czwartek, 5 lutego 2015

Nieuzgodniony sojusz

 Treningi. Treningi, treningi, treningi. To coś, co wypełniało zawsze całe moje życie, a teraz miało być tego jeszcze więcej. Jedynie dwa dni na trening, a potem ocena, ostateczna jakaś parada, którą Snow i twórcy Igrzysk za przeproszeniem z czterech liter chyba wzięli. Jedna już była, na co następna? Nie dość, że musiałam się skupić na jak najdokładniejszym wykorzystaniu czasu na sali, to jeszcze Johanna kazała mi myśleć, na kolorem stroju, bo nie chce znów spotkać sie z moimi humorami! Jakby nie wystarczyło jej to, co jej tłumaczyłam po paradzie. Taki wykład każdy by zapamiętał. Swoją drogą dawno nikomu takie zadymy nie zrobiłam. Emerald zaczął sie trzymać troche dalej, na odległość, Cashy uważała mnie za swojego idealnego ucznia, a ja tylko nie chciałam być taka, jak inni, pusta, bezmyślna, miałam swoje zdanie. Nie myślałam, że to się może dla mnie źle skończyć, że cokolwiek może sie źle skończyć.
 Pierwszego dnia wstałam wcześnie rano i od razu po śniadaniu zeszłam na salę. Nie zadałam sobie trudu zapoznawania się z kimkolwiek, od razu zaczęłam ćwiczenia. Powoli obczajałam wszystkie przyrządy do ćwiczeń. Od  torów przeszkód, przez zwykłe przyrządy znajdujące sie na każdej siłowni, aż po pokój do ćwiczenia uników, bądź szybkich strzałów, czy rzutów do celu. Takiej akurat nie było u nas w szkole. Po pierwszej serii wszystkich ćwiczeń byłam już nieźle zziajana, a pierwsi trybuci zaczęli dopiero napływać do salki. Nic dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę, że przyszłam tu koło piątej, szóstej i nawet Cashy jeszcze wtedy spała. 
 W zasadzie nie wiem kiedy, ale w którymś momencie wzięłam sobie moją obecność tutaj bardzo do serca. Zaczynałam się nawet przyłapywać na myśleniu o wygranej, o tym, jak to by było wróć do domu w takiej chwale, a potem na myśl przychodziły mi miny rodziców Emeralda. Wiedziałam, że oni winili mnie za jego pobyt tutaj i miałam niemalże stuprocentową pewność, że będą winić za jego ewentualną śmierć. Mój rozum często kłócił się wręcz z sercem, które pragnęło jedynie wyzwań, sławy i ryzyka. W większości sytuacji cieszyłam się, że mój rozum tak dobrze się kłóci.
 Obejrzałam się w stronę drzwi i poczęłam przyglądać wchodzącym do sali trybutom. Stałam spokojnie przy ringu do trenowania walk wręcz. Pojedyncze osoby omijały mnie bez słowa kierując sie do zwyczajnych stanowisk, gdzie mogły pracować same ze sobą. Mnie teraz strasznie zależało, by poćwiczyć z kimś. Z kimś, kto nawet nie wie, że może przegrać.
-Na co czekasz, Aniołku?- spytał koś.  Odwróciłam sie i ujrzałam uśmiechniętą i pełną fałszywej pewności siebie twarz Connora Moody'ego. 
-Chcesz zobaczyć?- spytałam i zgrabnie przeskoczyłam pomiędzy linkami odgradzającymi ring od reszty sali, wślizgując się na matę. Chłopak podążył za mną. Nawet przy wchodzeniu kiepsko sobie poradził. 
 Walczyłam, by nie zaśmiać się, gdy zaplątał się w linę. W przeciwieństwie do mnie stojący gdzieś dalej Emerald zaśmiał się i odezwał do gościa ćwizącego obok.
-Młody nie wie na co się porywa- uśmiech zagościł na ich twarzach.
 Nie byłam w szczególnym humorze więc darowałam sobie poprawianie nawet podstawowych błędów chłopaka. Gdy ten zaatakował zrobiłam zgrabny unik. Zmęczyć przeciwnika... Chyba odbiegnę od tej metody. Większość chłopaków zebranych na sali oderwało się od swoich zajęć i zaczęło z politowaniem przyglądać naszej walce. Tak, dziś zdecydowanie zakończę sprawę efektownie.
 Ręka Connora znów wystrzeliła do mojej twarzy. Zatrzymałam ją w połowie ruchu i wykręciłam mu za plecami sprawiając, że młody odwrócił się ode mnie tyłem. Wjechał mi z łokcie w brzuch, więc puściłam go, by potem kopnąć go z pół obrotu w klatkę piersiową. Starałam się bardzo zrobić to stosunkowo słabo, ale i tak wprawnym uchem usłyszałam trzask pękającego żebra. Chłopak syknął z bólu. Zgiął się lekko, a ja ręką uderzyłam go w plecy, przybiłam do parteru i założyłam dźwignię. 
-Muszę przyznać, że tak szybko jeszcze nie kończyła- usłyszałam słowa Emeralda. Stojący obok niego trybut z ósemki uśmiechnął się.
 Zeszłam z ringu zostawiając biednego Connora samego z jego dumą. podeszłam do chłopaków.
-Jak tam śpiochy?- spytałam żartobliwie.
-Nie źle go rozwaliłaś- powiedział Em zmieniając temat.
-Właśnie- przytaknął mu kolega.
-Bywało lepiej- podsumowałam.- Które ćwiczenie robicie?
-Pierwsze- powiedział Em.
-Drugie- dodał Orick.
-Trzecie- wtrącił Hektor.
-Słabiutko- skwitowałam z uśmiechem.- Ja skończyłam już wszystkie. - Spojrzałam w stronę Cnnora, któremu kolega pomagał zejść z ringu. Wyszli z sali.
-Złamałaś mu żebro- powiedział Hektor widzą, gdzie patrzę.
-Samo pękło- ucięłam. -Kto chętny na solo?- odwróciłam się w stronę wnętrza sali i powiedziałam to głośno. Zza ramienia dobiegł mnie zduszony śmiech chłopców.- Może któryś z was?- spytałam z szyderczym uśmiechem. Emerald szybko się wycofał pod ścianę poważniejąc tym samym. Hektor podążył jego śladem, ale Oricka zdążyłam złapać za rękaw koszulki.- Ty!- oznajmiłam i zawlokłam go na ring. 
 Zza ogrodzenia jakim były liny przyglądaliśmy się końcowi walki Lary Alter i Erwina Mike z Czwórki. Była ona bardzo wyrównana i zakończyła się w zasadzie poprzez szczęście, zwycięstwem dziewczyny. Brązowowłosa w chwili nieuwagi chłopaka jednym sprawnym ruchem powaliła go na ziemię i założyła skuteczna dźwignię. Zaklaskałam i razem z Orickiem zajęliśmy ich miejsce.
 Ta walka była zdecydowanie bardziej wyrównana niż moja poprzednia. Ciosy i uniki, wszystko w prawie że idealnej synchronizacji. Co jakiś czas jedynie udawało mi się dosięgnąć do pięścią. Po pięciu minutach wyszła na jaw jedyna, można powiedzieć, słabość Oricka, zmęczenie. To właśnie dzięki jego skutkom udało mi się rozłożyć kolegę na łopatki i wygrać.
 Oboje bez żadnych większych obrażeń zeszliśmy z ringu w, jak to później Hektor określił, chwale braw. Następnie, po nas, na ring weszli Emerald i Hektor. Zwycięzca kpił sobie później z biednego pokonanego Oricka, a ja i Emerald śmialiśmy sie z nich. Cała reszta dnia minęła nam na wesołych przekomarzaniach. Zdążyliśmy zrobić po pięć serii ćwiczeń, do czasu, gdy przyszła po ns Cashy z Gibsem, mentorem chłopaków, przystojnym dwudziestolatkiem o niebieskich oczach, jak dużo osób stamtąd,  skąd pochodził.
 Poszliśmy na obiadokolację do naszego apartamentu. Cashy zaprosiła chłopaków z ósemki. Popołudnie upłynęło nam na wesołych pogaduchach. Tego brakowało mi od dawna. Od początku wiadome było, że zawarliśmy już sojusz, taki nieumówiony, nieuzgodniony sojusz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz