sobota, 13 grudnia 2014

Trzecie Ćwierćwiecze Poskromienia

 Pogrążona w rozmowie z Cashemare wracałam do domu po treningu. Było to wyjątkowo wyczerpujące zajęcie. Anetta nie oszczędzała mnie dzisiaj. Już jutro miały być kolejne dożynki. Nie była to dla mnie jakaś szokująca, czy napawająca strachem informacja. W jedynce zazwyczaj nie ma głosowania, a jest raczej licytacja. Licytacja umiejętności i szans tych, którzy sie zgłaszają, a często jest to więcej niż po jednej osobie. 
 Zbliżające się jednak Trzecie Ćwierćwiecze Poskromienia napawało mnie dziwnym uczuciem, lękiem, strachem? Przed niespodzianką, jaką Snow przygotuje na tę okazję. To na pewno będzie coś niezwykłego, ale raczej niekorzystnego dla życia ludzkości dystryktów. Najbardziej bałam sie jednak tego, że to mnie wylosują. Nie miałam zbyt dużo przyjaciół, czy jakąkolwiek rodzinę, nie miałam kogo opuszczać, dla kogo wygrywać, ale mimo to wolałabym siedzieć spokojnie w domu i patrzeć na te Igrzyska, jak na kolejne widowisko. Bo przecież tym było ono dla większości osób. Widowiskiem, które ogląda sie w telewizji. Straszliwą prawdę odkrywali jedynie ci nieliczni, którzy tracili ważną osobę przez taką zabawę, takie show.
 Cashemare nawijała z prędkością dobrego silnika elektrycznego, o tym, jak to dzisiaj pokonała Volta na macie, podczas treningu. Przyjaciółka, a raczej dobra koleżanka, zawsze mówiła dużo i o wielu rzeczach, czasem nawet jednocześnie. Przyzwyczaiłam sie już do jej paplaniny i choć często nawet nie słuchałam, potrafiłam jej sensownie odpowiedzieć, bo informacje napływające do mnie z jej ust były kodowane. Nie ważne, czy w spamie, czy gdziekolwiek. Miałam dar, jak to powtarzała Anetta. potrafiłam przypomnieć sobie każde słowo, które kiedyś usłyszałam. Nie ważne, czy dziesięć minut temu, czy dziesięć lat. Ja zawsze pamiętałam, nawet, gdy inni zapominali.
 Weszłam do domu czując lekkie zmęczenie po walkach i ćwiczeniach z dzisiejszego treningu. Otarłam pot z czoła. Słońce prażyło niemiłosiernie. Można było na nim stanąć i spocić się jak po pokonaniu pięćdziesięciu Spartan. W dystrykcie pierwszym ceniliśmy sobie chart ducha i odwagę tych greckich wojowników. Jak i oni naszym głównym zajęciem w życiu było szkolenie do walki. Z tym, że my musieliśmy walczyć, a oni chcieli. Tak byli wychowani, by ginąć za ojczyznę i za wodza, za sprawę, nawet jeśli nie była słuszna. Cztery tysiące lat później ludzie zaczęli myśleć. pojawiło sie sumienie. Już nie chcemy umierać za zło, za chciwość, arogancję i widzimisię ludzi, którzy nie mają krzty szacunku dla naszego życia. Taraz przyszedł czas na bunt.
 Anetta krzątała się już po kuchni wesoło nucąc jakąś melodię zasłyszaną z radia. Westchnęłam i włączyłam odbiornik radiowy zagłuszając jej fałsz. Zrobiła obrażoną minę i dokończyła zmywać talerze po wczorajszej imprezie z okazji jutrzejszego siedemdziesięciopięciolecia Poskromienia. Nie rozumiem, jak można świętować tak smutne wydarzenie. Imprezy trwają tu zwykle od trzech dni przed wydarzeniem, a ja już jestem zniesmaczona.
-Weź Cather na spacer- powiedziała przekrzykując radio.
