Treningi. Treningi, treningi,
treningi. To coś, co wypełniało zawsze całe moje życie, a teraz miało
być tego jeszcze więcej. Jedynie dwa dni na trening, a potem ocena,
ostateczna jakaś parada, którą Snow i twórcy Igrzysk za przeproszeniem z
czterech liter chyba wzięli. Jedna już była, na co następna? Nie dość,
że musiałam się skupić na jak najdokładniejszym wykorzystaniu czasu na
sali, to jeszcze Johanna kazała mi myśleć, na kolorem stroju, bo nie
chce znów spotkać sie z moimi humorami! Jakby nie wystarczyło jej to, co
jej tłumaczyłam po paradzie. Taki wykład każdy by zapamiętał. Swoją
drogą dawno nikomu takie zadymy nie zrobiłam. Emerald zaczął sie trzymać
troche dalej, na odległość, Cashy uważała mnie za swojego idealnego
ucznia, a ja tylko nie chciałam być taka, jak inni, pusta, bezmyślna,
miałam swoje zdanie. Nie myślałam, że to się może dla mnie źle skończyć,
że cokolwiek może sie źle skończyć.
Pierwszego
dnia wstałam wcześnie rano i od razu po śniadaniu zeszłam na salę. Nie
zadałam sobie trudu zapoznawania się z kimkolwiek, od razu zaczęłam
ćwiczenia. Powoli obczajałam wszystkie przyrządy do ćwiczeń. Od torów
przeszkód, przez zwykłe przyrządy znajdujące sie na każdej siłowni, aż
po pokój do ćwiczenia uników, bądź szybkich strzałów, czy rzutów do
celu. Takiej akurat nie było u nas w szkole. Po pierwszej serii
wszystkich ćwiczeń byłam już nieźle zziajana, a pierwsi trybuci zaczęli
dopiero napływać do salki. Nic dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę, że
przyszłam tu koło piątej, szóstej i nawet Cashy jeszcze wtedy spała.
W
zasadzie nie wiem kiedy, ale w którymś momencie wzięłam sobie moją
obecność tutaj bardzo do serca. Zaczynałam się nawet przyłapywać na
myśleniu o wygranej, o tym, jak to by było wróć do domu w takiej chwale,
a potem na myśl przychodziły mi miny rodziców Emeralda. Wiedziałam, że
oni winili mnie za jego pobyt tutaj i miałam niemalże stuprocentową
pewność, że będą winić za jego ewentualną śmierć. Mój rozum często
kłócił się wręcz z sercem, które pragnęło jedynie wyzwań, sławy i
ryzyka. W większości sytuacji cieszyłam się, że mój rozum tak dobrze się
kłóci.
Obejrzałam się w
stronę drzwi i poczęłam przyglądać wchodzącym do sali trybutom. Stałam
spokojnie przy ringu do trenowania walk wręcz. Pojedyncze osoby omijały
mnie bez słowa kierując sie do zwyczajnych stanowisk, gdzie mogły
pracować same ze sobą. Mnie teraz strasznie zależało, by poćwiczyć z
kimś. Z kimś, kto nawet nie wie, że może przegrać.
-Na
co czekasz, Aniołku?- spytał koś. Odwróciłam sie i ujrzałam
uśmiechniętą i pełną fałszywej pewności siebie twarz Connora Moody'ego.
-Chcesz
zobaczyć?- spytałam i zgrabnie przeskoczyłam pomiędzy linkami
odgradzającymi ring od reszty sali, wślizgując się na matę. Chłopak
podążył za mną. Nawet przy wchodzeniu kiepsko sobie poradził.
Walczyłam,
by nie zaśmiać się, gdy zaplątał się w linę. W przeciwieństwie do mnie
stojący gdzieś dalej Emerald zaśmiał się i odezwał do gościa ćwizącego
obok.
-Młody nie wie na co się porywa- uśmiech zagościł na ich twarzach.
Nie
byłam w szczególnym humorze więc darowałam sobie poprawianie nawet
podstawowych błędów chłopaka. Gdy ten zaatakował zrobiłam zgrabny unik.
Zmęczyć przeciwnika... Chyba odbiegnę od tej metody. Większość chłopaków
zebranych na sali oderwało się od swoich zajęć i zaczęło z politowaniem
przyglądać naszej walce. Tak, dziś zdecydowanie zakończę sprawę
efektownie.
Ręka Connora
znów wystrzeliła do mojej twarzy. Zatrzymałam ją w połowie ruchu i
wykręciłam mu za plecami sprawiając, że młody odwrócił się ode mnie
tyłem. Wjechał mi z łokcie w brzuch, więc puściłam go, by potem kopnąć
go z pół obrotu w klatkę piersiową. Starałam się bardzo zrobić to
stosunkowo słabo, ale i tak wprawnym uchem usłyszałam trzask pękającego
żebra. Chłopak syknął z bólu. Zgiął się lekko, a ja ręką uderzyłam go w
plecy, przybiłam do parteru i założyłam dźwignię.
-Muszę
przyznać, że tak szybko jeszcze nie kończyła- usłyszałam słowa
Emeralda. Stojący obok niego trybut z ósemki uśmiechnął się.
Zeszłam z ringu zostawiając biednego Connora samego z jego dumą. podeszłam do chłopaków.
-Jak tam śpiochy?- spytałam żartobliwie.
-Nie źle go rozwaliłaś- powiedział Em zmieniając temat.
-Właśnie- przytaknął mu kolega.
-Bywało lepiej- podsumowałam.- Które ćwiczenie robicie?
-Pierwsze- powiedział Em.
-Drugie- dodał Orick.
-Trzecie- wtrącił Hektor.
-Słabiutko-
skwitowałam z uśmiechem.- Ja skończyłam już wszystkie. - Spojrzałam w
stronę Cnnora, któremu kolega pomagał zejść z ringu. Wyszli z sali.
-Złamałaś mu żebro- powiedział Hektor widzą, gdzie patrzę.
-Samo
pękło- ucięłam. -Kto chętny na solo?- odwróciłam się w stronę wnętrza
sali i powiedziałam to głośno. Zza ramienia dobiegł mnie zduszony śmiech
chłopców.- Może któryś z was?- spytałam z szyderczym uśmiechem. Emerald
szybko się wycofał pod ścianę poważniejąc tym samym. Hektor podążył
jego śladem, ale Oricka zdążyłam złapać za rękaw koszulki.- Ty!-
oznajmiłam i zawlokłam go na ring.
Zza
ogrodzenia jakim były liny przyglądaliśmy się końcowi walki Lary Alter i
Erwina Mike z Czwórki. Była ona bardzo wyrównana i zakończyła się w
zasadzie poprzez szczęście, zwycięstwem dziewczyny. Brązowowłosa w
chwili nieuwagi chłopaka jednym sprawnym ruchem powaliła go na ziemię i
założyła skuteczna dźwignię. Zaklaskałam i razem z Orickiem zajęliśmy
ich miejsce.Ta walka była zdecydowanie bardziej wyrównana niż moja poprzednia. Ciosy i uniki, wszystko w prawie że idealnej synchronizacji. Co jakiś czas jedynie udawało mi się dosięgnąć do pięścią. Po pięciu minutach wyszła na jaw jedyna, można powiedzieć, słabość Oricka, zmęczenie. To właśnie dzięki jego skutkom udało mi się rozłożyć kolegę na łopatki i wygrać.
Oboje bez żadnych większych obrażeń zeszliśmy z ringu w, jak to później Hektor określił, chwale braw. Następnie, po nas, na ring weszli Emerald i Hektor. Zwycięzca kpił sobie później z biednego pokonanego Oricka, a ja i Emerald śmialiśmy sie z nich. Cała reszta dnia minęła nam na wesołych przekomarzaniach. Zdążyliśmy zrobić po pięć serii ćwiczeń, do czasu, gdy przyszła po ns Cashy z Gibsem, mentorem chłopaków, przystojnym dwudziestolatkiem o niebieskich oczach, jak dużo osób stamtąd, skąd pochodził.
Poszliśmy na obiadokolację do naszego apartamentu. Cashy zaprosiła chłopaków z ósemki. Popołudnie upłynęło nam na wesołych pogaduchach. Tego brakowało mi od dawna. Od początku wiadome było, że zawarliśmy już sojusz, taki nieumówiony, nieuzgodniony sojusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz