poniedziałek, 29 lutego 2016

Suknia Alicji

 Tego dnia wciąż w kółko rozważałam słowa księcia Jaspera. Trudno było mi uwierzyć, że nie ma w tym ani krzty kłamstwa, ale jako takie argumenty dawały radę i broniły jego prawd. Mimo wszystko postanowiłam to sprawdzić. Do wieczora siedziałam w pokoju, a gdy do pokoju zawitała pokojówka, powitałam ją milczeniem. Dopiero, gdy rozpoznałam w niej moją dawną dwórkę zagadałam o dzieje pałacu w ciągu ostatnich lat. Dziewczyna jednak nie odpowiedziała. Jedynie otworzyła usta bezradnie.
-Dziwka- syknęłam, bo od razu zrozumiałam przekaz.- Nie chciałam, żeby tak wyszło- dodałam, bo wiedziałam, że wycięli jej język w następstwie moich czynów. pewnie doszukali się jakiegoś związku. 
 Dziewczyna uśmiechnęła się słabo. Była drobną, chudą, ale wysoką blondynką o naprawdę długich włosach, które chowała pod kolorowymi chustkami od dnia, gdy zafarbowałam je na różowo. Nie od wczoraj było wszystkim wiadome, że dziewczyna nienawidziła tego koloru. Mimo wszystko obie z uśmiechem wspominałyśmy tamten wybryk. Moje włosy też częściowo zmieniły wtedy kolor. Końcówki zrobiły się bordowe, bo czerwony nie wyszedł.
 Omiotłam wzrokiem pomieszczenie i zatrzymałam wzrok na szafie, prze której stała już dwórka. Zdaje się, że miała na imię Ala.
-Myślisz, że coś tam znajdziemy?- spytałam ją bez większych nadziei. Nie sądziłam, by królowa zaszczyciła mnie lepszymi sukniami, niż którąkolwiek z innych kandydatek. A może tylko ja tak to sobie przedstawiałam? Że nienawidziła mnie od zawsze, a od dnia, w którym mnie wylosowali chciała się mnie pozbyć? Może tak, a może nie...
 Ala wyjęła z szafy sukienkę mieniącą się złotem i czerwieniem, barwami, które kiedyś zdobiły mój herb.
 Suknia była opięta i równiutko dopasowana do ciała. Miała wysadzaną złotymi kryształkami część imitującą biustonosz i złoty pasek, jak i obwódkę dekoltu, choć cała była krwisto czerwona. Gdy ją założyłam od razu poczułam się jak dawna ja. Czyli zupełnie nie jak ja. Zupełnie nagle przypomniałam sobie wszystkie maniery i lekcje, które kiedyś już zdążyłam wkuć do głowy.
 Ala podała mi jeszcze czerwoną pelerynę z półprzezroczystego materiału, z wyszytym  z tyłu godłem, złote tło, białe serce, srebrna strzała, sporo krwi, i paroma złotymi akcentami.
Przepraszam za brak kolorów

 Serce prawie podeszło mi do gardła na myśl o wrażeniu jakie zrobię na kolacji i tym, co zrobi mi za to królowa, ale nie mogłam się powstrzymać. Po prostu nie potrafiłam. Taka moja wada.
 Nadeszła pora na odrobinę makijażu. Smoky eyes, czyli cienie przechodzące gładko od najciemniejszego do najjaśniejszego, czarna, zakręcona kreska i ciemnoczerwone usta. Ala dodała jeszcze trochę różu na moje policzki i uśmiechnęła się promiennie zadowolona z siebie. 
 Gdy wstałam z krzesła ustawionego przed toaletką rozległo się pukanie do drzwi. Ala natychmiast pobiegła otworzyć. W drzwiach stanął książę Jasper.
 Skłoniłam się z gracją, a on odpowiedział tym samym. Potem podsunął mi ramię i wyszliśmy z pokoju. Ala zamknęła za nami drzwi. Wtedy oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Prawie uwierzyłem, ze jesteś delikatną i bezbronną księżniczką- powiedział.- Pięknie wyglądasz- dodał zaraz potem. Sama nie wiem, dlaczego zarumieniłam się lekko.
-Czy inne kandydatki nie będą zazdrosne o to, że poświęcasz mi tyle czasu?- szybko zmieniłam temat.
-Od kiedy interesuje cię zdanie innych, panno Blaise?
 Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Od nigdy w zasadzie- sprostowałam.
-To dobrze, bo najprawdopodobniej wszystkie popękają z zazdrości. I to nie tylko na widok nas razem, ale w głównej mierze ze względu na twoją cudowną sukienkę. Wiesz, że Alicja sama ją uszyła?
 Zerknęłam na niego zaskoczona. Nie podejrzewałam jej o aż takie poświęcenie. To musiało ją kosztować wiele wolnego czasu.
-Pewnie dużo jej to zajęło- skwitowałam tylko.
-O tak, pracowała od kiedy zdradziłem jej, że zamierzam sfingować losowanie- posłał mi szarmancki uśmiech. Tego się akurat spodziewałam. W tym nie mogło być przypadku.
-A kim interesuje się Denis?-spytałam z zupełnie innej beczki.
-Och, chyba kręci się koło Luci Espadro. Poznali się podczas jednego z naszych wypadów i obiecałem mu, że ją tu ściągnę. 
-Szlachetnie.
Roześmiał się.
-To słowo dość śmiesznie brzmi w twoich ustach. 
Stanęliśmy przed drzwiami do jadalni. Chwilę później dołączył do nas Henry z Dragoną, Denis, ze wspomnianą wcześniej Lucią, Melisa w towarzystwie jakiegoś dostojnika i Królowa Monika z Królem u boku. Ustawiliśmy się w szyku. Odebrałam mroźne spojrzenie, gdy władczyni mijała mnie, by zająć swoje pierwsze miejsce. Uśmiechnęłam się ciepło, wyćwiczenie i drzwi zostały otwarte przez dwóch strażników. Wkroczyliśmy.

Genialny powieściopisarz z Norwegii!- Jo Nesbo i dwie z jego książek!

Ostatnio zetknęłam się z dwoma książkami wspaniałego autora kryminałów, Jo Nesbo. Ich tytuły to Krew na Śniegu i Łowcy Głów. Obie książki były bardzo ekscytujące i miło się je czytało.


Krew na Śniegu 

Olav zarabia na życie jako płatny morderca. Nie ma przyjaciół ani rodziny. Pewnego dnia spotyka kobietę swoich marzeń, ale... Po pierwsze, ona jest żoną jego szefa. po drugie, Olav właśnie dostał zlecenie, by ją zabić.

Te słowa możemy przeczytać na tylnej stronie okładki. Czyż nie zapowiada się interesująco? I to jak!
Co zrobi Olav, gdy jego własny szef zacznie go ścigać? Czy uda mu się ochronić piękną Corinę Hoffman? Co będzie musiał poświecić? 
Ta powieść kryminalna jak mało innych trzyma w napięciu do samego końca. Do ostatniej strony na wierzch wychodzą przeróżne tajemnice. Kto kogo zabił, a kogo powinien? Kto przeżył, a kto przypłacił tę aferę życiem? 
Polecam tę książkę osobom, które nie szukają opasłych tomisk, lecz dobrej, zwięzłej i pełnej akcji literatury kryminalnej.

Łowcy Głów

Roger Brown jest najlepszym i zarazem najbardziej niedocenianym łowcą głów w Norwegii, a przynajmniej za takiego się uważa. Ma przepiękną żonę, zbyt drogą willę i same sukcesy na koncie swoich osiągnięć. Kradnie dzieła sztuki, by móc utrzymać swoje atuty na poziomie. Kiedy więc poznaje Clasa Greve, posiadacza bezcennego obrazu Petera Rubensa, postanawia zrobić krok w stronę finansowej niezależności, by nie musieć już więcej paprać się w brudnej robocie złodziejstwa.
Okazuje się jednak, że nie tylko on zna tajniki psychologi i potrafi świetnie manipulować ludźmi, a osoby w jego towarzystwie są bardziej niebezpieczne niż na to wygląda i też mają swoje sekrety.
Książka jest pełna zwrotów akcji i trzymająca w napięciu. Dopiero w ostatnich rozdziałach dowiadujemy się, kto, gdzie i kiedy tak naprawdę zginął. Zadziwiający jest także spryt głównych bohaterów i ich zagrania. Nie są oni jednak nieomylni i to prowadzi do wielu wpadek. Nie każdy plan może wypalić.
Jeśli chcecie się dowiedzieć, czy Roger Brown zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, to koniecznie przeczytajcie tę genialną powieść!


A już niedługo recenzja kolejnej książki fenomenalnej Katarzyny Bondy, a także jednego z filmów, na które możecie głosować w ankiecie, w prawym górnym rogu strony!

New Story



Rozdział Pierwszy
Blaise

Rozważałam to. To było nie tyle ciężkie, co frustrujące zlecenie. Ten człowiek nie był totalnym złem, jakie zwykle zwalczałam. Zrobił tylko jedną, ale za to straszną rzecz, w młodości, żeby było jasne. Mimo to już po dwóch tygodniach na szczycie listy zaczęły do mnie napływać zlecenia, które jasno mówiły:
Kupa forsy=Jego śmierć.
Jego śmierć=Kupa forsy.
A ja potrzebowałam pieniędzy. Nie zrobiłabym tego, gdyby tak nie było. Gdybym miała wyjście, inną równie dobrą robotę, nie wzięłabym tego. Ale wyjścia nie było.
Zbliżała się wojna, ludzie byli bezbronni ze strony państwa, a czarny rynek miał swoje ceny. Trzeba było podjąć kroki, a ja byłam na nie gotowa.
Sumienie może mnie ścigać, pytanie tylko, czy mnie dogoni. Jestem dość dobra w uciekaniu przed nim. Ktoś kiedyś powiedział: Gdybym miał sumienie, to musiałbym zmienić pracę. Ja jednak je mam, ale jest dość wolne i niezbyt skuteczne w respektowaniu dobra i zła. A już na pewno nie jest sprawiedliwe.
Poruszyłam się cicho. Wiatr smagnął mnie potwarzy, ale ja nawet nie mrugnęłam. Cicho i niewidocznie zbliżyłam się do budynku, w którym przebywał. Nawet nie wiedział, że dziś zginie. Nie było to może zbyt sprawiedliwe, ale czasem niewiedza jest błogosławieństwem.
Po grubych pnączach wspięłam się na wysokość drugiego piętra i zeskoczyłam na balkon. Wylądowałam bezgłośnie, choć podłoga zatrzęsła się delikatnie. Nie powinien zwrócić na to uwagi.
Nie powinien, ale zwrócił, dowiedziałam się o tym zdecydowanie za późno. Nożem ominęłam zamek w drzwiach balkonowych i bezszelestnie weszłam do dużego pokoju o królewskim wystroju. Nie miałam jednak czasu na przyglądanie się, czy też podziwianie czegokolwiek, bo zaraz ktoś mnie zaatakował.
Oczywiście, że byłam przygotowana, ale co to da, jeśli przeciwnik jest wyższy, silniejszy i ma większą masę? Niewiele.
Mimo wszystko walka była wyrównana. Pięści mojego zlecenia nie dotarły do mojej twarzy, ani nigdzie indziej, ale może też daleko nie zaszły. W domu nie było nikogo więcej więc gra zaczęła się rozchodzić o kondycję. Kto więcej wytrzyma. Na tym poziomie także było po równo punktów. Trzeba więc było czekać na cud, a jak się weń nie wierzy, to liczyć na los.
W końcu potknęłam się i prawie wylądowałam na ziemi. Prawie, bo on w ostatniej chwili złapał mnie za rękę, podciągnął do góry, okręcił wykręcając rękę za plecami i przyparł do ściany. Był silniejszy ode mnie, co już chyba napomknęłam i nie miałam jak się uwolnić. Z głową przekrzywioną w lewo mogłam jedynie spoglądać w okno, za którym widać było laboratorium i kawałek leżącego za nim lasu. Gdy jednak szarpnęłam się i spróbowałam uwolnić, zamiast zamierzonego efektu on jeszcze bardziej przycisnął mnie do ściany i przyparł własnym ciałem.
Mimo woli, albo raczej obok jej zachcianek, musiałam stwierdzić, że miał bardzo fajną klatę. Był umięśniony jak żaden inny facet, którego kiedykolwiek spotkałam. W jego aktach figurowało marzenie bycia żołnierzem Królewskiej Armii Błękitnej. Szczerze mówiąc nie do końca wiedziałam skąd wzięła się ta nazwa, ale w tym legionie biesiadowali tylko najlepsi wojownicy. Nie dziw więc, że chłopak trenował.
-Kim jesteś i co tu robisz?- spytał rzeczowo chłodnym tonem. Nie mogłam się powstrzymać.
-No wiesz, mógłbyś się silić na trochę oryginalności- mruknęłam.- Wszyscy tylko kim jesteś i co robisz… Pracuję, nie widać?!
W moim głosie zawarłam tyle sarkazmu ile tylko potrafiłam. Chłopak chyba się tym nie przejął. Poluźnił jednak chwyt. I odsunął się lekko. Zlustrował mnie wzrokiem, a potem zapytał.
-Ile ty masz właściwie lat?- ton jego głosu był teraz troszeczkę milszy, ale nadal chłodny.
-A ile byś chciał?- wyszczerzyłam się do niego zabawnie.- 16- odparłam po chwili już poważniej.
Uniósł brwi zaskoczony. No tak, nikt się tego nie spodziewa.
-Ale jestem najlepsza na rynku- dodałam wesoło. Ochłonął trochę, ale nadal przyglądał mi się z zaciekawieniem. No tak, sieroty, które muszą same o siebie dbać nie są codziennym widokiem.
-Płatni zabójcy mają własny rynek?- rzucił swobodnie. Zaśmiałam się.
-Czarny rynek- odparłam.- A ja jestem jego królową.
Prychnął. Mijały kolejne minuty. A może tylko mi tak się dłużył czas? Może to były sekundy?
-Przestań się gapić- odezwałam się w końcu śledząc poczynania jego ciemnych, prawie czarnych, oczu.- Wiem, ze nieczęsto widujesz szesnastoletnie sierotki, ale nie jestem aż tak dziwna, by mnie oglądać jak eksponat- warknęłam.
Na powrót skupił się na moim spiętym i gotowym do ucieczki ciele. Nie żeby mi nie schlebiało to, jak mi się przyglądał, ale bez przesady. Spojrzałam w okno szacując dzielącą mnie od niego odległość, szybkość ofiary i takie tam, gdy nagle laboratorium wybuchło.
Siła wybuchu i wszystkie te fizyczne ciekawostki sprawiły, że willa lorda zaczęła się walić. Ściany popękały, obrazy spadły na podłogę, a sufit w jednym momencie zwalił się nam na głowy. Nim w ogóle zrozumiałam co zaszło, wokół mnie zaczęły upadać ogromne betonowe bloki. On rzucił się na mnie i pociągnął za sobą do okna.
Zbił szybę i wyskoczyliśmy. Drugie piętro. A mimo wszystko około jedenastu metrów wysokości. Zwinęłam się w kulkę i wylądowałam w miarę bezpiecznie tuż obok lorda. Natychmiast odsunęłam się od niego.
Nim zdążyłam zrobić cokolwiek ściana prysnęło kilka dużych betonowych odprysków, a za nimi prosto na nas zwaliła się ściana willi. Padłam na ziemię, zatkałam uszy dłońmi i zamknęłam oczy.
Ściana z ogromnym hukiem oparła się na blokach i śmierć zawisła kilka centymetrów nad nami.

Nowa wersja Dzieci Światła i Mroku- Rozdział Drugi



To nie musiał być koniec. To była ich decyzja. Nigdy nie byli dobrymi rodzicami. Nauczycielami- tak, ale nie rodzicami. Teraz, po ceremonii krwi, potwierdzili tylko moją tezę. Dziadek chyba bardzo to przeżył. Ale mimo to, nie zaprotestował. Jemu mogę wybaczyć, jest władcą i musi dawać przykład, trzymać się wyznaczonych reguł. Tyle, że z tej wyprawy jeszcze nikt nie wrócił.
Nie pakowałem wiele rzeczy. Właściwie prawie żadnych ciuchów, tylko bielizna i parę bluzek na zmianę. Najprawdopodobniej i tak zginę pierwszego dnia, więc po co marnować tyle rzeczy? I tak nikt się nie przejmie. To się zdarzyło już tyle razy.
-Trzy- powiedziała Lilka, gdy się jej zwierzyłem.- I nigdy przyszłemu władcy.
Prychnąłem.
-Rzeczywiście pocieszające- stwierdziłem  rozejrzałem się dookoła.- Gdzie też one…
-Tu- powiedziała dziewczyna i rzuciła we mnie bryczesami. Uśmiechnąłem się pod nosem. Zawsze mnie rozbrajało to, że ona zawsze dobrze wiedziała, co mam na myśli, jak prawdziwy najlepszy przyjaciel.
Wciągnąłem bryczesy i sztyblety, a potem zapiąłem czapsy. Wsadziłem białą koszulę w spodnie, założyłem plecak, a potem rękawiczki. Sięgnąłem po bat, a potem strzeliłem nim w powietrzu. Podszedłem do okna.
-A toczek?- spytała troskliwie Lilka.
-Walić toczek- prychnąłem.- Przecież i tak zginę.
Zerknąłem na przyjaciółkę, dostrzegłem zmartwioną minę dziewczyny, a potem wyskoczyłem z okna.
Miękko wylądowałem ziemi, otrzepałem się z kurzu i ruszyłem w stronę stajni.
Nie chciałem jej sprawić przykrości, ale nie zwykłem do kłamania, czy pozostawiania złudnych nadziei i ona wiedziała o tym najlepiej. W Zakazanej części lasu, go której mnie wysyłali, czekała na mnie jedynie pewna śmierć i nikt nie zechciał temu zapobiec. Czy to moja wina, że jakimś cudem w mojej krwi krąży trucizna demonów? Nie! Nigdy sobie tego nie zażyczyłem i nie zamierzałem nikomu tego życzyć.
Dotarłem do jednej z dwóch stajni na terenie starego dworu. Po przebudowie została tu jedynie jedna murowana stajnia i jedna drewniana. Resztę przeniesiono do najnowszej części. Podgrodzie zniknęło całkowicie, a w zasadzie wniknęła do grodu. Dobudowano nowy, zewnętrzny mur i umocniono te mniejsze, pozostałe po panowaniu Horacego. Józef Poniatowski zbudował sobie fortecę w stolicy.
To miała być też moja stolica. Gdy już dziadek abdykuje, to ja miałem zasiąść na tronie. A teraz wyzbyją się dziedzica. Sprytne. Ciekawe kto to zaplanował?
-Nikt tego nie chciał- dziadek zaprzeczył moim myślom donośnym głosem.
-Zachrypłeś?- spytałem z nutką irytacji w głosie.
-Musisz wreszcie zrozumieć! Nie mogę ot tak pozwolić ci zostać! To jest prawo! Prawo jest święte, a zanim je zmienię zdążysz pewnie zginąć!
Spojrzałem na niego ze smutkiem w oczach.
-Super- mruknąłem zaciskając zęby, by powstrzymać łzy. Nie wierzy we mnie. Nawet on. A ile było sytuacji, gdy mnie wychwalał i przy ojcu wołał, że nawet w lesie bym sobie lepiej poradził?- Ależ mnie pocieszyłeś. Masakra.
Przełożyłem siodło przez jedną rękę, a drugą złapałem za czaprak, koc i uzdę. Zaniosłem je pod boks Narcyzy i wróciłem do siodlarni po worki na owies, bukłaki na wodę i kilka doczepianych do siodła toreb. Przyniosłem też szczotki i wszedłem do boksu Cyzi. Dokładnie wyczyściłem jej grzbiet, miejsce pod popręgiem i nogi. Potem zaplotłem jej grzywę i wyczyściłem kopyta. Założyłem jej kantar i wyprowadziłem na zewnątrz, przed boks. Przypiąłem do wiszącego przy kółku, obok drzwi, uwiązu. Raz jeszcze przeczyściłem jej grzbiet pozbywając się pojedynczych włosów i całej masy pozostałego pod sierścią kurzu.
Józef wciąż stał w miejscu obserwując moje poczynania.
-Tak mnie pożegnasz?- spytałem zirytowany.- Błogą ciszą? Po śmierci będę miał jej w bród!
Zarzuciłem koc na grzbiet Cyzi. Przykryłem go czaprakiem i nałożyłem nań siodło. Przemieściłem je w odpowiednie miejsce i podpiąłem popręg na pierwszą na razie dziurkę. Podpiąłem torby do siodła. Wypełniłem worki owsem, a bukłaki wodą. Przytroczyłem je do siodła razem z torbami, które uzupełniłem szczotkami i zawartością niezbędnej apteczki. Potem skoczyłem do siodlarni po koc i śpiwór, a także dwie derki, zimową, czyli polarową, i przeciwdeszczową. Zwinąłem je razem z kocem i przytroczyłem do tylnego łęku siodła zaraz za śpiworem.
Zastanowiłem się chwilę nad tym, czy aby na pewno wszystko wziąłem, po czym pobiegłem do kuchni, gdzie zostawiłem prowiant. Schowałem go do plecaka. Zostało trochę miejsca, więc wypełniłem je kurtką przeciwdeszczową i amunicją do pistoletu na naboje usypiające.
Złapałem za pas z mieczem i zapiąłem go sobie pomijając szlufki przy bryczesach. Zatknąłem za niego sztylet. Jedno ostrze ukryłem w rękawie.
Dopiero wtedy okiełznałem Cyzię uzdą bez wędzidła. Kantar zsunąłem jej z szyi i schowałem do jednej z torem razem z uwiązem. Owinąłem jej tylne nogi bandażami, a na przednie założyłem ochraniacze. Klacz stała spokojnie zwiesiwszy głowę prawie do ziemi.
Ostatni raz odwróciłem się do dziadka.
-Ja i matka cię kochamy- zaczął on. To dla niego typowe, nigdy nie wspominał o ojcu, jakby za matkę już mógł brać odpowiedzialność.- Ona naprawdę się martwi.
Uśmiechnąłem się szyderczo przypominając sobie, jak zareagowała, gdy dziadek odczytał ciążący na mnie wyrok. Jak przybrała najpierw zaskoczoną, potem wściekła, a na końcu kamienną minę i wyszła szybkim krokiem zaciskając zęby.
-Phi- parsknąłem.- Jasne.
-Ona jest dość specyficzną osobą. Być może to moja wina, ale na pewno nie jej. Kocha cię, tylko nie potrafi się pogodzić ze stratą ciebie…
-Tia… kocha, mówisz? Najpierw niech to okaże.
Złapałem Cyzię za wodze i wyprowadziłem. Mocniej podciągnąłem popręg, poprawiłem strzemiona i wyćwiczonym ruchem wskoczyłem na siodło. Sprawdziłem raz jeszcze, czy wszystko dobrze się trzyma i spiąłem konia łydkami.
-Jeszcze się zobaczymy!- krzyknął za mną dziadek.
-Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to nawet szybciej niż myślisz- mruknąłem, ale on tego raczej nie dosłyszał.
Wjechałem galopem do lasu zastanawiając się, czy ją tam spotkam.
Adrian

niedziela, 28 lutego 2016

Aureola

Wspięliśmy się na trzecie piętro i ruszyliśmy długim korytarzem. Patrzyłam jak każda dziewczyna po kolei znika w swoim pokoju, a Jasper nadal prowadził mnie ku końcowi korytarza. 
-Pomyślałem, że ci się spodoba- odezwał się, gdy stanęliśmy przed ostatnimi drzwiami. Te drzwi. Skądś je pamiętałam.- Niewiele się chyba zmieniło przez te trzy lata?- zapytał, a potem nacisnął klamkę.
No tak, głupia ja. Przecież, to właśnie ten pokój zamieszkiwałam zanim zostałam zdegradowana do najniższej strefy.
Faktycznie mało rzeczy uległo zmianie. Ta sama, świeżo uprana zielona pościel na mahoniowym łóżku z baldachimem, aksamitne seledynowe zasłony za oknie balkonowym, autorskie malunki na ścianie... Wspomnienia z dzieciństwa, juz wiem, gdzie się one wszystkie podziały.
-Wygląda...cudownie- stwierdziłam szczerze.- Jest dokładnie tak jak wtedy.
-Matce się to nie spodobało- wtrącił Jasper.- Ale kto by jej tam słuchał- zaśmiał się krótko. Ten śmiech przyniósł mi na myśl, kogoś, kogo już znałam.
Książę odwrócił się do drzwi, a wtedy stanęła w nich księżniczka.
-Jesteś wreszcie- uśmiechnął się.
-Sorki, zatrzymała mnie na pogadance- mruknęła Melisa.- Cześć Blaise.
Zdziwiłam się trochę jej bezpośredniością.
-Zaczynamy?- spytałam księżniczka. Spojrzałam na księcia z prośbą o wyjaśnienie w oczach. On nie zwrócił na mnie uwagi.- Czekamy na Denisa?- dziewczyna zmarkotniała.
Energicznie przeszła przez pokój poprawiając sukienkę, jakby chciała jak najszybciej z niej wyskoczyć, i usiadła na łóżku. Poklepała miejsce obok siebie i skinęła na mnie głową. Jasper wciąż pilnował drzwi.
-Nie pamiętam, żeby ona była taka wstydliwa, albo nieśmiała- odezwała się do brata.
-Wiesz, niecodziennie spotykam księżniczki- odparowałam jej.- W strefie Omega nie ma ich zbyt wiele.
Zaobserwowałam półuśmiech na twarzy Jaspera, gdy wypowiedziałam te słowa, ale Melisa nie przejęła się tym.
-Ależ złotko, ty sama jesteś tam księżniczką- zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć do pokoju wpadł Denis.
-Uff! Pozbyć się takiej to nie lada sztuka- wyszczerzył się.
-Nikt nie kazał ci wybierać Americi- odparła mu Melisa.- Trzeba było wziąć którąś z naszych- dodała. Wszystkie pytania, które zaczęły mi się cisnąć do głowy odsunęłam na bok. 
-Ja już przestałam cokolwiek rozumieć- oznajmiłam krótko. Denis roześmiał się. Zmierzyłam go wzrokiem.- A co w tym niby śmiesznego, co?
-Cisza- oznajmił ostro Jasper. Zamknął drzwi na klucz i usiadł na krześle od biurka. Wszyscy natychmiast zamilkliśmy.- Informacje, z którymi chcemy cię zapoznać Blaise, nie mogą wyjść poza nasze grono- oznajmił dobitnie patrząc mi w oczy. Spokojnie wytrzymałam jego spojrzenie wzruszając ramionami.- To, ze ojciec mi powiedział, nie jest zbyt dokładną odpowiedzią. Większość informacji o tobie zebrałem samodzielnie. Na ich podstawie mam śmiałość twierdzić, ze twoje poglądy pokrywają się z naszymi i będziesz nie tylko mogła, ale i chciała udzielić pomocy naszej sprawie.
Przerwał na chwilę, by zbadać moją reakcję. Kamienny wyraz twarzy nie zmienił się, ani u mnie, ani u niego.
-Chodzi głównie o walkę w imię sprawiedliwości i zniesienie tych cholernych stref- dodał.
-Uuu... Nie wypada księciu używać takich słów- skrytykowałam. Melisa uśmeichnęła się.
-Mówiłam mu, że tak zareagujesz. Ale nie o to teraz chodzi. 
-Potrzebujemy twoich niecodziennych umiejętności, księżniczko- dodał Denis.
-Słuchajcie- odparłam.- Nie mam pojęcia skąd wiecie, że mogłabym być teraz księżniczką, ale nie oczekujcie, że ot tak wam zaufam. Jeśli ktokolwiek z was naprawdę dobrze mnie poznał, to wie, zę nie należę do osób, które ot tak przyjmują wszystko za prawdę.
-Wiemy to doskonale, Blaise. Wiemy więcej, niż myślisz, Aureolko- odpowiedział mi Jasper. Prawie zachłysnęłam się powietrzem.
-Wiem skąd znam twój śmiech- powiedziałam cicho.
-Sprawa Warszawa- orzekliśmy w tym samym czasie.
-Miło się wtedy z tobą pracowało, Blaise- dodał on.
Melisa i Denis wstali. Jasper również podniósł się.
-Gdy się zdecydujesz, pogadaj z Igą- poradził, a potem wszyscy wyszli.

Dzieci Światła i Mroku- Rozdział Pierwszy



Zielona, poprzecierana już w kilku miejscach piżama, dżinsowe, krótkie spodenki, biała, długa do ziemi sukienka wyjściowa, trzy pary długich spodni- dżinsowe, dresowe i legginsy, dwie bluzki z krótkim rękawem, jeden męski, ale wygodny T-Shirt, dwie bluzki z długim rękawem, ciemnozielona bluza z polarem i zapas bielizny na tydzień.
Siedem zeszytów w kratkę, trzy zeszyty w szeroką linię, dwa bloki techniczne i jeden rysunkowy, sześćdziesięciokartkowy notes z arkuszami w linię formatu A4, piórnik po brzegi wypełniony kredkami i drugi, wypchany przyrządami do rysowania oraz szkicowania i ołówkami, dwie płócienne torby ze spranymi już podobiznami Johna Deepa i Angeliny Jolie, podręczniki do języka polskiego, matematyki, biologii, historii, geografii, fizyki, chemii i języka niemieckiego na poziomie rozszerzonym do klasy drugiej liceum, podręczniki do języka angielskiego, techniki, plastyki, muzyki i łaciny na poziomie podstawowym do pierwszej klasy liceum, stary, lekko zardzewiały przy rękojeści, nóż myśliwski matki, paszport, legitymacja z Liceum imienia Marii Skłodowskiej-Curie, zbiór ulotek i wydruków internetowych na temat Prywatnej Szkoły Ponadgimnazjalnej „Akademia Madame Beatrycze”, kilka szkicowników, zbiór moich własności, czyli pięć książek fantasty, trzy kryminały, powieść sensacyjna, portret przedstawiający mnie, gdy byłam młodsza, namalowany farbą olejną, kilka drobiazgów typu znaleziona nad rzeką łuska od naboju, wisiorek od Matki Przełożonej, czy muszelka od przyjaciółki, do tego telefon, ładowarka, słuchawki, mp3, laptop kupiony za ciężko zaoszczędzone pieniądze, portfel z drobnymi i czapka.
Właśnie to znajdowało się w wypchanym plecaku podróżnym, który leżał na półce pod sufitem, gdy ja siedziałam na jednym z siedzeń w przedziale pociągu donikąd, trzymając ręce na kolanach, nerwowo postukując stopą odzianą w lakierki z zeszłego wieku w parkiet i patrząc to na śpiącą w kącie kobietę, to na przemijający za oknem krajobraz.
Nazwałam ten pociąg jadącym donikąd, bo tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie mnie zawiezie. Rano obudziłam się jak zwykle za późno i Matka Przełożona biegała pokrzykując, żebym się szybciej ruszała. Wepchnęła we mnie śniadanie, a potem zapakowała i bez słowa wsadziła do pociągu, którego kierunku jazdy nie znałam.
Znalazłam pusty przedział i siedziałam, czekając, aż stanie u kresu swojej podróży.
Tak naprawdę wychodziłam z przedziału za każdym razem, gdy zaczynał zwalniać. Wypatrywałam na dworcach osoby z moim nazwiskiem na jakiejś kartce, albo coś. Nauczyłem się tego ze starych filmów oglądanych z Siostrami w każdą niedzielę wieczorem.
Ale, mimo mojego sokolego wzroku, cały czas niczego nie zauważyłam. Może wcale nie jechałam do żadnej szkoły, a te kartki, do których w każdej chwili mogłam zajrzeć, to tylko zmyła? Żebym aż do końca nie zorientowała się, że to wszystko to podstęp, a oni po prostu się mnie pozbywają?
Nie byłam złym dzieckiem. Słuchałam poleceń, wykonywałam je i byłam uprzejma. Z biegiem czasu nauczyłam się tego, co satysfakcjonuje moich współlokatorów. W gruncie rzeczy nie trudno zadowolić Siostry Zakonne. Wystarczy starać się być dobrym. Podobno one widzą, gdy ktoś się stara. Zawsze to mówią, gdy nabroję.
„Nie martw się, wszystkie widzimy, że naprawdę się starasz”
I ten pokrzepiający uśmiech na twarzy sprawiający, że chcesz im uwierzyć. W końcu Siostry Zakonne nie kłamią, nie?
Nie są też zbyt rozmowne. Szczególnie Matka Przełożona. Siostra Marika wspomniała kiedyś o ślubach milczenia, które składała w młodości, i które były już rozwiązane. Najwyraźniej nawyki pozostają.
-Fiuuu!- odruchowo zatkałam uszy, gdy rozległ się gwizd oznaczający przyjazd na stację. Nieznajoma otworzyła powoli oczy, zamrugała kilka razy i zerknęła na zegarek. Odrzuciła koc, którym się okrywała, schowała go do torby podręcznej i wstała.
-Musimy iść- odezwała się głośno. Odwróciłam wzrok, gdy na mnie spojrzała. Szalona jakaś. Schizofrenia? W myślach zastanawiałam się nad nazwą tej choroby psychicznej z widzeniem.- Wstawaj, Kalino. Pociąg nie będzie czekał, aż się łaskawie podniesiesz. Zaraz przegapisz przystanek.
Spojrzałam na nią z głupią miną. Czy ona mnie zna? Ja jej jakoś nie kojarzę.
-Pani wybaczy- zaczęłam powoli dokładnie dobierając słowa.- Chyba mnie pani z kimś pomyliła.
Nieznajoma z gracją słonia w składzie porcelany zdjęła w półki swój bagaż, postawiła go przy nodze i założyła ręce na piersi.
-Kalina Adelajda Maria Sienkiewicz?- spytała z powagą. Kiwnęłam głową niechętnie.- Przyszła uczennica Akademii Madame Beatrycze?- znów kiwnęłam głową przyzywając w wyobraźni nazwę z tamtych ulotek.- Wiec się nie pomyliłam, wstawaj i się zbieraj- oznajmiła i chwyciła swoja torbę.
Na chwilę zaniemówiłam, a potem szybko ściągnęłam plecak z półki pod sufitem i zarzuciłam go na plecy. Nieznajoma uśmiechnęła się pod nosem.
-Jestem Natalia Siemanowic- powiedziała z rosyjskim akcentem.- Twoja przewodniczka w drodze do Akademii- ruszyła dziarskim krokiem do wyjścia z pociągu, a potem wzdłuż peronu.
-To znaczy, że jeszcze do niej nie dotarliśmy?- spytałam biegnąc za nią.- Znaczy, nie chodzi o to, że znajduje się na dworcu, nie, nie! Ale gdzieś blisko?
-O nie, moja droga- powiedziała widocznie uradowana Natalia.- Przed nami długa droga.
Kalina