 Spojrzałam na leżącego w kącie labradora. Suczka podniosła głowę i zamachała wesoło ogonem. Sięgnęłam po smycz. Miałyśmy piętnaście minut na spacerek przed rozpoczęciem pory obiadowej, której Anetta przestrzegała jak moich treningów. Nie mogłam się spóźnić. Wyszłam z domu i rozejrzałam się dookoła myśląc, w którą stronę udać się dzisiaj. Wczoraj byłam przy pałacu sprawiedliwości, a wcześniej przy sali treningowej. Dziś pójdę w stronę lasu. W jedynce był tylko jeden las. Znajdował się na południu dystryktu i w połowie przecinało go ogrodzenie, które w tamtym miejscu zawsze było pod napięciem. Z tego też powodu nie było tam zwykle ani jednego strażnika. Wiele osób chodziło tam na grzyby, czy po jagody. Młodsi uczyli się tam strzelać z łuku polując na ptaki i zające. Nie było tam raczej większych zwierząt. 
 Gdy podeszłam do pierwszych drzew usłyszałam krzyk. Krzyk człowieka porażonego prądem. Niewiele myśląc, zamiast pobiec do strażnika popędziłam w stronę źródła dźwięku. Tak podpowiadało mi sumienie. 
 Przy jednym z drzew znajdujących się naprawdę blisko ogrodzenia leżała około czternastoletnia dziewczyna z nogą zaklinowaną między drutami. Jej ciało raz po raz przeszywały fale napięcia elektrycznego. Rozejrzałam się dookoła. Nie było ani żywej duszy. Przyklękłam przy półżywej już dziewczynie i szarpnęłam jej nogą. Raz i drugi... Jeszcze chwila i ja uwolnię.
-Aaaaaaa!- wrzasnęłam, gdy nieuważnie przejechałam ręką po jednym z drutów i wyładowanie elektryczne wstrząsnęło moim ciałem. Odrzuciło mnie w tył, ale nie chciałam się poddać. Przyczołgałam się do dziewczynki i jeszcze raz szarpnęłam jej ciałem. Udało się, była wolna. Wolna, ale prawie już nieżywa.
-Jak się nazywasz?- spytałam, a ona charknęła coś niewyraźnie.- Jak?
-Martha- wyjęczała trochę głośniej.
-Więc słuchaj, jesteś stąd?- przytaknęła.- Nie obchodzi mnie co tu robiłaś, ale byłyśmy razem na spacerze, potknęłaś się o korzeń i i wpadłaś na ogrodzenie, próbowałaś się wyplątać, ale to pogorszyło sprawę. Byłam wtedy trochę dalej, usłyszałam twój krzyk i przybiegłam ci z pomocą. Nieuważnie też dotknęłam ogrodzenia, ale ostatecznie ci pomogłam- pokiwała lekko głową.- Teraz zaniosę cię do szpitala.
 Gdy podniosłam ją, krzywiła się i jęczała z bólu. Ostrożnie niosłam ją w stronę szpitala. Cather truchtała za mną zafascynowana tym co się wydarzyło. gdy wyszłyśmy na drogę wiele osób odstawiał swoje zajęcia na bok i przyglądało się nam otwarcie. Po chwili podszedł do nas jakiś Strażnik Pokoju. Opowiedziałam mu naszą historyjkę i zabrał ode mnie dziewczynę. Dopiero wtedy poczułam, że mnie też prąd dotknął. Wyczerpana osunęłam się na ziemię. Poczułam ostry ból w ramieniu, które zetknęło się z ogrodzeniem. Wcześniej adrenalina łagodziła ból, teraz natarł on na mnie z całą mocą. Zwinęłam się na ziemi trzymając lewe ramię. Poczułam jak ktoś mnie podnosi. Przypomniałam sobie, jak kiedyś na treningu uczyliśmy się znosić ból poparzeń, czy rozcięć. Zacisnęłam zęby i rozejrzałam się dookoła skupiając jak najbardziej na ludziach, którzy teraz otaczali nas ze wszystkich stron. Spojrzałam na twarz osoby, która mnie niosła. Gotowa byłam ujrzeć hełm strażnika, ale zamiast tego rozpoznałam zatroskaną twarz Emeralda. Uśmiechnęłam się i straciłam przytomność.
 Gdy otworzyłam oczy światło zdawało się być bielsze niż dotychczas. Musiałam kilka razy zamrugać, żeby się przyzwyczaić. Leżałam na łóżku szpitalnym. Obok znajdowały się dwa krzesła. Na jednym siedział on, a na drugim Anetta. Obydwoje wpatrywali się we mnie z nieukrywanym podziwem, czy ja coś zrobiłam? Ach... Tak. Przecież uratowałam tę czternastolatkę. poruszyłam sie niespokojnie i poczułam bandaż na lewym ramieniu. Anetta wstała, a ja rozejrzałam się dookoła. Na tej sali leżała jeszcze Martha. Nie było przy niej żadnej osoby. Dziewczynka rozglądała się z niepokojem. Gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się lekko.
-Dzisiaj dożynki- powiedziała Anetta.
-Przespałaś cały dzień- dodał Emerald.
 Anetta uśmiechnęła się.
-Będziesz musiała pójść na plac sprawiedliwości, jak wszyscy, ale uzgodniłam już z Cashemare, że jeśli cię wylosują, zgłosi się na ochotnika- powiedziała.
-Co!?- wrzasnęłam. Nie mieściło mi się to w głowie. Chciała, aby moja przyjaciółka ginęła za mnie? O, nie!- Nigdy! Jeśli mnie wylosują, pójdę- położyłam nacisk na ostatnie słowo. Nikt nie będzie tracił najcenniejszego daru, jakim jest życie, za mnie.
 Zerknęłam na lewo, na ścianie wisiał duży zegar. 11.51. Odczytałam. Czas się przebrać. Wstałam i z pomocą Emeralda poszłam do domu. Anetta wlokła się za nami.
 W domu moja opiekunka wytargała piękną sukienkę, którą sama miała na swoich ostatnich dożynkach. Była ona czarna i długa, bogata w koronkę.
 Emerald zachwycił się, gdy zakręciłam się w miejscu po przebraniu.
 Razem popędziliśmy na plac. Rosalinda właśnie zaczynała przemówienie, gdy przecisnęłam sie na swoje miejsce wśród siedemnastoletnich dziewcząt. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu Cashemare. Stoi dwa rzędy dalej. Właśnie dobiega końca film z Kapitolu.
-Jak wiecie- rozpoczyna kolejną przemowę Rosalinda.- Mamy dziś Trzecie Ćwierćwiecze Poskromienia. Z tej okazji Kapitol przygotował dla was pewną niespodziankę.- kobieta podchodzi do misy z nazwiskami chłopców i szeleszcząc swoim strojem bierze ją i przesypuje karteczki do drugiej misy.- Dzisiaj będziemy losować dwójkę trybutów obojętnej płci!- mówi mieszając nazwiska.- Może wylosuję dwie panie, a może dwóch panów- kończy.
 Na placu zalega kompletna cisza. tego się nie spodziewali. Tymczasem Rosalinda losuje pierwsze nazwisko.
-Martha Connor- rozglądam się z ulgą, lecz zaraz potem rozdziawiam buzię z przerażeniem. Wylosowana dziewczyna to ta, którą uratowałam. Strażnik niesie ją na scenę, bo sama nie może jeszcze chodzić. W moim sercu rodzi się jakiś dziwny impuls. Jakby współczucie... Nie mogę pozwolić na śmierć tej dziewczyny, ona nawet sama na tarczy podczas odliczania nie ustoi.
-Stop!- krzyczę, a wszystkie oczy zwracają się ku mnie.- Zgłaszam się za nią! Na ochotniczkę...- widzę pełne smutku oczy Emeralda i zamurowanie na twarzy Cashemare. Prawie słyszę jak szepcze-Ale...
 Rosalinda uśmiecha się do mnie promiennie. Jakiś strażnik pomaga mi wejść na scenę. Stojąc tam sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Przecież nawet nie znałam tej dziewczyny...tego dziecka.
-Jak masz na imię moja droga?- pyta Rosalinda.
-Ruby- jąkam się.- Ruby Rebel.
-Mamy naszą pierwszą trybutkę- rozlegają się wiwaty i głośne klaskanie, gdy Rosalinda wznosi moją rękę do góry uśmiechając się przy tym.- A teraz, czas na drugiego trybuta- wkłada rękę do misy, lecz nim zdąża wylosować rozlega się głos.
-Zgłaszam się- kolejny ochotnik? Sprawdzam kto to. Zamieram przerażona. Z tłumu wychodzi Emerald. Wchodzi na scenę, Rosalinda pyta go o imię.
-Nazywam się Emerald Votary.
-A więc, mamy już naszych trybutów!
 Widzę jak Anetta patrzy na mnie kręcąc głową. Co ja zrobiłam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz