Eileen pierwsza dostrzegła mury niedużej osady o uroczej nazwie Hungercity i otoczkę strachu, która wisiała w powietrzu. W miejscowości, do której zmierzali wydarzyło się coś złego. Dziewczyna przyśpieszyła swojego konia do szybkiego kłusu. Damen ledwo nadążał na swojej klaczy, za pędzącą żwawo Avą. Gdy dotarli na granicę lasu i otoczone murem miasto stanęło przed nimi w całej okazałości, zobaczyli dum unoszący się nad prawie całą powierzchnią osady. Brama była otwarta, więc przejeżdżając przez most zwodzony wjechali do Hungercity.
Większość domów była doszczętnie spalona. Niektóre stały jeszcze w ogniu, inne zniknęły w ogóle z powierzchni ziemi, a na ich miejscu została kupka prochu. Mało było takich, które jeszcze stały prawie nie naruszone. Ludzie siedzieli na ulicach i płakali. Dzieci kwiliły, a nastolatkowie siedzieli z kamienną miną nie wiedząc co się właściwie dzieje. W popiele widać było zwęglone szczątki. Fala ognia nawiedziła to miasteczko. Ludzie patrzeli z zainteresowaniem, gdy Eileen i Damon na koniach jechali w stronę jedynej kamiennej i nienaruszonej budowli, ratuszu, czyli siedziby burmistrza.
Do środka wpuścił ich sam rządzący. Zaprowadził do gabinetu i pokrótce wyjaśnił, co właściwie się stało. Widział w nich chyba nadzieję dla mieszkańców.
-To bestia- mówił.- Nawiedziła nas z samego rana. Stanęła w bramie i kolejne domy stawały w ogniu. Niektóre to omijało, nikt nie wie dlaczego. Ludzie z krzykiem wybiegali z domów. Ich ubrania zajmowały się od jednej iskierki. Ci, którym udało się wydostać byli bezradni wobec nasłanego żywiołu. Twarz przybysza była ciemna, pozbawiona gałek ocznych, uśmiechnięta. Jego czarna szata stała w ogniu, a w ręku trzymał długi złoty kij z płomieniem na końcu. Wyglądał jak zwykły wędrowiec, dopóki nie zaczął płonąć. Wtedy się zaczęło.
Na koniec burmistrz zaczął się jąkać i gubić. Był tak samo przestraszony, jak reszta ludu. Damon również się bał, ale Eileen widziała w tym szansę na wielką przygodę. Przygodę, o której zawsze marzyła. Przygodę, dla której uciekła z Haven of Peace.
-Musicie nam pomóc- zaczął błagać rządzący.- Tu nie ma żadnych wojowników. Nikt nas nie obroni!
Damon skulił się za Eileen na samą myśl o jej pomysłach i nie zawiódł się, choć tak tego chciał.
-Jasne- powiedziała dziewczyna bez namysłu. Chłopak odciągnął ją na bok.
-Zwariowałaś?- spytał ze strachem w oczach. Był taki, jak wszyscy mieszkańcy ich rodzinnego miasta. Strachliwy i łaknący spokoju.
-Dlaczego?- spytała bez sensu.- To dla nas szansa. Możemy wreszcie coś przeżyć! Coś, co nie ogranicza się do pokazu fajerwerków, które są najbardziej niebezpieczną rzeczą w naszym miasteczku. Zresztą. Skoro tu dotarł ten czarownik, to nas też w końcu znajdzie. Haven of Peace nie będzie bezpieczne. tego chcesz?
Musiał przyznać, że znalazła bardzo trafne argumenty i sam nie miał już co dodać.
-Wiecie coś o jego przebywaniu?- spytała burmistrza.
-Nie, ale sypie się za nim węgiel, gdy chodzi. tak, jakby kruszył się powoli.
Mając jakikolwiek ślad dziewczyna chciała od razu wyruszyć, ale Damon dość dobitnie uzmysłowił jej, że powinni się przespać i zwiększyć zapasy. Hungercity było miasteczkiem na odludziu pilnującym starych tradycji i obyczajów, ale nie brakowało tam wyposażenia dla podróżnych. Eileen z niechęcią zgodziła się na przenocowanie w ratuszu.
Następnego ranka zbudziły ją pierwsze promienie słońca. Wstała i wyjrzała przez okno. Ludzie zebrali się i pracowali nad odbudową tym razem murowanych domków. Praca szła im szybko i sprawnie, gdy połowa miasta pracowała przy każdym domku po kolei, a druga połowa zbierała materiały i przygotowywała posiłki. Eileen zazdrościła im takiego zgrania i chęci niesienia wzajemnej pomocy.
Gdy obudził się i Damon zeszli do burmistrzowej jadalni. Śniadanie leżało już na stole, natomiast samego rządzącego nigdzie nie było widać. W końcu do sali wkroczył lekko umorusany, aczkolwiek dostojnie wyglądający mężczyzna.
-Przepraszam za spóźnienie- powiedział burmistrz.- Pomagałem przy pracy i trochę o was zapomniałem.
Eileen spojrzała na tego człowieka z szacunkiem. Miał w sobie tyle chęci niesienia pomocy i szczerej troski o drugiego człowieka, nie podszytej żadnymi pobudkami, czy fałszerstwem. przypominał jej, że są jeszcze ludzie, którzy widzą coś więcej poza czubkiem swojego nosa.
Dokończyli śniadanie w spokoju rzucając czasami jakieś uwagi o zwartej pracy mieszkańców i ciągłych postępach. W końcu nadszedł czas na wjazd. Burmistrz ofiarował im dwa plecaki z ekwipunkiem i trochę paszy dla koni. Resztkę z zapasów, którą udało ocalić się przed doszczętnym spaleniem. Damon nadal patrzył na to z nieukrywanym niepokojem. tylko towarzystwo dziewczyny dodawało mu trochę otuchy.
Gdy wyszli na zewnątrz ratuszu, ludzie przerwali pracę i zgromadzili się po bokach głównej drogi. Burmistrz przemówił. Nie mówił z wyższością osoby posadzonej na wysokim stołku, lecz jak równy do równego. Mówił z nadzieją.
-Moi drodzy!- zawołał.- Eileen i Damon nie przybyli do nas z daleka, lecz zza lasu. Nie są jeźdźcami w złotych zbrojach, lecz na pewno są bohaterami! Dziś wyruszą śladami prochu by rozprawić się z bestią, która zniszczyła dzieło moich i waszych, naszych rąk! - Eileen czuła jak jej policzki spłonęły rumieńcem. Damon czuł, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Ludzie pokładali w nich nadzieję. Ufali, że im pomogą. to za dużo. Nawet Eileen poczuła, że nie tego chciała. Pragnęła przygody bez zobowiązań, a ludzie zaczęli patrzeć na nią, jak na osobę, która wszystko zmieni, na lepsze... A jeśli się zawiodą... jak spojrzy im w oczy, gdy wróci pokonana, na tarczy...jeśli wróci. Zaczęła mieć wątpliwości, czy dobrze robi. Spojrzała na tłum uśmiechniętych ludzi. Zrozumiała...
Teraz nie ma już odwrotu.
Eileen spojrzała na tego człowieka z szacunkiem. Miał w sobie tyle chęci niesienia pomocy i szczerej troski o drugiego człowieka, nie podszytej żadnymi pobudkami, czy fałszerstwem. przypominał jej, że są jeszcze ludzie, którzy widzą coś więcej poza czubkiem swojego nosa.
Dokończyli śniadanie w spokoju rzucając czasami jakieś uwagi o zwartej pracy mieszkańców i ciągłych postępach. W końcu nadszedł czas na wjazd. Burmistrz ofiarował im dwa plecaki z ekwipunkiem i trochę paszy dla koni. Resztkę z zapasów, którą udało ocalić się przed doszczętnym spaleniem. Damon nadal patrzył na to z nieukrywanym niepokojem. tylko towarzystwo dziewczyny dodawało mu trochę otuchy.
Gdy wyszli na zewnątrz ratuszu, ludzie przerwali pracę i zgromadzili się po bokach głównej drogi. Burmistrz przemówił. Nie mówił z wyższością osoby posadzonej na wysokim stołku, lecz jak równy do równego. Mówił z nadzieją.
-Moi drodzy!- zawołał.- Eileen i Damon nie przybyli do nas z daleka, lecz zza lasu. Nie są jeźdźcami w złotych zbrojach, lecz na pewno są bohaterami! Dziś wyruszą śladami prochu by rozprawić się z bestią, która zniszczyła dzieło moich i waszych, naszych rąk! - Eileen czuła jak jej policzki spłonęły rumieńcem. Damon czuł, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Ludzie pokładali w nich nadzieję. Ufali, że im pomogą. to za dużo. Nawet Eileen poczuła, że nie tego chciała. Pragnęła przygody bez zobowiązań, a ludzie zaczęli patrzeć na nią, jak na osobę, która wszystko zmieni, na lepsze... A jeśli się zawiodą... jak spojrzy im w oczy, gdy wróci pokonana, na tarczy...jeśli wróci. Zaczęła mieć wątpliwości, czy dobrze robi. Spojrzała na tłum uśmiechniętych ludzi. Zrozumiała...
Teraz nie ma już odwrotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz