słaba, nie poradziła sobie z własnym życiem. Ale dzięki
Samaelowi dostała drugą szansę.
-Więc jak, busem, czy pociągiem?- spytał po chwili
Anioł.
-Co?- spytała zdezorientowana. Ta cała rozmowa
sprawiła, że zupełnie zapomniała o ich wyjeździe.-A. Pociągiem.
-Dobry wybór. W pobliżu jest dworzec- kiwnęła głową
zgadzając się z nim.
Sięgnęła pamięcią wstecz.
-O siódmej pięć do Berlina- oznajmiła pewnie.
-Dziesięć, Mers- powiedział on.- Dziesięć-
wzruszyła ramionami, po czym nagle uświadomiła sobie, jak bardzo jest zmęczona.
Przeciągnęła się mocno ziewając.
-Dobra, Smoku, idź spać, zanim mnie połkniesz-
zażartował Samael wskazując na łóżko. Zachichotała cicho i rzuciła się na
wykrochmaloną pościel. W tym momencie nie miała ochoty narzekać.
-A ty?
-Aniołki nie śpią- odparł on. Uśmiechnęła się i
przymknęła oczy. Już po chwili spała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz