poniedziałek, 30 marca 2015

UWAGA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Uwaga, uwaga!

Ten post trzeba dobrze zrozumieć.

Ostatnio dodane opowiadanie o dzieciach Światła i Mroku, jest CHWILOWO ostatnie. Dzieje się tak, gdyż ta konkretna i tylko ta historia zostaje zawieszona najprawdopodobniej aż do sierpnia tego roku!
Powód jest prosty. Pewien konkurs literacki wymaga ode mnie uwagi dla podobnej historii z tego samego świata, a ciężko jest pisać o tym jednocześnie i nie mylić się!
Proszę szanownych czytelników o wyrozumiałość. Reszta historii powinna funkcjonować tak samo. Możecie pisać w komentarzach, co chcecie najpierw.

Wasza oddana Autorka

Nie wszystkie drogi prowadzą do celu. Niektóre wiodą w zupełnie inną stronę.

Adrian Ignacy 

 Gdy otworzyłem oczy znajdowałem się w pomieszczeniu z niebywale wysokim sufitem zdobionym freskami. Selene pochylała się nade mną. obok niej stał dostojnie wyglądający mężczyzna. Miał jasną cerę i czerwone oczy. Wampir. Spojrzał mi w oczy i prowokacyjnie przejechał językiem po ostrych kłach. Widząc to Selene uderzyła go lekko ręką w tył głowy. ten spojrzał na nią z rozbawieniem i oddalił się od sofy, na której leżałem. Dziewczyna natomiast odgarnęła włosy z mojego czoła podała szklankę z wodą. Wypiłem z wdzięcznością. Suchość paliła mnie w gardle. Mało pamiętałem z tego, co stało się wcześniej.
 Byłem w lesie... dziad mnie tam wysłał... Spotkałem ją... Piękna Selene i... jej siostry... To one spłoszyły konia... Selene jest demonem!
 Zachłysnąłem się pitą wodą. Widząc jej twarz tak blisko swojej, jej cudowne oczy... Odsunąłem się gwałtownie. W mojej głowie zbudził się obraz demona, jako paskudnego, morderczego stworzenia. Obraz dawnej Selene, która tyle razy była blisko mnie, odsunął się w dal. Odłożyłem szklankę, niestety, zrobiłem to dość niefortunnie. Naczynie przewróciło się, potoczyło po stoliku stojącym obok sofy oblewając swoją zawartością spódnicę klęczącej obok Selene. Zaraz, od kiedy ona nosi spódnice?
 Od kiedy pamiętałem, Selene zawsze była w spodniach. Nie ważne jakich, ale spodniach. Było jej wtedy najwygodniej, czuła się szczęśliwa nie musząc nosić spódnic, jak większość kobiet na zamku mojego dziada. Wtedy jeszcze myślałem, że ona też gdzieś obok mieszka, że jest Córką Światła. Ona, która zawsze była uśmiechnięta, pomocna. Ona, która teraz patrzyła na mnie dużymi oczyma, w których krył się lęk i trochę zdenerwowania. Może myślała, ze zna mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, jak na to zareaguję? Jednak, jak można przewidzieć reakcję osoby na informację, która kompletnie odmienia jego życie?
 Przypomniałem sobie jednak, że mogła ona zabić mnie tyle razy, a nie zrobiła tego. Może na prawdę nie chce tego zrobić. jedyne, co mogę, to zaufać jej.
-Przepraszam- bąknąłem wracając do wcześniejszej pozycji na sofie. Nie położyłem się jednak, lecz usiadłem przed nią.
 Po chwili i dziewczyna odetchnęła z ulgą. Nie zauważyła mokrej plamy na spódnicy, puki nie zapytałem o tą zmianę w ubierze.
-Bo tak przystoi damie- odparła. Tego trochę za dużo.
-Przecież nie jesteś damą. Zawsze mi to mówiłaś- zauważyłem.
-Tak, ale...- zacięła się na chwilę.- Teraz jestem na dworze mojego ojca. Tu wszystko jest tak, jak on chce. I... Teraz jesteś przymusowym gościem... Przeze mnie.


Marlena Adelajda

 Ze snu wybudził mnie krzyk. Dochodził on zza ściany i wydawał się być oznaką wielkiego przerażenia. Bez namysłu wybiegłam z pokoju i w krótkiej sukience pełniącej rolę koszuli nocnej zapukałam do drzwi pokoju Cassie. Najwyraźniej nie tylko ja  się przestraszyłam, bo korytarzem nadszedł młody chłopak. Zobaczywszy mnie zatrzymał się i spojrzał w tył, czy nikt więcej nie idzie.
-Słyszałaś?- spytał. Kiwnęłam głową. Trochę zapomniałam o tym, dlaczego tu przyszłam i zaczęłam się zastanawiać, co chłopak robi w damskich sypialniach.-Ona tak ma. Podobno śnią się jej koszmary od kiedy wyparła się dla mnie rodziny.
-Ty jesteś tym demonem?- spytałam patrząc się na niego głupio. No przecież, że on. Nikogo innego by to nie zainteresowało.
 Ale on tylko kiwnął wesoło głową i nacisnął klamkę. Wszedł do pokoju. Obciągnęłam w dół sukienkę i weszłam za nim. Cassie siedziała skulona w kącie łóżka. Równe zęby zagryzła na dolnej wardze tak mocno, ze krew spłynęła jej po brodzie. Wpatrywała się przy tym w jakiś punkt za ciemnej zasłonie. Demon podszedł do niej i usiadłszy za nią przytulił do swojej klatki piersiowej. Dziewczyna wtuliła się w niego, a potem podążyła wzrokiem po pokoju. W jej oczach czaił się lęk. Jakby bała się tego pomieszczenia. 
 Gdy mnie dostrzegła wymusiła na sobie uśmiech. Usiadłam naprzeciw nich, pod drugiej stronie łóżka.
-To nic- powiedziała Cassie tonem podobnym do mojej macochy, gdy lekceważąco i bez żadnych odczuć chwaliła moje dobre oceny. Kiedy starała się zachowywać jak każda matka, a jednocześnie stawała się coraz bardziej obca dla dziecka.- To nic- powtórzyła dziewczyna wpatrując sie we mnie.
 Miałam ochotę zapytać, co jest niczym. Dlaczego krzyczała, co takiego jej się śniło? Z każdym pytaniem, które zadawałam sobie w duchu jej spojrzenia na mnie umacniało się i po pewnym czasie zaczęło mi ciążyć na klatce piersiowej.
 Wzrok dziewczyny był nieugięty, a mnie zaczynała boleć głowa. Czułam się, jakby coś ciężkiego przycisnęło moje płuca. Gardło zaczęło palić, powietrze nie było błogosławieństwem, lecz pogarszało ból. Ręce zaczęły mi drżeć. Chciałam coś powiedzieć, kazać jej przestać. W myślach wręcz ją błagałam. Nic. Siedzący za nią chłopak patrzył na to z przerażeniem. W końcu poczułam moje serce, które wołało w niebogłosy, by dać mu odetchnąć, a tymczasem nadal w przyśpieszonym kilkanaście razy tempie pompowało krew, która za nic nie chciała płynąć w moich żyłach. Wytrzeszczyłam  oczy. Bolało niemiłosiernie.
 W końcu moje ciało odmówiło posłuszeństwa i osunęło się bezwładnie w tył, a gdy nie napotkało materaca spadło na podłogę wykonując przewrót w tył i uderzając głową w ramę łóżka. Świadomość nie opuściła mnie. Nadal czułam, widziałam i słyszałam. Nie mogłam się jednak ruszyć, a ból wykańczał mnie i nie ustępował, lecz nasilał się.
 Słyszałam, jak demon wyrywa się z wcześniejszego otępienia i krzyczy do Cassie. Ta przez chwilę nie reaguje. Słowa jego są tak donośne, że po minucie wybudzają ją z transu, w którym była, gdy prześlizgnęła się do mnie leżącej bezwładnie, by nadal zadawać mi ból samym patrzeniem. Krzyk demona zwraca dziewczynę ku niemu i lekko wytrąca z równowagi panującej w hipnozie, w jakiej się znajdowała. Ból wewnątrz mojego ciała osłabia się z każdą setną sekundy. Cassie upada, a do pokoju wbiega Madame i kilka dziewcząt, które zaalarmował donośny głos demona. Nikt nie zastanawia się, co on tu robi. Dziewczęta niczym doświadczone w takich sprawach lekarki wydają polecenia chłopakowi. Ten podźwiga się na nogi i bierze nieprzytomną ukochaną na ręce, wychodzą z pokoju. Część mojej duszy, jakby odrywa sie i biegnie za nimi. 
 W tym czasie Madame podbiega do mnie i macha ręką przed oczyma. Mrugam, lecz nadal nie potrafię ruszyć się. Czuję zaś dokładnie to, co biedna Cassie. Chłód powietrza smagającego jej skórę, gdy biegiem przenoszą ją do szpitala przecinając wskroś dziedziniec. Ciepłe powietrze i wilgoć panującą w szpitalnej salce.
 Moja dusza rozszczepiła się.
 Super.
 Jeśli ktoś jeszcze nie dostrzegł ww wcześniejszej informacji ogromu sarkazmu, to uprzejmie o tym informuję. Nie, rozszczepienie nie jest fajne. Przynajmniej tyle dowiedziałam się z lekcji, które zdążyłam już odbyć.
 Po pewnym czasie siły wróciły do mnie i odzyskałam władzę nad ciałem. Przynajmniej tyle miałam, bo już nawet własna dusze mnie nie chciała.
 Madame pomogła mi wstać i odprowadził do pokoju.
-Od czasu, gdy wyzbyła się więzi rodzinnych ściga ją klątwa nałożona przez jej własnego brata. Łączyła ich mocna więź, więc chłopak szybko dowiedział się o zdradzie dziewczyny i bardzo go ona zabolała. Bardziej niż kogokolwiek i nie mógł on jej tego wybaczyć. Kilka dni później nawiedził ją we śnie i rzucił klątwę, która jest prawem każdego Anioła. W obliczu zdrady bolesnej może on przekląć zdrajcę na nieokreślone cierpienie zgodne z męką, jaką poniósł zdradzony. Chodzi o to, że im bardziej on cierpiał tym bardziej ona będzie cierpiała, a razem z nią wszyscy, na których choć trochę się otworzy, by i ona mogła doznać uczucia odrzucenia, gdy odejdą od niej przyjaciele- mówiła Madame z żalem w oczach.- ja, Chris, i nieliczne jeszcze osoby... Przynajmniej raz doświadczyliśmy okropnych koszmarów, w których widzieliśmy z boku różne złe rzeczy. Nikt jednak nie spotkał sie z tak otwartym atakiem ze strony klątwy- dodała smutna dyrektorka.- Klątwa uczyniła z dziewczyny nieobliczalną osobę o dwóch twarzach. Jedna zrównoważona, spokojna, pomocna i wesoła, a druga mściwa, wredna, krwiożercza i okrutna, żywiąca się ludzkim bólem- z każdym słowem Madame strach napawał mnie jeszcze bardziej. Na pozór wesoła i słodka dziewczyna okazała się potworem. Świat Mroku odkrywał przede mną swoje najskrytsze tajemnice.
 Usiadłam na łóżku wyprostowana jak struna. Po chwili podciągnęłam nogi aż pod brodę, by znów jej wyprostować. Nie wiem dokładnie, jak wyglądała moja mina, ale nie mogła być miła, ani opanowana, bo Mdame prysunęła sie podładziłą mnie po głowie.
-Nie można jej teraz tak zostawić- powiedziała patrząc na mnie i obserwując moje reakcje. Ja starałam sie natomiast przypomnieć aurę i kolory otaczające wtedy dziewczynę. Nie było ich. 
-Czy każdy ma swoje kolory?- spytałam ni z tego, ni z owego.
-Tak, inne zależnie od nastroju, ale zawsze jakieś są- odparła ona.
-Cassie ich wtedy nie miała. Żadnego koloru.
-Pomóż jej- odparła jedynie dyrektorka.- Ona nie potrafi sama sobie z tym poradzić, bo wie, że każdy, kto tego doświadczy oddali się. Boi się przyjaźni. Nigdy do nikogo nie podeszła z własnej woli, bo niegdyś, gdy tak zrobiła, dziewczyna odwróciła się od niej po pierwszym koszmarze. Nieliczni potrafią wytrwać.
 Wtedy Cassie obudziła się w salce szpitalnej. Ujrzała swojego demona i wspomnienia do niej powróciły. Zaczęła bać sie, czy jej wybaczę. W głębi serca zadręczała się myślą, ze się odwrócę i znów straci kolejną osobę. 
 Madame spojrzała na mnie nie pewnie. Zrozumiałam, że zadała mi jakieś pytanie, ale nim zdążyłam poprosić o powtórzenie, w mojej głowie rozległ się głos Cassie.
- Odseparowałam się od każdego, aby nikt nie ucierpiał przeze mnie. Madame, Chris i kilka innych osób z własnej woli przyjęło cierpienie, które im narzuciłam razem ze swoją przyjaźnią. otworzyłam sie do ciebie pierwsza, bez słowa ostrzeżenia, to był mój duży błąd. Przepraszam. Wybacz mi, bo nawet jeśli się oddalisz, nie chcę żyć w świadomości, że mnie nienawidzisz, jak nie jedna już osoba.
-Czas, daj mi czasu, bym wszystko dobrze przemyślała. Nie mogę obiecać ci, że nie odejdę nigdy, ale wybaczenie moje otrzymałaś nim o nie poprosiłaś- odrzekłam.
 Czy powiedziałam to jedynie w myślach, nie wiem. Mimo to, Madame patrzała na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Nagle oblicze jej twarzy rozjaśniło się.
-Połączenie- szepnęła.- Nawiązałyście połączenie. Wasze dusze wymieniły się kawałkami siebie. Rozszczepiły, a potem uzupełniły braki cząstkami od drugiej osoby- szeptała dalej. Z zafascynowaniem patrzała na moją twarz, jakby się na niej coś pojawiło i miała rację. Na prawej stronie czoła i tymże policzku zakwitł tatuaż w kształcie pnączy. Na środku czoła jaśniała gwiazda wyglądająca niczym betlejemska, a roślinność wcześniej wspomniana tworzyła jej ogon.- Przepiękne- wyszeptała dotykając delikatnie całej konstelacji.

Adrian Ignacy

 Przyodziałem sie w strój, który podsunęła mi Selene i obejrzałem się w lustrze. Wyglądałem gorzej niż gwardziści na zamku dziada. Mundur był opięty i zbyt mały. Miałem zdecydowanie szerszą klatkę piersiową i barki. Wyglądałem żenująco.
 Selene jednak zamiast wymienić mi strój podeszła i mamrocząc coś pod nosem dotknęła materiału. Ten dopasował się idealnie w jedną sekundę. Powinienem być zachwycony, ale ja w pierwszej kolejności odskoczyłem od niej niczym oparzony, apotem burknąwszy jakieś przepraszam, za to zachowanie podziękowałem za poprawienie znaczne mojego wyglądu. Nadal nie potrafiłem pogodzić sie z sytuacją w której sie znalazłem.
 Byłem więźniem, to jasne. Ale jakim więźniem. Traktowali mnie jak gościa, ale Selene wyraźnie mi uświadomiła, że nie puszczą mnie szybko, jeśli w ogóle puszczą. Dlaczego? Sam Bóg tylko wie.
-Pośpiesz się- mruknęła Selene, gdy po raz setny przeczesałem włosy przed lustrem. 
 Chwilę później złapała mnie za ramię i wyciągnęła z pokoju. Zbiegliśmy na parter po szerokich schodach. Budynek, w którym się znajdowałem był prawdziwym pałacem. Sufit znajdował sie wysoko, a z niego zwisały kryształowe żyrandole uzupełniające światłem przestronne pokoje i długie korytarze. Ciężkie aksamitne zasłony przesłaniały częściowo widok z okien. Te były wiecznie czyste, a złota rama wręcz błyszczała w świetle słońca. Cały pałac miał kształt litery u. Pomiędzy dwoma skrzydłami, na ograniczonej przestrzeni znajdował się dziedziniec wyłożony marmurowymi płytami, z basenem po środku i roślinami doniczkowymi na bokach.
 Szliśmy na kolacje z panem domu, jednym z przywódców buntu przeciwko Lucyferowi, ojcem Selene, Magnusem Romanović'em. To on nakazał przyodziać mnie w ten mundur. Kolacja ponoć miała być uroczysta, więc postanowiłem sie nie odzywać, by przypadkiem nie palnąć jakiegoś głupstwa. Wiedziałem i tak mało, mimo, ze przez ten cały dzień Selene zdążyła dużo mi opowiedzieć o drugiej stronie tego świata. Zawsze sądziłem, że demony... no cóż, zachowują się jak demony, ale najwidoczniej nie wszystkie. Niektóre zwyczaje ze strony Mroku, przedstawiają ich w dużo lepszym świetle niż nas, Światłych.
 Gdy weszliśmy do wielkiej jadalni stół był prawie zapełniony. tylko u jednego końca parę miejsc było wolnych. Na samym końcu siedzi pan, a obok jego rodzina i to tam Selene sie skierowała ciągnąc mnie za sobą. Usiadła tuż przy końcu stołu, a mnie posadziła obok siebie.
 Po chwili drzwi znów otwarły się i wmaszerował przez nie Magnus Romanović w towarzystwie siedmiu osób. trzech sióstr Selene, trzech braci i matki, pani Teresy Romanović. Wszyscy wstali poczekali, aż pan zajmie miejsce. Ten usiadł na krańcu stołu, Teresa naprzeciw Selene, jej siostry obok matki, a chłopcy obok mnie.
 Wszyscy siedli i zaczęli jeść. Rozpoczęła sie normalna kolacja.

niedziela, 22 marca 2015

Sytuacja poważnieje w oczach...

-Jeszcze raz- zarządziłam.
-Wodorotlenek potasu. KOH- wyrecytowała Pansy- Właściwości: Ciało stałe, barwa biała, żrący, higroskopijny, dobrze rozpuszcza się w wodzie. Zastosowanie...
-Przerwa!- krzyknął nagle Fred. Do pokoju wpadł Zgredek z tacą z jedzeniem. Bliźniaki spojrzały na mnie błagalnie. Westchnęłam i pokiwałam głową na znak zgody. Wszyscy potrzebowaliśmy odpoczynku.
 Zgredek położył tacę na małym stoliku, który przytargaliśmy z jednej z sal lekcyjnych. Był to tak naprawdę jedyny wolny stolik w tym dormitorium. Wszystkie inne zastawione były notatkami, podręcznikami i tablicami mającymi na celu pomóc nam w nauce. Minął już tydzień, a my kończyliśmy pierwszy dział pierwszego semestru trzeciej klasy gimnazjum, jeżeli brać pod uwagę system szkolny mugoli. Byliśmy prawie w połowie.
-Zgredek przyniósł jedzenie dla panicza Harrego i jego przyjaciół- powiedział skrzat i pokłonił się nisko. Harry uśmiechnął się do niego.
-Dziękujemy- powiedział równo z Luną i Nevillem. Zgredek skłonił się po raz kolejny, strzelił palcami i zniknął z głośnym trzaskiem.
 Fred sięgnął po muffinkę i uśmiechnął się do mnie z pełną buzią. Wykrzywiłam się do niego i też sięgnęłam po jedną. Jak się tak zastanowić, to dawno nie jadłam muffinek.
 Od wspomnianego już tygodnia siedzimy wszyscy w dormitorium, które pierwotnie było moją i Pansy sypialnią i wkuwamy chemię. Z jednej strony to ciekawe, a z drugiej wyczerpujące i nudnawe. Siedzieć w pokoju to jedno, ale musieć w trybie przyśpieszonym uczyć sie jednego z najtrudniejszych przedmiotów, to drugie. 
-Słuchajcie- zaczął Harry.- Jak myślicie, jak już się nauczymy tej chemii i pojedziemy do Polski, to co dalej?
 Pytanie tabu. Co dalej? Tego tak na prawdę nie wie nikt, choć każdy chciałby wiedzieć. Można snuć jedynie podejrzenia. Kim jest tajemniczy alchemik? Kiedy sie tego w końcu dowiemy? Do którego stopnia alchemii udało mu się dojść? Dlaczego tego chce? No i ta ELITA. Grupa Śmierciożerców. Kim są i po co im alchemia, skoro mają magię?
 Tyle pytań a brak odpowiedzi na choćby najprostsze z nich. Co ma z tym wspólnego Amy?
-Przeczytałaś już tą książkę?- spytała Luna. Wielka gul przeszła mi przez gardło na wspomnienie książki o mugolach z działu Ksiąg Zakazanych. Kiwnęłam głową. Już czytałam i treść była równie przydatna, co odstraszająca.
-Jest tam trochę o tym, dlaczego mugole uczą się chemii i jaki ma ona związek z alchemią. Duży, ale alchemia ma związek z magią, a chemia to tylko i wyłącznie nauka.
-Alchemia ma związek z magią, ale jaki?- spytała Pansy.
-Alchemicy ważą eliksiry z dużym wykorzystaniem magicznych przedmiotów. Nie tylko tego zielska, którego używamy na eliksirach. Mowa tu, o skórze i krwi smoków, włosach jednorożców, czy ich tkankach. Mówi się także o wykorzystywaniu krwi czarodziejów- przełknęłam głośno ślinę, gdy tylko skończyłam wypowiedź.
 W pokoju zapanowała nieprzerwana cisza. Każdy potrzebował chwili by uświadomić sobie całą powagę sytuacji, w którą zostaliśmy wplątani.

 Powiew wiatru z trzaskiem zatrzasnął okno w gabinecie dyrektora szkoły ponadgimnazjalnej. Sprzątająca w kącie dziewczyna wzdrygnęła się. Odgarnęła z czoła tłuste kosmyki blond włosów. Poprawiła fartuch na swoich dość obszernych biodrach i zabrała się do ścierania kurzu z wystawy pucharów.
 Przetarła ladę mokrą ścierką zostawiając smugi wody. A niech to! Zapomniała wykręcić.
 Jej uwagę przykuła zawinięta w sreberko czekoladka leżąca na górnej półce. Dziewczyna rozejrzała się uważnie dookoła, a gdy nic nie zauważyła, sięgnęła po smakołyk i zjadła.
 Po chwili poczuła palący ból w przełyku. Żołądek odmówił jej współpracy.  Cała zawartość wróciła na powierzchnię. No, prawie cała. Dziewczyna zakrztusiła się czymś i zaczęła dusić. Dopiero teraz kątem oka dostrzegła skuloną w cieniu postać znajdującą się za poł-przeszklonymi drzwiami.
 Kilka minut później dziewczyna padła martwa na podłogę, a postać odeszła kręcąc z niezadowoleniem głową.

 Dumbledore pokręcił głową nie wiedząc co robić. Pogładził się po brodzie. Kolejna ofiara, która według doniesień ministerstwa, była efektem eksperymentu. Ktoś eksperymentował z alchemią krzywdząc ludzi. To kolejny dowód na to, ze ta nauka powinna być nie tylko zakazana, ale trzeba także dołożyć starań, by wiedza o niej zniknęła z powierzchni Ziemi i pamięci ludzi i czarodziejów.
-Albusie- zaczął Snape, ale zaraz urwał spojrzawszy na twarz swego przyjaciela.
-Nie możemy się poddać Severusie- oznajmił po chwili dyrektor Hogwartu.- W tej chwili możemy tylko liczyć na to, że Naomi jest godna swej misji i wykona ją z najwyższą starannością i przewidzianym skutkiem- westchnął Dumbledore.
 Profesor Snape skinął głową i opuścił gabinet dyrektora. Postanowił sprawdzić, jak z chemią radzą sobie młodzi czarodzieje w rękach których już niedługo spoczną losy świata. On i Dumbledore i już dawno odkryli, że młody alchemik ma podobne skłonności, co Voldemort. Jest niebezpieczny, pewny siebie, tego co robi, oraz tego, ze może w ten sposób uratować lepszy świat. 
 Mężczyzna zszedł na dół, do lochów, gdzie mieściły się dormitoria Ślizgonów, w tym też Naomi i Pansy. Tam przez cały czas przesiadywała cała ekipa panny Havart. Uczyli się chemii, nauki podobnej do Eliksirów, głównie w teorii. Snape razem z Albusem wpadli na pomysł, by na koniec dać dzieciakom lekcję chemii ze strony praktycznej. Hagrid obiecał ściągnąć ze świata mugoli parę substancji wykorzystywanych na lekcjach w liceach i gimnazjach, na lekcjach chemii.
 Pokój Wspólny Slytherinu przepełniony był ludźmi. Trwała właśnie przerwa między lekcjami i od jakiegoś czasu większość uczniów wolała zostawać w dormitoriach niż chodzić do Wielkiej Sali. Być może wiązało sie to z ostatnimi wydarzeniami.
 Profesor bez pukania wszedł do dormitorium Naomi i Pansy.

 Obróciłam się dokładnie w tym momencie, gdy drzwi uchyliły się i stanął w nich profesor Snape. Reszta natychmiast zamarła. Umilkły rozmowy, spory o właściwości i wykorzystanie niektórych kwasów i wodorotlenków. Fred zamarł z ręką gotową do rzutu truskawką w George'a.
-Witajcie- powiedział Snape.
-Dzień dobry profesorze- odezwałam się z entuzjazmem.- Może pan nam wytłumaczy, dlaczego żrącego kwasu używa się do produkcji mydła?- zapytałam.
-Ponieważ kwas ten w małych ilościach jest zupełnie bezpieczny dla skóry, a usuwa on brud- oznajmił profesor beznamiętnym tonem.- Jak widać nauka idzie wam błyskawicznie- wygiął wargi w sposób mający przypominać uśmiech.- Gdy skończycie zapraszam na zajęcia praktyczne z wykorzystaniem...- jego wzrok padł na prezenty od Anonima porozrzucane na jednym ze stołów.- Skąd wy to do cholery macie?- spytał podchodząc do nich. Spojrzał na mnie próbując sie czegoś dowiedzieć.
-Długa historia- urwałam.- Może nam profesor powie do czego to służy?- zaproponowałam. Snape przywołał nas wszystkich ruchem ręki. Zgromadziliśmy sie wokół tego stołu.
 Profesor poustawiał w rządku kilka fiolek. Były w nich proszki i płyny.
-W kolejności od lewej- powiedział i zaczął wskazywać palcem.- Krew smoka, sierść jednorożca, sproszkowany róg jednorożca, krew jednorożca, sproszkowane łuski smoka, rozpuszczone w krwi smoka łuski trytonów- objaśnił profesor, a mnie jakby niewidzialna ręka zacisnęła sie na gardle. Przedmioty o których czytałam w Zakazanej Księdze.- Bardzo przydatne w alchemii. Skąd to macie?- ponowił pytanie.
-Dostałam w anonimowej paczce tego dnia, gdy Amy zginęła- oznajmiłam.
-Trudno je zdobyć nawet czarodziejom- mruknął Snape i wyszedł w pośpiechu. Spojrzałam na Freda i Pansy próbując złapać jakieś oznaki zrozumienia, ale oni tylko wzruszyli ramionami. Wróciliśmy do chemii.

piątek, 20 marca 2015

RECENZJA FILMU- Incepcja

 Film Christophera Nolana mający swą premierę w 2010 roku zdobył serce nie jednego widza. Sny, spisek, niebezpieczeństwo niepowodzenia i ogólna tajemnica. To intryguje niemal wszystkich.


 Jest to film Sience- Fiction. Opowiada on o Domie Cobbie(Leonardo DiCaprio), nad którym wisi nieustannie wizja więzienia. Jego praca jest bowiem równie nielegalna, co fascynująca. Kto bowiem, nie chciałby umieć włamywać się do ludzkiej podświadomości podczas w pełni (no, powiedzmy, ze prawie) kontrolowanego snu?
 Aby wrócić do rodziny, czyli dwójki dzieci, główny bohater musi musi podjąć sie ostatniego zlecenia, które nie będzie takie, jak reszta. Chodzi oczywiście o Incepcję, czyli zaszczepienie pomysłu w czyimś umyśle. Zadanie to zlecił mu Saito (Ken Watanabe). Razem zbierają oni grupę, która potrzebna będzie do zrealizowania bardzo skomplikowanego planu. Musi w niej być oczywiście Arthur, czyli odwieczny wspólnik Doma, którego gra Joseph Gordon-Levitt. Jako architektka do drużyny dołącza studentka Ariadne. To ona zaprojektuje sen. Będzie wiedziała jak on wygląda, co gdzie się znajduje i jakich skrótów można tam używać. Oprócz tego wyruszy także Eames, czyli stary kumpel Cobba i Yusuf, twórca własnoręcznie robionych eliksirów. Jednym z nich jest niezwykle długa narkoza.
 Celem, jaki wyznacza sobie Cobb jest zaszczepienie w umyśle Roberta Fischera(syna szefa jednej z największych korporacji, która zagraża Saito) myśli, zę ojciec wolałby, żeby go nie naśladować, a samemu stworzyć coś nowego. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej, a stary Fischer jest wiecznie niezadowolony z syna. Cobb i jego ekipa wiedzą, że jeżeli im się uda, firma rozpadnie się, bo Robert nie będzie w stanie jej prowadzić. Dla Cobba istnieje też jedna duża przeszkoda, o której wie tylko Ariadne. Mal, jest żoną Doma, która odebrała sobie życie, bo myślała, ze prawdziwe życie jest jedynie snem i tylko dzięki śmierci może się wybudzić. Jak jej obecność wpłynie na powodzenie misji?
 Największym plusem tego filmu, oprócz genialnej gry DiCaprio i Elen Page, jest to, że wszystko jest tak zagmatwane, ze dopiero na końcu dowiadujemy się o sensie tego wszystkiego i rzeczywistych zdarzeniach. W dużym skrócie: Spisek idealny. Nie ogarniesz, jeżeli nie obejrzysz dokładnie.







RECENZJA FILMU- Bóg nie umarł! (God's not dead!)

 W gorzowskim Heliosie niedawno miała miejsce premiera filmu o dość nietypowym tytule. "Bóg nie umarł" to film Harolda Cronka.

 Głównym problemem przedstawionym w filmie jest obrona własnych poglądów. Grający główną rolę Shane Harper wcielił się w Josha Wheatona, który sprzeciwiwszy się profesorowi filozofii musi obronić swojej tezy. Profesor Radisson (Kevin Sorbo) jest zawziętym ateistą i już na pierwszym wykładzie każe studentom podpisać się pod własnoręcznie wypisanym na kartce zdaniem: Bóg umarł. Josh, jako chrześcijanin odmawia wykonania tej czynności. Z tego powodu profesor nakazuje mu obronienie swojego zdania. Rozpoczyna się "wojna na argumenty". Słowa profesora, przeciwko zdaniu studenta pierwszego roku. Jury, którym jest cała reszta studentów, ma na koniec ocenić, kto ma rację, a to oznacza opowiedzenie się za którąś z tez. Bóg umarł, czy nie?
 W filmie idealnie przedstawione zostało to, że każdy ma jakieś zadanie do spełnienia i nic nie dzieje się bez powodu. Wszyscy bohaterzy są ze sobą w jakiś sposób powiązani. Każdy ma swoją, ważną, rolę do spełnienia. Nawet nieodpalające usilnie auto, ma tu znaczenie. 
 Jest to film, który mogłabym oglądać wiele razy i niektóre wątki i sceny nadal byłyby tak samo poruszające.Polecam ten film osobom, które nie do końca wiedzą, jaki sens ma to, co robią, lub po prostu wszystkim, którzy zawzięcie twierdzą, że Boga nie ma. Bóg jest. Można to udowodnić także filozoficznie. 
 Dla niektórych osób przedstawionych w filmie odwaga Josha, gdy przeciwstawił się on profesorowi  broniąc Jezusa, była naprawdę ważna. Pochodzący z Chińskiej Republiki Ludowej Martin Yip, dzięki niemu także nabył odwagi, by powiedzieć ojcu, ze wiara jest dla niego ważna, nawet jeżeli on się z tym nie zgadza. Ayisha będąca córką muzułmanina została wyrzucona z domu, za słuchanie listów Św. Pawła. Mimo niezgody i przeciwności żadne z nich sie nie poddało. To jest prawdziwa wiara.
 Z mojej strony, to tyle na temat filmu. Każdy z was może nie zgodzić się z tym, co napisałam. Każdy ma swoje priorytety i nie nakazuję wam niczego. Sugeruję jednak obejrzenie tego dzieła, bo jest ono nie tylko dobrze nakręcone, ale i wartościowe.






niedziela, 15 marca 2015

Trzy grosze od Autorki

Na recenzję książki myślę, ze niestety trochę poczekacie, bo jeszcze mi sporo do jej końca zostało. Recenzja filmu już wkrótce! Mam nadzieję, że wyzwanie się wam spodoba. Czekam na wasze komentarze! Naprawdę, moglibyście wklepać chociaż dwa słowa. To cieszy! Chociaż tak zapewne nie wygląda. Tak więc, liczę na was!

Śmierciożerca (wyzwanie)

Wszystko sobie przemyślałam i możecie się nie zgodzić, ale wykluczyłam jedną z podanych odpowiedzi, czyli o życiu. Jako jedyna, uważam,nie pasuje ona do całości. Będą Elfy, Wampiry, Harry Potter, fantastyka i kryminał. Oto wasze wyzwanie!

 Rude włosy zsunęły jej sie na twarz. Odgarnęła je i szybko wsadziła pod czapkę. Odchrząknęła cicho.
-Harry był... był najlepszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć i wiem, ze każda chwila spędzona w jego towarzystwie nigdy nie będzie straconą. Był zabawny, przyjacielski, pomocny... Świat bez niego nie będzie już taki sam- nabrała głęboko powietrza i rozpłakała się.
 Minęły dwa tygodnie od dnia, który zapadł na zawsze w pamięci nie tylko Gryfonom, ale chyba wszystkim czarodziejom. Dnia, w którym Wielka Bitwa o Hogwart zakończyła się wygraną, ale także śmiercią Voldemorta i Harrego. Ginny i Hermiona opłakiwały także śmierć innego kolegi. Rona. Cały Gryffindor stracił podczas tej bitwy dużo ważnych, lubianych osób. Był przecież Remus, Neville, Fred...
 Hermiona wstała od stołu i podeszła do swojej przyjaciółki. Złapała ją za rękę i zaprowadziła do stołu, gdzie pozwoliła jej wypłakać się. Tymczasem do  mównicy podeszła pani Molly Weasley. Minister wybrał ją tymczasową opiekunką Hogwartu, z racji tego, że prof. Snape i prof. MacGongall zginęli, a nikt inny po tym, co się wydarzyło nie miał ochoty zająć uczniami i odnowieniem szkoły. Tak więc kobieta, która jednego dnia straciła dwie ważne osoby stanęła na podium i przemówiła. Nie było to nic oficjalnego. podziękowała wszystkim za pozostanie na miejscu i ofiarowaną pomoc. Wyraziła dosadnie swój ból po stracie, z którym do końca jeszcze nie uporała. Zaprosiła do jedzenia. Była to swego rodzaju stypa. Dnia wcześniejszego wszyscy polegli spoczęli na cmentarzu w Dolinie Godryka, a dziś nastąpiło uroczyste pożegnanie zasłużonych w Hogwarcie, szkole, która dla wielu nadal jest jedynym domem.
 Molly wróciła do stołu dla nauczycieli, przy którym siedział Hagrid, prof. Spourt, prof. Zabini i Artur Weasley.
 Draco skrzywił sie na swoim siedzeniu. przy stole Ślizgonów oprócz niego nie było prawie nikogo. Blaise, Pansy, Crabbe i Goyle. Oni wszyscy go opuścili. Teraz siedział koło jakiejś szóstoklasistki. Ta miała minę jakby wysłali ją na ścięcie i siedziała ze spojrzeniem ponurym, wbitym w talerz. Jej duże zazwyczaj radosne oczy wydawały się martwe. Draco niechętnie zauważył także, że dziewczyna wyglądała arystokratycznie pięknie. Zaczął się zastanawiać kim ona może być.
 Luna, która dotychczas sie mu przyglądała, teraz spuściła wzrok. Stół Ravenclawu jak i Hufflepuffu był przepełniony. Ludzie, którzy cenili sobie mądrość i chęć niesienia innym pomocy, nie opuścili Hogwartu w słusznej sprawie. Nie tak jak Ślizgoni, którzy zniknęli w większości.
 Gdy na stole pojawiły się potrawy dziewczyna nie zareagowała. Jakaś koleżanka podsunęła jej budyń. Nie chciała. W końcu skusiła sie na trochę puddingu.
 Przy stole Gryfonów panowała niecodzienna cisza. Wszyscy wiedzieli, że z czasem wszystko wróci do normy, ale jeszcze nie teraz. To był czas powagi. Wszyscy mieli ponure nastroje. Ginny płakała. Herma siedziała wpatrzona w pusty talerz. Zachowanie godne reakcji na wieść o końcu świata. Nie dziwota, jeżeli niektórzy z poległych byli dla uczniów całym światem.
 Dla Eleny Muzotti było to zbyt krępujące, by długo tak wytrzymać. W końcu szóstoklasistka wstała i udała się do pokoju wspólnego Ślizgonów zostawiając Dracona samego z  Lily i Shonem, drugoklasistami.
 Droga do lochów wydawała się dziewczynie całą wiecznością. Zwykle pokonywała ja z Lilka, a jeśli tylko miała taką możliwość, w ogóle nie ruszała sie ze swojego dormitorium. Teraz wzięła z pułki ledwo zaczętą wczoraj książkę "Kiedy dwa plus dwa wychodzi trzy..." Była to oczywiście książka autorstwa jakiegoś mniej znanego czarodzieja, niedostępna w mugolskich księgarniach. Mimo to, lektura była nudna i mozolna. Po kilku kolejnych stronach Elena zbuntowała się przeciw sobie i wyrzuciła książkę na szafę. Sięgnęła po list od matki. Te kilka linijek na powrót obudziło w niej gniew.


Droga Eleno Konstancjo Muzotti!
Wiedz, że ja i twój ojciec bardzo cie kochamy i szanujemy twoje decyzje. Jeżeli jednak postanowisz zostać w tej nic nie wartej szkole, zamiast wrócić do rodziny, musisz liczyć się z naszą kategoryczną dezaprobatą. Nie jest w progach naszego domu mile widziany zdrajca. Wszystko zależy od ciebie, ale wiedz, że nie musisz wracać.
Z poważaniem
Twoja czcigodna matka
Andromeda Muzotti

 Wydziedziczyła ją. Tak po prostu matka ja odrzuciła. Już nie ma domu. Nie ma nawet dokąd iść. Położyła sie na łóżku, na plecach i zapatrzyła w sufit.Nie zauważyła, kiedy ktoś wszedł. To był Draco.
- Chodź- powiedział chłopak wyciągając do niej rękę. Popatrzyła na niego zdezorientowana, ale po chwili chwyciła wyciągniętą w jej stronę dłoń. Draco prowadził ją korytarzami Hogwartu. W końcu znaleźli się przed pokojem życzeń. Pojawiły sie przed nimi te tajemnicze drzwi prowadzące do miejsc tym różniejszych jak różne są marzenia czarodziejów.
 Draco uchylił drzwi przed Eleną i pozwolił jej przejść pierwszej. Widok zaparł jej dech w piersiach. To nie był zwykły pokój. Dziewczyna znajdowała się w pięknym salonie, którego ściany zdobiły najpiękniejsze obrazy, podłogi wyścielone były najbardziej miękkimi dywanami, a z sufitu niczym promienie słońca spływały kryształowe żyrandole. Naprzeciw drzwi znajdował się kominek z marmuru, a w środku wesoło trzaskał ogień. Przed nim stał stoliczek i dwa fotele. Na podstawce, na blacie stolika stały dwie filiżanki z gorącą zawartością.
 Elena z rozanieleniem opadła lekko na jeden z foteli wzięła do ręki filiżankę i wciągnęła parę unoszącą się nad czekoladą. Zerknęła na Draco, który wyglądał przed duże balkonowe okno na wyimaginowany obraz pięknego ogrodu. Odwróciła wzrok.
 Nagle poczuła ucisk w klatce piersiowej. Potem potworny ból rozszedł sie po jej ciele poczynając od opuszków palców stóp i dłoni, a kończąc na sercu. Dziewczyna odpłynęła, a gorąca czekolada wylała się na jej czarną sukienkę i oparzyła rękę, ale Elena nie czuła. Jej podświadomość przeniosła się bowiem gdzieś indziej.
Elena

 Poczułam niewyobrażalnie silny ból w okolicach klatki piersiowej, a wcześniej w całym ciele. Zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam nie widziałam już Draco, ani tego przepięknego salonu. Znajdowałam sie w lesie, w samym środku bitwy. Nie była ona jednak podobna do tej o Hogwart, w której brałam udział. To była bardziej bójka. Tylko, że jej uczestnicy odbierali sobie życie.
 Jedni mieli arystokratyczne rysy twarzy, niczym ja, a drudzy surowe oblicza. Ci pierwsi wyglądali na zwykłych, a tych drugich wyróżniały nieludzko długie kły.
-Ten las należy do Elfów!- wrzasnął jeden z pierwszych.
-Wampiry nie pozwolą wam na to!- odezwali się drudzy i walka rozgorzała na nowo.
 Wtedy zrozumiałam kogo widzę. Choć te stworzenia widziałam jedynie w książkach, od razu uwierzyłam, że to coś więcej niż sen.
 Walka Elfów z Wampirami przeniosła się w inne miejsce. Na obrzeża lasu. Gdy z niego wyszłam zobaczyłam mury Hogwartu, a raczej jego pokaźne ruiny.
 W jednym z okien zobaczyłam Ginny, a winnym Lilkę. Natychmiast powróciłam do rzeczywistości. Nie było to tak bolesne, jak przyjście tutaj. Po prostu zamknęłam oczy i znalazłam sie z powrotem przy Draco. Gdy rozchyliłam powieki ujrzałam jego przestraszoną minę i jeszcze jedną osobę. Hermę.

Draco

 Przystawiła filiżankę do ust, a gdy ją odstawiła nagle osunęła się na ziemię. Filiżanka z brzdękiem rozbiła się na podłodze. Nie miałem pojęcia, co robić, więc zrobiłem to, co pierwsze przyszło mi do głowy. Wziąłem jej różdżkę i wysłałem patronusa do Hermiony. Ta najwyraźniej nie robiła nic ważnego, bo przybyła już chwilkę później. gdy mnie zobaczyła najpierw się zdziwiła i zdenerwowała, a potem, gdy zobaczyła Elenę, zmiękła i podeszła do niej.
-Co ty tu robisz?- spytała, gdy przyłożyła dziewczynie różdżkę do czoła.
 Wzruszyłem ramionami.
-Przyszedłem z nią- powiedziałem po chwili.- Żeby przestała się zadręczać listem od matki...
 Skinęła tylko głową i robiła swoje. Byłą urodzoną magomedyczką. Sprawdzała właśnie... w zasadzie nie potrafię powiedzieć, co, ale wtedy Elena nagle się obudziła. Podniosła się i chyba chciała coś powiedzieć, ale zawiesiła się, gdy zobaczyła Hermę.
-Są tutaj- powiedziała patrząc uważnie w jakiś punkt za nami. Hermiona pokręciła głową w zdumieniu i pomogła jej wstać.
-Zaprowadzę cię do pani Weasley- powiedziała, ale gdy zrobiła krok, Elena zachwiała się.
-Może ja to zrobię- zaproponowałem i podałem dziewczynie ramię.
-Nie potrzebuję pomocy, ja...- nie dokończyła tylko ponownie omdlała. Przytrzymałem ją, by nie upadła.
 Herma przykazała mi, bym wziął ją na ręce i szedł za nią. Zaprowadziła mnie do szpitala. Nadal leżało tam kilka osób, ale znalazło się miejsce dla Eleny. Położyłem ją obok pani Trelawney, na ostatnim łóżku. Od razu podeszła pani Pomfrey. Byłem zbyt przejęty widokiem tylu rannych w jednym miejscu i to Hermiona opowiedziała pielęgniarce, co się wydarzyło.
 Znów nie minęło dużo czasu, gdy dziewczyna się obudziła. Tym razem powiedziała trochę więcej.
-Gdzie Ginny i Lilka?- zapytała. Herma i pani Pomfrey spojrzały po sobie zdziwione.
-W bibliotece- odparła Herma.
-Za kilka minut... ekhe!ekhe!- rozkaszlała się.- Elfy i wampiry Ekhe!- znów poczęła kaszleć.- bitwa o las... będzie widać z okna biblioteki...- nie wiem, czy chciała coś jeszcze powiedzieć, bo znów odpłynęła w inny świat.
-Wariatka- mruknąłem i wyszedłem. 
 Nie wiedziałem, co właściwie mam teraz zrobić. Słowa Eleny brzmiały w mojej głowie. Kusiło mnie żeby wyjść do lasu i sprawdzić ich prawdziwość. W końcu postanowiłem przejść sie po prostu do biblioteki. Nawet jak nic nie zobaczę, to przynajmniej znajdę jakąś książkę dla zabicia czasu.
 Podążyłem korytarzami Hogwartu i nagle poczułem się jak kiedyś, gdy byłem zwykłym uczniem. Teraz jestem bohaterem, jednym z wielu. Wszyscy, którzy przeżyli bitwę są bohaterami. Każdy zrobił cos, przez co zasłużył na to miano, ale ja... Nie wiem, czy powinienem się tak nazywać. Mój ojciec był jednym z gorszych śmierciożerców. Nie zrobiłem nic. Prawie stanąłem po stronie zła. To w zasadzie przez jedną osobę, której spojrzenie było silniejsze niż krzyk ojca, bo dawało nadzieję, nie strach, nie zginąłem razem z Voldemortem. Przez Elenę.
 Tamtego dnia, gdy stałem na środku pomiędzy Voldemortem, a panią MacGongall, ona spojrzała na mnie swoimi dużymi szarymi oczami i dała mi odwagę i nadzieję. Ona się zbuntowała, więc czemu ja nie mogłem? rodzice zawsze mi rozkazywali, a przecież to moje życie! I zostałem. Nie żałuję.
 Dotarłem do biblioteki kilka minut później. Znalazłem Lilkę i wyminąłem ją bez słowa. Zacząłem wpatrywać się w okno. Nie wiedziałem, co dokładnie chcę ujrzeć, ale już po chwili z lasu wybiegły dwie walczące ze sobą grupy. Elfy i wampiry. Elena miała rację. 
 Czym prędzej wysłałem Ginny po Hermionę i panią Weasley.
 Ta ostatnia czym prędzej wybiegła z zamku. Przez okno przyglądałem się, jak swoimi "matczynymi" czarami rozdziela dwie ekipy i żąda wytłumaczenia. Nie ciągnęło mnie do wychodzenia. Stwierdziłem raczej, ze będę wygodny i poczekam na wiarygodne wieści od Hermiony. Sam udałem sie z powrotem na salę szpitalną. Gdy wszedłem uderzyła mnie jedna rzecz. Wszyscy pacjenci spali, jedno z okien było wybite, a Elena zniknęła.

Elena

 Gdy się znów obudziłam leżałam na łóżku szpitalnym. Draco i Hermiona gdzieś zniknęli. Pani Pomfrey także nigdzie nie widziałam. leżąca obok mnie Trelawney spała. Obejrzałam się dookoła i znów przyłożyłam głowę do poduszki. Ciekawe jak zareagowali na moje słowa. Nie było przecież normalne, że dziewczyna, która dopiero co zemdlała zaczyna mówić o Elfach i wampirach.
 Nagle rozległ się brzdęk tłuczonego szkła i przez rozbite okno wpadła zakapturzona postać w towarzystwie dementorów. Stworzone z cienia postaci rozpłynęły sie po całej sali. Zakapturzona postać podeszłą do mnie. Sięgnęłam ręką po różdżkę, ale jej nie znalazłam. Usiadłam na łóżku i cofnęłam się pod samą ścianę. Nic nie przychodziło mi do głowy. Postać złapała mnie za rękę i teleportowała się. Nie sądziłam że w Hogwarcie teraz tak można.
 Znaleźliśmy się na opuszczonej posesji. Trawa byłą tam wysoka do kolan, ścieżki zarośnięte, a dom stojący na środku przypominał ruderę. Ściany były poobdzierane z farby, dachu w zasadzie w połowie nie było, tak jak i części okien.
 Rozejrzałam się po okolicy i powróciły wspomnienia. Rodzina, rodzeństwo, wspólne obiady, huśtawka za domem, teraz zardzewiała i przewrócona. To był mój dom.
-Poznajesz, Ell?- spytała postać zdejmując kaptur.
-Kaspar?!- krzyknęłam zdziwiona. Co on robił?
-Witaj, kocie- mruknął on.
-Co ty wyprawiasz, myślałam, że ci z ministerstwa już cię zamknęli w Azkabanie- warknęłam i rzuciłam mu się na szyję.- Nie widziałam cię od... dawna! Czemu nie pisałeś?
-Rodzice mi zabronili, jak się dowiedzieli, że cię wydziedziczyli, wredne su...
-Przestań, było minęło. Siedzą, nie?- spytałam z ciekawości.
-Nie żyją Ell, moi też. Miałem szczęście, uciekłem, zanim wpadli tu aurorzy- westchnął.
 Weszliśmy do domu. W środku wyglądał gorzej niż na zewnątrz. Usiedliśmy na deskach.
-Po co mnie tu ściągnąłeś?- spytałam po chwili.
-Nie podoba ci się, że znów mnie widzisz.
-Pieprzysz Kaspar, ty we wszystkim masz jakiś interes- syknęłam.
 Na jego twarz wstąpił grymas.
-Jesteś coraz bardziej niegrzeczna- zauważył.- Co ta szkoła z tobą zrobiła?- wystawił rękę, by pogładzić mnie po policzku, ale odtrąciłam go.
-Ta szkoła nauczyła mnie, co to przyjaźń, miłość i poświęcenie. Zostałam tam, by bronić swoich przekonań i sprawiedliwości, a ty... stchórzyłeś!- krzyknęłam. Zdenerwował się. Wstał i uderzył mnie w twarz. Splunęłam mu krwią pod nogi.
-Nie będziesz mnie obrażać... dziwko!- krzyknął.- To ty i Malfoy jesteście tchórzami! Voldemort się o was troszczył,a  wy się przyczyniliście do jego śmierci!
 Wstałam i odsunęłam się od niego. Oszalał. Zapomniałam, ze wcześniej był śmierciożercą i łatwo nie wyzbył się swoich przekonań. On zawsze uważał, ze poglądy Riddle'a są słuszne. Cofnęłam się jeszcze kilka kroków, a on zbliżył sie. W końcu natknęłam sie na ścianę i jęknęłam. Kaspar wyjął różdżkę i krzyknął:
-Crucio!- zaczęłam zwijać się z bólu. Każdy kawałek ciała palił mnie niemiłosiernie. Skurcze trawiły moje mięśnie. Serce burzyło się i nie chciało już pompować krwi. Miałam wrażenie, jakbym stanęła w środku płomieni, lub ktoś obdzierał mnie żywcem ze skóry.
 Wrażenie ustało. Leżałam na podłodze. Kaspar kopnął mnie w brzuch. Rozkaszlałam się. Wyplułam sporo krwi. W końcu straciłam przytomność.

Draco

-Co?- nie wierzyłem jej.
-Powiedzieli, że jakiś Śmierciożerca powiedział, żę jedni z nich będą mogli zająć zamek. Nie kłamię!- warknęła jeszcze raz Herma.- Teraz lepiej ty wytłumacz, co tu się stało.
-Kiedy nie wiem jak- jęknąłem.- Wszedłem, a jej nie było, przysięgam.
 Hermiona zdenerwowała się. Zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. Mruczała coś pod nosem. Co chwilę zatrzymywała się wpół kroku.
-Gdzie mieszkała?- spytała w końcu.
-Co?- zapytałem. Zastanowiłem się, po co jej to potrzebne i gdzie w ogóle mieszkała Elena.- Obok mnie chyba...- stwierdziłem po chwili. Przypomniałem sobie przytulny domek Muzottich.
-Super- Herma złapała mnie za rękę i wyjęła różdżkę. Teleportowaliśmy się na moją posiadłość.

Elena

 Gdy się ocknęłam leżałam przywiązana za nadgarstki do starego łóżka.
-Chcesz pewnie wiedzieć, o co chodzi z tą wizją- Kaspar uśmiechnął się szelmowsko, a ja skrzywiłam.- Nic. Podesłałem do twojego umysłu obraz. To cię osłabiło i odwróciło uwagę tych idiotów- chłopak roześmiał się w głos.
-Ty bezduszny...- odezwał się głos. Wytężyłam wzrok i rozejrzałam sie po pokoju. Kaspar zerwał sie na równe nogi i sięgnął po różdżkę. Z mroku wyłoniła sie Hermiona razem z Draconem. Różdżkę skierowana miała prosto na Kaspara.
-Ani kroku- warknął Malfoy. On także miał wyciągniętą różdżkę.- Crucio- syknął. Kaspar zwinął się z bólu na brudnej podłodze.
 Hermiona podbiegła do mnie i rozwiązała. Podała mi moją rózdżkę.
-Pozwól mi- powiedziałam do Draco, a ten odsunął się od chłopaka.
 Używałam zaklęć niewybaczalnych tylko kilka razy w życiu. teraz byłam w pełni przygotowana by popełnić to wykroczenie raz jeszcze. Kaspar spojrzał na mnie błagalnie. Nie, teraz nie będzie litości. Wszyscy śmierciożercy muszą zginąć.
-Avada Kedavra!- wrzasnęłam, a moja różdżka wystrzeliła zielonym światłem.

Hermiona

 Spojrzałam na Elenę, gdy ta wymawiała zaklęcie bez krzty litości, skruchy, czy przebaczenia. Wzięłam różdżkę i wystrzeliłam sygnał do Rity Skeeter. Będzie zadowolona z materiału. Potem złapałam Draco i Eleną za ręce i teleportowałam się na błonia Hogwartu. Po drodze wytłumaczyłam Elenie, co dokładnie zaszło podczas rozmowy z Elfami i wampirami. Pradawne istoty zostały zbudzone przez Śmierciożercę i napuszczone na siebie pod pretekstem zajęcia tych terenów. Trzeba przyznać, że Kaspar dobrze to obmyślił. I Elfy i wampiry od zawsze miały słabość do walk o terytoria.
 Przekroczyliśmy mury szkoły i wszystko wróciło do normy. Rozpoczął się powolny czas odbudowy Hogwartu i serc ludzi, którzy chroniąc go stracili nie jedną ważną rzecz, a z nią kawałek siebie.

wtorek, 10 marca 2015

Umowa zawarta, Prezesie!

 Już wspominałam, że kolejność wszystkich czynności przed igrzyskami była bardzo zmieniona, ale po treningu nadal było sprawdzenie.Siedziałam spięta obok Emeralda, prawda, na treningach radziłam sobie najlepiej, bo byłam bardzo dobra we wszystkim, ale liczy się to, ile dostaniemy tu, na sprawdzeniu.
 Jakże wdzięcznie to nazwali. Od zawsze nie lubiłam, gdy ktoś mnie śledzi, krytykuje, sprawdza. A teraz będą widzieć każdy mój ruch i jeszcze go oceniać. To zdecydowanie kolejny powód dla którego nie powinno mnie tu być.
 Wczoraj z chłopakami z Ósemki założyliśmy oficjalny sojusz. Dziś rano, dokładnie przed trzema minutami, dołączyła do niego Lara z Erwinem. Aaron się jeszcze nad tym zastanawia, lecz ja wiem, że na pewno postawi warunek, Fatia. Dziewczyna jest wszędzie tam gdzie on i nie winię jej za to. gdybym jak ona nic nie umiała, trzymałabym sie silniejszych, a najlepiej tych, których znam.
 Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
 Zamierzałam sie tego trzymać i właśnie na tej podstawie skleciłam sojusz. On każdemu coś dawał, ale mnie chyba najwięcej. Wszyscy, którzy potrzebować będą szczególnej uwagi z mojej strony, będą blisko, będę wiedziała o wszystkich ich ruchach, ale... Pod latarnią jest zawsze najciemniej, a wszystko działa w dwie strony. 
-Witajcie trybuci!- rozległ się donośny głos pochodzący z któregoś głośnika.-Dziś odbędzie się Prezentacja zwana potocznie Sprawdzeniem! Będziecie proszeni dwójkami na salę, gdzie konkurować będziecie w czterech dyscyplinach. Pary będą sie składały z osób z innych dystryktów. Dajcie z siebie wszystko!- cisza. A gdzie to ich wesołe pozdrowienie, jak ono szło?- Wesołych głodowych igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!- a jednak...
 Czy z tego powodu, ze jestem z Jedynki, będę pierwsza? Nie...
-Cole Ruff i Livon Tetriss!- odezwał się po chwili głos.
 Dziewczyny zniknęły za drzwiami i nastąpiło pół godziny nerwowego oczekiwania. Potem trybutki wróciły. Żadna z nich nie była zadowolona.
-Emerald Votary i Hektor Anders!- chłopcy wyszczerzyli się do mnie nim zniknęli po drugiej stronie ściany. Wydawałoby się że będzie okay, ale gdy wrócili także już sie nie uśmiechali.
-Tanya Olsen i Fatia Andera!
-Cornel Digger i Sten Ailes- dzieciaki ruszyły do walki.
-Luxuria Otton i Luisanne Midnight- kolejne dziewczynki.
-Anarika Ruff i Catherine Aladus!
-Korrie McCulghy i Lara Alter!
-Erwin Mike i Alastor Brave!
-Felix Made i Connor Moody!
-Sam Konnor i Ava Innocence!
 Zaparło mi dech. To oznacza, że gdy ona wyjdzie dowiem się z kim walczę. Aaron, Orick, Ana. Z dziewczyną raczej nie chciałam się mierzyć. lubiłam wyzwania, a ona była słaba.
 Czas płynął nagle niemiłosiernie długo. Sekunda wydawała się minutą, minuta godziną. W końcu drzwi uchyliły się i wyszła Ava z podniesioną wysoko głową. Zwyciężczyni. Miała kilka zadrapań na nogach. Po niech wyszedł Sam. Chłopak snuł się niczym cień. Z nosa spływała mu krew.
-Ana Innocence i...- nawet te sekundy wydały mi się wiecznością.-... Orick Marvel!
 Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Daj jej nauczkę- syknęłam, gdy przechodził obok mnie. Wydawał sie rozluźniony, ale nic nigdy nie wiadomo.
 Zerknęłam szybko na Aarona, który wydawał się nie zainteresowany całym zajściem. Siedział na krześle lekko rozwalony i patrzał w podłogę. Co chwilę splatał palce i je rozplątywał. Nie wyglądało to jednak na tik nerwowy. Wręcz przeciwnie. Chłopak wydawał się nadmiernie pewny siebie, a może to złudzenie? Przecież ja też potrafiłam w najgorszych momentach zachować kamienną twarz.
 Po pół godzinie Orick wyszedł zadowolony. Żadnych obrażeń widocznych na pierwszy rzut oka. Natomiast Ana wyglądała lekko inaczej. Miała już kilka siniaków, rozwaloną wargę i krew nad ustami, która wyciekała jej jeszcze z nosa.
-Jak mówiłam o wycisku nie byłam do końca poważna-zażartowałam wstając.- Było, jak widać, nie zgorzej?
 Orick uśmiechnął się i podążył do swojego lokum, by podzielić sie wynikiem z resztą sojuszu. umówiliśmy się w apartamentach ósemki i wszyscy już byli. Najprawdopodobniej Fatia też. Odwróciłam się do drzwi i wziąwszy się w garść przekroczyłam próg. Aaron podążył za mną.
-Dzień dobry- odezwał się leniwy, znudzony głos z góry. Spojrzałam w jego stronę. Balkon dla sponsorów był przepełniony.-Czekają was cztery konkurencje. Walka na ringu, tor przeszkód, strzelanie do celu, lub rzucanie i kamuflaż, czyli malowanie twarzy drugiej osoby najlepiej jak się potrafi- dłużył każde zdanie i przeciągał literki. Jakby nie miał dla nas za grosz szacunku, bo pewnie nie miał.
-Pokaż na co cię stać- szepnął ironicznie Aaron, gdy wskoczyliśmy na ring.
 Okrążyliśmy się dookoła i chłopak zaatakował. Zrobiłam unik i szybko wysunęłam kontrę. Był szybki. Przez chwilę tak się na siebie mierzyliśmy nie mogąc trafić. Wyglądało to zapewne jak taniec, czy coś. Minęło piętnaście minut i mogłam spokojnie stwierdzić, że będziemy tu siedzieć najdłużej. Unik. Atak. Sparowanie. Kontra. Unik. I tak dalej.
 Po około dwudziestu minutach zaczęłam się zastanawiać, kto pierwszy wymięknie i się zmęczy, ale na razie nikt nie przejawiał takich chęci. Byliśmy twardzi. Trening czyni mistrza. Jesteśmy tego idealnym odzwierciedleniem. Czas na sprawdzenie koncentracji, kto pierwszy popełni błąd? Skupiłam się na ruchach przeciwnika. Studiowałam jego mimikę twarzy i po chwili wiedziałam, co robi, gdy zadaje cios. Nie próbowałam tego wykorzystać. Mogłam sie zagiąć. Za dużo do stracenia. Zaatakował i zamiast zrobić unik poszłam na żywioł i odepchnęłam cios. Aaron na moment stracił równowagę, ale ja byłam szybsza. po kolei przypuszczałam kolejne ataki nie dając mu czasu na przemyślenie czegokolwiek. Chłopak po chwili przestał nadążać z obroną. Chciałabym powiedzieć, że się potknęłam i on też miał szansę na pokazanie, że bardzo dużo potrafi, ale skłamałabym. Wpadłam w ciąg i mój mózg przełączył się na inny bieg. Nie myślałam o koledze, tylko o zwycięstwie.
 Rozległ się ostry gwizdek. Aaron leżał na macie z rozwaloną wargą i krwią na zębach. Położyłam kolano na jego klatce piersiowej i założyłam dźwignię. Chłopak jęknął. Puściłam i wstałam.
-Sorry- mruknęłam i zeszłam z ringu. Czas na tor przeszkód. Bieg pod górkę, dziury, kolce na podłożu, śliska nawierzchnia, kule na linach zwisające z sufitu, wspinaczka po linie, siatce i prawie prostej skale, równoważnia... To wszystko objęłam wzrokiem, gdy spojrzałam na nasze następne zadanie. Każdy ma swój tor. tym razem nie będę musiała zabijać za pierwszeństwo. To dobrze, bo coraz częściej przyłapuję się na tym, że Igrzyska i walka robią ze mnie bezmyślne zwierzę.
 Stanęłam na starcie. Czy mam jakąkolwiek przewagę nad Aaronem? Nie wiem. Chyba już raz widziałam go na torze... Nie pamiętam jego czasu, ale chyba był podobny do mojego... A zresztą! Po co się zastanawiać? I tak muszę dać z siebie wszystko!
 Kolejny gwizd na start. Pędzę przed siebie ile sił. Po pokonaniu górki zwalniam. Przyśpieszam zbiegając z niej, omijając kolce i dziury. Prześlizguję się zgrabnie po śliskim podłożu, niczym po lodowisku. Z mniejszym trudem przychodzi mi unikanie kuli, które są dla mnie jak ciosy. Unikanie ich mam w genach. Teraz lina. Jestem na samej górze i zauważam, że Aaron mnie goni. Poślizgnął się wcześniej na lodowej nawierzchni i został lekko w tyle, ale szybko nadrabia stracony czas. Jest pierwszy na górze, ale z małą trudnością przychodzi mu zeskoczenie z rampy na ziemię, dwa metry w dół. Już znam jego słabość. Ma lęk wysokości. Staję na chwilę i poganiam go ruchem głowy. Przecież gościa tam nie zostawię. W końcu Aaron skacze i wyścig rozpoczyna się na nowo. Po wspinaczce na siatkę jestem pierwsza na górze i szybciej zeskakuję. Potem skała. Z tym trochę gorzej. Obojgu nam ślizgają się ręce, bo nieźle się przed chwilą spociliśmy. Aaron radzi sobie zdecydowanie lepiej, ale idziemy łeb w łeb. W jednej sekundzie, gdy szukam oparcia dla nogi, ręka zsuwa mi się ze skałki i czuję, jak pod wpływem grawitacji ciągnie mnie do ziemi. Przygotowuję sie na mocne zderzenie, ale ktoś mnie łapię. Aaron złapał mnie w pasie jedną ręką. Rumienię się lekko (poważnie,mnie sądziłam, że jeszcze tka potrafię, w sensie rumienić się :)) Szybko zdejmuję  z niego swój ciężar, znajdując oparcie i dokańczając wspinaczkę. Na górze czeka na nas równoważnia nad przepaścią pochylona lekko w dół. Kończy sie mniej więcej na wysokości pół metra nad ziemią. Teraz jesteśmy około trzy metry wyżej.
 Aaron zatrzymał sie gwałtownie i zacisnął zęby. Lęk wysokości. Szepczę mu na ucho kilka słów, które zmieniają losy tej konkurencji. Chłopak chwyta mnie za rękę i pozwala się prowadzić. Zamyka oczy i puszcza mnie pierwszą. Co chwila zerkam do tyły, by samemu nie spaść, co byłoby równoważne z zaczęciem wszystkiego od nowa. Doprowadzam go do kładki i zeskakujemy. W tym samym czasie lądujemy na ziemi.
 Sponsorzy mają różne zdania na ten temat.
 Przystępujemy do kolejnego zadania. Patrzę na stojak z bronią. Pozwalam Aaronowi wybrać broń, bo mnie pasuje każda. On bierze noże. Ostrza błyszczą złowieszczo w sztucznym świetle  Ja patrzę na stojak raz jeszcze i dostrzegam coś niespotykanego. Broń palna! Naturalnym jest, ze właśnie to mój wybór!
 Uśmiechnęłam się do niego. Nie miał szans.
-Dziesięć strzałów, czy rzutów- rozległ się głos i zaczęliśmy. W zasadzie nie ma co opowiadać. Wygrałam i tyle. Sześć 9, trzy 8 i dycha. On pięć 9 i cztery 8 i dycha.
-Ostatnia konkurencja? Umiesz malować?- obydwoje się roześmialiśmy. Na sam koniec konkurencja straciła charakter zawodów na rzecz dobrej zabawy. Usiedliśmy naprzeciw siebie i wzięliśmy pędzelki. Nie wyszły nam z tego jakieś dzieła sztuki, jak u Peety, więc sądzę, ze chyba obydwoje oblaliśmy. Skończyliśmy.
 Sponsorzy się przypatrzeli i pozwolili nam to zmyć. Pozwoliłam sobie na chwilę zabawy i chlusnęłam Aarona wodą. On odwdzięczył sie tym samym. Cali mokrzy, wśród pomruków sponsorów i chichotów tych co weselszych, oraz w akompaniamencie własnego śmiechu, wyszliśmy z sali. Skierowaliśmy się na ósme piętro. Po drodze kilka razy mało nie przewróciliśmy się dławiąc ze śmiechu. Gdy otworzyliśmy drzwi do apartamentów Ósemki rozległy się ciche westchnienia i śmiechy. Johanna pobladła, gdy zauważyła moją zniszczoną bluzkę, przemoczoną do suchej nitki. Cashmare nie wiedziała co powiedzieć, ale tak jak Gibs już po chwili śmiała się razem z wszystkimi.
-Więc jak?- spytał w końcu Em, gdy wszyscy już ucichli.
-Wchodzimy w to- Fatia uśmiechnęła sie do mnie.
-Umowa zawarta, Prezesie- zasalutowałam do Cashy i wyprężyłam się na baczność. Wszyscy znów wybuchnęli śmiechem.

środa, 4 marca 2015

Uwaga, czyli trzy grosze od autorki

Wyzwanie będzie zamieszczone już niedługo. Niestety, aby spełnić wszystkie wasze oczekiwania, bo tego bym chciała, podzielę je na dwa opowiadania. Mam do Was też jedno pytanko. Chcecie może, aby zamieścić tu opracowanie jednej z lektur do klasy drugiej gimnazjum? Mówię tu o Krzyżakach, którzy nie są najlepszymi lekturami, jeśli chodzi o gust młodzieży, a przynajmniej moich kolegów. Jeśli takie opracowanie polegające na opisaniu bohaterów, przedstawienia czasu i miejsc zdarzeń, oraz planu wydarzeń, byłoby dla was pomocne, to piszcie w komentarzach! Mam nadzieję, że sie uda.

Nie wszystko jest takie jakim się wydaje.

Marlena Adelajda

 Wejście w ten fascynujący, pełen uroku i tajemnic świat okazało się bardzo miłym przeżyciem. gdy Madame Lawson zaprowadziła mnie do Wielkiej Sali Bawialnej, która, jak wyjaśniła, pełniła rolę szkolnej świetlicy, miejsca spotkań uczniów. Była otwarta przez okrągłe dwadzieścia cztery godziny. Zgromadziła sie tam teraz większość uczniów, mieszkańców ośrodka, jakim była szkoła. gdy Madame otworzyła drzwi wszyscy wstali, przerwali swoje zajęcia i spojrzeli w naszą stronę.
-Sahaile Madame Lawson- rozległ sie okrzyk. Nie zrozumiałam pierwszego słowa.
-To znaczy witamy- oznajmiła cicho dyrektorka. Kiwnęłam głową.- Moi drodzy Serebinies!- oznajmiła głośno.- Dziś pierwszą przemianę przeszła nasza koleżanka, Marlena Adelajda Konieczna. Jest ona hybrydą!- ostatnie słowo poniosło się echem po sali. Wszyscy automatycznie zaczęli klaskać, jakby to było coś. Poczułam sie lekko zagubiona, ale w gruncie rzeczy wcześniej lubiłam być w centrum uwagi, czy wraz z przemianą to się zmieni?- To nie koniec niespodzianek. Marlena ma w sobie demona, wampira, widmo i weterana- niektórzy wydali z siebie odgłosy zdumienia, inni radości, a jeszcze inni zaklaskali nerwowo. Zawinęłam na palcu pasmo swoich czerwonych włosów. Madame Lawson rozejrzała sie po sali. Zanim coś powiedziała odezwała się jakaś dziewczyna.
-Cześć Marleno- powiedziała.- Jestem opiekunką hybryd w naszym domu. Znajdę ci pokój na piętrze- powiedziała oschle. Chyba nie zapałała do mnie sympatią, ale dlaczego? Czy coś jej zrobiłam? Może tak jak ludzie była zazdrosna?
-Ja pomogę!- wyrwała sie nagle jakaś dziewczyna. W jej głosie było słychać szczere zainteresowanie, chęć poznania.
-Nie jesteś nawet hybrydą- warknęła Oschła. odwróciła się do mnie i powiedziała- Nie zwracaj na nią uwagi, jestem Kamilie Salvatorius. Wampir z widmem.
 Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę przeciwną niż przyszłam. Ja mimo to stanęłam twardo na nogach i nie ruszyłam sie. Pociągnęła mocniej. Druga dziewczyna podeszła do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Biło od niej radością, to że to czułam wiąże sie chyba z moimi mocami.
-Jestem Cassie Demitriev, upadła anielica- oznajmiła. Wyrwałam rękę z uścisku Kamilie i chciałam zerknąć na Madame, ale jej już nie było. Uczniowie zaczęli wracać do swoich wcześniejszych zajęć.
-Diablica?- pokręciła głową.- Madame nie mówiła mi o Upadłych Aniołach....
-Och, bo nie ma takiej rasy- oznajmiła Cassie prowadząc mnie na piętro.
 Na samym początku warto wspomnieć, że szkoła jest grupą siedmiu budynków ustawionych powiedzmy na lini koła. łączą się one kilkudziesięciometrowymi korytarzami, a w środku jest dziedziniec porośnięty różnorodną roślinnością. Cała posiadłość znajduje się na planie ogromnego prostokąta ogrodzonego grubym wysokim murem z wieżami na wierzchołkach kątów. Na wolnej przestrzeni posadzono drzewa i z czasem wyrósł tam park, w którym łatwo było sie zgubić, gdyby nie kamienne ścieżki zbudowane przez weteranów. Same budynki we wnętrzu przypominały bardziej pałacowe pomieszczenia niż szkołę, czy internat. Długie korytarze z wysokim sklepieniem i pozłacanymi żyrandolami pod sufitem. Ściany w pastelowych, jasnych i ciemnych kolorach, liczne freski wyglądające na bardzo stare, lecz dobrze zachowane. Podłoga wyłożona kamiennymi płytami. Drzwi przypominające bardziej tajemnicze wrota, czarne lub brązowe, rzadziej białe, rzeźbione i ogromne,  czubkiem zakończonym ostrym łukiem dotykały prawie sufitu. Okiennice były równie ogromne. Czyste szkło połyskiwało między pozłacanymi ramami. W kuchni i pokojach znajdowały się długie kolorowe zasłony, a w gabinetach i świetlicy delikatne zasłonki. Niektóre z korytarzy między pokojami wyłożone były czerwonymi lub granatowymi dywanami. W jednym z budynku znajdowała się szkoła, w drugim sale treningowe i strzelnice. W trzecim dormitoria, czyli sypialnie męskie, a w czwartym damskie. W piątym znajdują się biblioteka, świetlica, pokój gier, czytelnia i małe prywatne kino. W szóstym znajdują się składy sprzętu, broni i archiwa, a w siódmym pokoje służby i niektórych nauczycieli. Na strychu każdego z budynków można znaleźć prawdziwą graciarnię, z której przedmioty mogłyby spokojnie opowiedzieć historię ostatnich kilku wieków. Pierwszy, trzeci, czwarty i piąty budynek mają po trzy piętra i strych. Łączą się one powietrznym korytarzami na wysokości drugiego z pięter, które krzyżowały się na środku dziedzińca podparte grubą kolumną. Na niej jedna z uczennic wyrzeźbiła kiedyś Piekło, Ziemię i Niebo.
 Szłyśmy razem z Cassie tym korytarzem. Nim skręciłyśmy  do dormitoriów zerknęłam przez okno na dziedziniec. Drzewa prześcigały się w zdobywaniu światła i pięły do góry. W końcu oderwałam się od tego cudownego widoku i weszłam w kolejny korytarz.
-Chyba poproszę Madame o mapę- mruknęłam, gdy Cassie nakazała mi skręcić jeszcze jeden raz. Doszłyśmy do schodów i wspięłyśmy się na trzecie piętro. Tam sufit był już niższy, ale wszystko wyglądało równie dostojnie.
-To piętro zajmują wampiry, hybrydy i ja- oznajmiła dziewczyna. No tak, była jedyną upadłą anielicą.
-Jak to się stało?- spytałam niebieskowłosą.-Skoro nie istnieje rasa upadłych aniołów, diabłów... To o co chodzi?- moje słabość do zadawania pytań nie zniknęła.
-Urodziłam się jako Córka Światłości w jednym z ważnych klanów, stałam się anielicą z domieszką krwi demona i musiałam udowodnić im tę pieprzoną lojalność! Jakby więzy krwi i rodzina im nie wystarczyły- była lekko poddenerwowana. Zauważyłam, że poruszyłam dość niebezpieczny temat, ale ona chyba potrzebowała komuś powiedzieć, co czuje. Nie miała oporów z wyjawieniem mi tej historii.- Wysłali mnie na łowy, jak każdego łowcę, który ma w sobie krew demona. Tacy też się rodzą wiesz? To los ich tak stwarza... No więc poszłam. Miałam usidlić jakiegoś demona, czy hybrydę- mimowolnie wzdrygnęłam sie, gdy wymieniła moją rasę.- Nie zabijać. Przyprowadzić im. Wyruszyłam o świcie. Nie żegnałam sie. Z takiej wyprawy rzadko kiedy sie wracało- jej głos stał się smutny, a aura radości zniknęła całkowicie.- Znalazłam demona, ale nie w taki sposób, jak bym chciała. Uwiódł mnie nim dowiedziałam sie kim jest. Zakochana zerwałam więzy rodzinne i porzuciłam Światło dla Mroku. Demon zabrał mnie tu. To były początki ośrodka. Madame Lavson była malutka- dziewczyna zawiesiła głos.- Wiesz, że mam 296 lat?- dodała weselszym tonem. Zdziwiłam się. Wiedziałam, że Madame Lawson była starsza niż wyglądała, ale z prostej logiki i wyjaśnień Cassie wynikało, że ma około 280 lat.
-Wow- wyszeptałam tylko. Zaniechałam dalszych pytań w stronę nieprzyjemnego tematu.
 Chwilę później zatrzymałyśmy sie przed wysokimi, ciemnobrązowymi, zakończonymi szpicem, rzeźbionymi drzwiami. Miały one mosiężne klamki i kołatki. Płaskorzeźby przedstawiały przedstawicieli poszczególnych ras obu stron. Przepiękne Anielice, delikatne wróżki, sprytne i zuchwałe demony, rozmyte lekko widma, oblizujące się wampiry, zmiennokształtni w trakcie przemiany, łowcy na koniach, weterani w pościgach, wilkołaki w swojej naturalnej postaci nie przypominającej ani trochę człowieka, czarodzieje używający magii i wreszcie najbardziej fascynujące i przyciągające wzrok hybrydy.
 Nie mogłam sie napatrzeć.
-Rzeźbiła je Nadine Lawson, starsza siostra Madame. Ona tu kiedyś mieszkała- powiedziała Cassie z podziwem w głosie.- Masz szczęście, że Madame przydzieliła ci ten pokój. To znaczy, że ma do ciebie zaufanie i wie, że będziesz dobrą uczennicą. No, i ja mieszkam obok.
 Palcem wskazującym pokazała na niezwykłe drzwi które z czerni na dole przechodziły w biel na górze. Były prostokątne i miały wyrzeźbione róże, które zabarwiono na soczysty brąz. Kolor taki miały na przykład bursztynki, które także należały do zdobienia tych wrót.
-Zdradzę ci sekret- szepnęła dziewczyna.- Tylko my mieszkamy same!- wykrzyknęła z radością, która na nowo wstąpiła w jej serce.

Adrian Ignacy

 Byłem już w lesie i rodzina mnie nie widziała. Przede mną w całej swej okazałości stała Selene Romanović. Przepiękna dziewczyna, która swą przemianę miła za sobą od dwóch lat. Siedemnastolatka była bardzo piękna i tajemnicza. Wiedziałem wszystko to, co miałem wiedzieć. Zawsze pozwalała mi na tyle, ile chciała ona. Była dla mnie zagadką. Bardzo seksowną. Nawet Liluśka nie mogła równać sie z nią urodą. Nie wiem jednak, czy sprawiedliwie jest je porównywać.Selene miała dorosłą i bardzo królewską urodę, a Lilianna byłą delikatna i śliczna. To zupełnie inne dziewczyny także pod względem charakteru. Twarda i wręcz dzika Romanović nie miała nic z subtelnej aczkolwiek upartej Sanny.
Teraz Selene zagrodziła mi drogę. Złapała mojego konia za wodze i prowadziła ścieżką.
-Demon?- syknęła i nie zabrzmiało to jak pytanie.- Czuję w twojej krwi demona, Łowcze- uśmiechnęła się gdy to mówiła, a w jej oczach pojawił sie błysk zrozumienia.- Wysłali cię na polowanie, Adi?- spytała, choć dobrze wiedziała, że tak.- Wredne sukin...
-Selene, hamuj się- przerwałem jej z uśmiechem błąkającym się w kąciku ust.- Damie nie przystoi.
-Nie jestem damą Ajgo- powiedziała używając chyba najgorszego z moich przezwisk. Uśmiechnęła sie, gdy ja sie skwasiłem. Kańtoch zadreptał w miejscu i postawił uszy.
-Dobra, przestań. Muszę złapać jakąś hybrydę, czy demona i wracam- powiedziałem rozglądając sie w poszukiwaniu tego, co wypatrzył mój koń. Nagle ten spłoszył się lekko i położył uszy po sobie. Cofnął sie szybko kilka kroków. Na chwilę uspokoił sie, po czym stanął dęba i bryknął. Selene cofnęła sie za drzewo. Nadal rozglądałem się nerwowo próbując dojrzeć to, co on. Chwila nieuwagi i koń bryknąwszy zrzucił mnie z grzbietu. Upadłem na twarde kamienie które tworzyły ścieżkę. Poczułem jak na klatce piersiowej robi mi sie ogromny siniak.
-Kańtoch!- zawołałem. Selene spróbowała powstrzymać sie, ale po chwili wybuchnęła śmiechem, jak zawsze, gdy słyszała to imię.
-Po raz setny powtarzam ci, że miałem wtedy cztery lata- warknąłem wpatrując sie w zad znikającego między krzakami konia. Nie zawrócił. Musiał śmiertelnie sie przestraszyć, on zawsze się mnie słuchał.-Tam coś jest- powiedziałem wskazując ręką krzaki za Selene. Ta spojrzała w tamtą stronę i zaciągnęła sie powietrzem.
-Rzeczywiście- od razu spoważniała. Wąchnęła jeszcze raz.- Dwie, nie trzy, demonice- oznajmiła po chwili. W jej głosie nie było ani jednej nutki strachu. Wyczuwałem raczej zadowolenie.
 Zza krzaków wynurzyły się trzy młode dziewczyny. Tylko niewielkie różki wystające spomiędzy burzy włosów wskazywały na tę rasę. Demonice były do siebie bardzo podobne. Jednocześnie przypominały one także Selene. Miały ciemnawą cerę, długie bujne brązowe włosy i ciemnoszare oczy. Twarz Selene była jednak trochę jaśniejsza. Wszystkie trzy dziewczyny się uśmiechały. W końcu nas zauważyły i przerwały pogawędkę. Najpierw dojrzały Romanović i rzuciły sie na nią. Nie zrobiły tego jednak po to, by ją zabić. Przytuliły ją. 
 Demonice przytuliły Selene.
 Potem dojrzały mnie i ich nastrój diametralnie się zmienił Obnażyły kły i zawarczały wściekle. Odsunąłem się od nich i uniosłem ręce. Nie byłem pewien, czy pokonał bym jedną, a co dopiero trzy.
-Właśnie to chciałam ci powiedzieć- zaczęła Selene i nakazała dziewczętom uspokoić się.- To Lorentine, Dagemeska i Sobieretka. One są moimi siostrami- powiedziała wolno Romanović. Niemal zobaczyłem jak blednę. Myślałem, że jest ze Światła. 
 Zresztą, co kogo obchodzi, co ja myślałem! Ja nawet nie wiedziałem, że ona ma siostrę, że ma rodzinę. Nic o niej nie wiedziałem, a ona o mnie wszystko... Byłem głupi i teraz miałem za to zapłacić. Zlękłem się na samą myśl o tym.
-Jestem demonicą, Adi- nadal nazywała mnie tak jak zawsze. Czy jednak chciała nadal się przyjaźnić? Nadzieja, tylko to mi pozostało. Byłem na łasce czterech demonic. Mimo to poczułem ciepło w sercu, gdy Selene nazwała mnie Adi. Mówiła tak na mnie, gdy sie troszczyła, o moje bezpieczeństwo.
-I nie zabijecie mnie?- spytałem wolno ważąc słowa. I tak zabrzmiało to co najmniej głupio. Selene roześmiała sie serdecznie, a jedna z jej sióstr mruknęła coś w niezrozumiałym języku. Czułem, że ona chętnie by mnie zabiła, poćwiartowała i zjadła.
 Selene wyciągnęła do mnie rękę.
-Chodź.
 Bez wahania złapałem ją. Nie pomyślałem nawet o konsekwencjach, nie pomyślałem o rodzinie. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i zakręciło mi się w głowie.