Gdy szła leśną ścieżką wpatrując się w cienką linię czarnego proszku prowadzącą ją niczym nić Ariadny do celu, tym razem nie do wyjścia, lecz do wejścia. Czy żałowała swojej decyzji? Zmieniała co do niej zdanie co sekundę. Raz chciała iść, raz zawrócić. Nieustanna walka toczyła się w jej głowie. Natomiast w umyśle Damona krzyczało jedynie jedno słowo: STRACH!
Młodzieniec szedł ze spuszczoną głową za Eileen. Wzięli konie, ale te odmówiły wejścia do dżungli znajdującej się za borem. Tak jak bór przebyli konno, tak przez mało dostępną dżunglę musieli iść o własnych nogach, bo wierzchowce stanowczo odmówiły wejścia w gąszcz drzew, krzewów i tajemnic. Konie popędziły z powrotem do wioski z wiadomościami przytroczonymi do siodeł. Zapasy i pomocne rzeczy znajdujące się w plecakach ciążyły na ramionach nastolatków.
Właśnie, nastolatków. Dzieci szły na spotkanie czarownika. Zła, które... lepiej nie mówić. Śmierć spojrzała w oczy Eileen i Damona i stwierdziła:
-Ich wybieram. Wyzywam na pojedynek tę dwójkę. Dzieci przeciwko złu tego świata. Niech pokażą, że ludzie jeszcze coś znaczą.
To, co wydarzyło się później nie sposób opisać. Oto mieszkańcy najspokojniejszego miejsca na świecie zostali zamieszani w największą aferę współczesnego im świata nawet o tym nie wiedząc. Jedynie dwa smutne i pełne trosk w sercach Anioły powłócząc nogami po ziemi sunęły w tym marnie wyglądającym pochodzie tuż za Eileen i Damonem. Czy to one odegrają tu znaczącą rolę? Kto wie.
W tym samym czasie, w Haven of Peace, w willi prezydenckiej ogłoszono alarm. Kod czerwony. Najwyższy stopień zagrożenia, czy raczej mobilizacji służb wojskowych, bo zagrożenia nie było tam żadnego. Młoda kobieta przechadzała się nerwowo strzykając kośćmi długich palców po dużym pokoju. Jej mąż siedział w kącie na fotelu i patrzał w podłogę. Obydwoje obwiniali siebie za tą tragedie. Zniknęła dwójka nastolatków.Ich córka, młoda Eileen, i jakiś wieśniak, syn przekupki, Damon.
Całe miasto wrzało od plotek i tych zupełnie prawdziwych wieści, które chyba były jeszcze straszniejsze. Gdy pani Spy przechadzała się po mieście wypytując wszystkich których napotkała o swoją córę i jej towarzysza, widziała jak szepczą potem różne rzeczy. Historie przekazywane od ucha do ucha. Ustne opowieści. Czy zawierają jeszcze choć trochę prawdy?
Prezydent podniósł głowę, gdy rozległ się wielki huk. Pani prezydentowa stanęła przestraszona wpół kroku. Kilkoro strażników przemknęło obok drzwi do pokoju. Dwójka z nich weszła do pokoju. Zawsze tak robiono, gdy działo się coś mało przewidywanego. Chronić prezydenta! To najważniejszy punkt Kodeksu Strażnika Białego Domu.
Chwilę potem nietknięte ludzką ręką okna i drzwi tego pokoju zatrzasnęły się z trzaskiem. Niewidoczne dla ludzkiego oka ostrze przebiło najpierw jednego, a potem drugiego strażnika. Jedyna ochrona prezydenta i jego żony właśnie osunęła sie bez życia na ziemię.
Prezydentowa krzyknęła z przerażenia.
Za ciałami strażników pojawiła się nagle postać w czarnej pelerynie czyszcząca zakrwawione ostrze miecza. Jej długie białe włosy wystające spod dużego kaptura przesłaniającego twarz poruszały się niczym gnane przez wiatr, którego przecież tu nie było.
Postać odłożyła miecz, a raczej schowała go do pochwy zawieszonej na pasie trzymającym się z pozoru luźno na biodrach postaci. Pod czarną peleryną dostrzec można było długą ciemno-bordową suknię. Spod jej trenu wystawały czarne męskie buty z grubymi podeszwami. gdy postać podniosła głowę oczy rozświetliły się dając wyobrażenie zawieszonych w pustce kryształów.
Małżeństwo Spy nadal pozostawało w swoich pozycjach nie mogąc wykrztusić słowa. Wpatrywali sie oni w stojącą przed nimi osobę niczym w najstraszniejsze zjawisko na ziemi.
Z wielkim westchnieniem postać zdjęła kaptur.
Oddech zamarł pani Spy w piersi. Pan Spy westchnął.
Twarz kobiety stojącej przed nimi była po prosty nadludzko piękna. Biło od niej klasyczną urodą i tym fantastycznym urokiem. Miała delikatne rysy, wydatne usta, nieduży nos, duże oczy okolone wachlarzem długich gęstych rzęs i przepiękne białe włosy.
Spojrzała na Spyów i przez chwilę wydawała się nie oddychać.
-Gdzie jest Eileen, Córka Króla Siedmiogórogrodu?- spytała donośnym lecz miłym głosem.
Zasapana Eileen dzielnie pięła się pod górkę zahaczając co rusz o kolczaste krzaki. Plecak ciągnął ją w dół, ale ona nie dawała się tej koszmarnej fizyce. Za nią Damon z ciężkim posapywaniem w tle, trzymając sie gałęzi nisko osadzonych na krępych konarach drzew wdrapywał sie na wzniesienie, które pojawiło przed nimi tak nagle, jak koniec dżungli. Sypki piach zmieszany z kamieniami osuwającymi si przy każdym kroku nie ułatwiał im zadania.
Gdy w końcu udało im się dotrzeć na szczyt ukazał się kolejny las. Nie był on jednak duży. Miał kształt wąskiego, aczkolwiek długiego pasa. Za nim widniała przepaść.
Gdy Eileen spojrzała w dół jej mózg zrobił fikołka w tył pomiędzy kośćmi czaszki. Szybko odeszła od krawędzi. Damon natomiast bacznie przyglądał się rwącej rzece obmywającej skały sto metrów w dół. Jakby fascynowała go woda uderzająca miarowo o skały.
Przepaść miała około trzech, czterech metrów szerokości i nie dało się jej przeskoczyć. Po lewej stronie Eileen zwisał przerwany niegdyś drewniano-sznurkowy most.
Nagle z lasku z dzikim rykiem wybiegły trzy bestie. Miały one żółtą sierść na całym ciele i bujną grzywę wokół pyska. Eileen i Damon po raz pierwszy widzieli lwy. Zwierzęta te poruszały się wolno i z gracją obserwując bacznie swe ofiary.
Eilen cofnęła sie mimowolnie. Momentalnie wszystko zwolniło. Dziewczyna zrobiła krok. Kamienie obsunęły się. Tracąc podporę pod prawą nogą nastolatka straciła równowagę. Machając szaleńczo rękami wychyliła się poza krawędź urwiska. Ciężki plecak zrobił swoje. Dziewczyna zaczęła z krzykiem spadać w stronę wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz