Już wspominałam, że kolejność wszystkich czynności przed igrzyskami była bardzo zmieniona, ale po treningu nadal było sprawdzenie.Siedziałam spięta obok Emeralda, prawda, na treningach radziłam sobie najlepiej, bo byłam bardzo dobra we wszystkim, ale liczy się to, ile dostaniemy tu, na sprawdzeniu.
Jakże wdzięcznie to nazwali. Od zawsze nie lubiłam, gdy ktoś mnie śledzi, krytykuje, sprawdza. A teraz będą widzieć każdy mój ruch i jeszcze go oceniać. To zdecydowanie kolejny powód dla którego nie powinno mnie tu być.
Wczoraj z chłopakami z Ósemki założyliśmy oficjalny sojusz. Dziś rano, dokładnie przed trzema minutami, dołączyła do niego Lara z Erwinem. Aaron się jeszcze nad tym zastanawia, lecz ja wiem, że na pewno postawi warunek, Fatia. Dziewczyna jest wszędzie tam gdzie on i nie winię jej za to. gdybym jak ona nic nie umiała, trzymałabym sie silniejszych, a najlepiej tych, których znam.
Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
Zamierzałam sie tego trzymać i właśnie na tej podstawie skleciłam sojusz. On każdemu coś dawał, ale mnie chyba najwięcej. Wszyscy, którzy potrzebować będą szczególnej uwagi z mojej strony, będą blisko, będę wiedziała o wszystkich ich ruchach, ale... Pod latarnią jest zawsze najciemniej, a wszystko działa w dwie strony.
-Witajcie trybuci!- rozległ się donośny głos pochodzący z któregoś głośnika.-Dziś odbędzie się Prezentacja zwana potocznie Sprawdzeniem! Będziecie proszeni dwójkami na salę, gdzie konkurować będziecie w czterech dyscyplinach. Pary będą sie składały z osób z innych dystryktów. Dajcie z siebie wszystko!- cisza. A gdzie to ich wesołe pozdrowienie, jak ono szło?- Wesołych głodowych igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!- a jednak...
Czy z tego powodu, ze jestem z Jedynki, będę pierwsza? Nie...
-Cole Ruff i Livon Tetriss!- odezwał się po chwili głos.
Dziewczyny zniknęły za drzwiami i nastąpiło pół godziny nerwowego oczekiwania. Potem trybutki wróciły. Żadna z nich nie była zadowolona.
-Emerald Votary i Hektor Anders!- chłopcy wyszczerzyli się do mnie nim zniknęli po drugiej stronie ściany. Wydawałoby się że będzie okay, ale gdy wrócili także już sie nie uśmiechali.
-Tanya Olsen i Fatia Andera!
-Cornel Digger i Sten Ailes- dzieciaki ruszyły do walki.
-Luxuria Otton i Luisanne Midnight- kolejne dziewczynki.
-Anarika Ruff i Catherine Aladus!
-Korrie McCulghy i Lara Alter!
-Erwin Mike i Alastor Brave!
-Felix Made i Connor Moody!
-Sam Konnor i Ava Innocence!
Zaparło mi dech. To oznacza, że gdy ona wyjdzie dowiem się z kim walczę. Aaron, Orick, Ana. Z dziewczyną raczej nie chciałam się mierzyć. lubiłam wyzwania, a ona była słaba.
Czas płynął nagle niemiłosiernie długo. Sekunda wydawała się minutą, minuta godziną. W końcu drzwi uchyliły się i wyszła Ava z podniesioną wysoko głową. Zwyciężczyni. Miała kilka zadrapań na nogach. Po niech wyszedł Sam. Chłopak snuł się niczym cień. Z nosa spływała mu krew.
-Ana Innocence i...- nawet te sekundy wydały mi się wiecznością.-... Orick Marvel!
Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Daj jej nauczkę- syknęłam, gdy przechodził obok mnie. Wydawał sie rozluźniony, ale nic nigdy nie wiadomo.
Zerknęłam szybko na Aarona, który wydawał się nie zainteresowany całym zajściem. Siedział na krześle lekko rozwalony i patrzał w podłogę. Co chwilę splatał palce i je rozplątywał. Nie wyglądało to jednak na tik nerwowy. Wręcz przeciwnie. Chłopak wydawał się nadmiernie pewny siebie, a może to złudzenie? Przecież ja też potrafiłam w najgorszych momentach zachować kamienną twarz.
Po pół godzinie Orick wyszedł zadowolony. Żadnych obrażeń widocznych na pierwszy rzut oka. Natomiast Ana wyglądała lekko inaczej. Miała już kilka siniaków, rozwaloną wargę i krew nad ustami, która wyciekała jej jeszcze z nosa.
-Jak mówiłam o wycisku nie byłam do końca poważna-zażartowałam wstając.- Było, jak widać, nie zgorzej?
Orick uśmiechnął się i podążył do swojego lokum, by podzielić sie wynikiem z resztą sojuszu. umówiliśmy się w apartamentach ósemki i wszyscy już byli. Najprawdopodobniej Fatia też. Odwróciłam się do drzwi i wziąwszy się w garść przekroczyłam próg. Aaron podążył za mną.
-Dzień dobry- odezwał się leniwy, znudzony głos z góry. Spojrzałam w jego stronę. Balkon dla sponsorów był przepełniony.-Czekają was cztery konkurencje. Walka na ringu, tor przeszkód, strzelanie do celu, lub rzucanie i kamuflaż, czyli malowanie twarzy drugiej osoby najlepiej jak się potrafi- dłużył każde zdanie i przeciągał literki. Jakby nie miał dla nas za grosz szacunku, bo pewnie nie miał.
-Pokaż na co cię stać- szepnął ironicznie Aaron, gdy wskoczyliśmy na ring.
Okrążyliśmy się dookoła i chłopak zaatakował. Zrobiłam unik i szybko wysunęłam kontrę. Był szybki. Przez chwilę tak się na siebie mierzyliśmy nie mogąc trafić. Wyglądało to zapewne jak taniec, czy coś. Minęło piętnaście minut i mogłam spokojnie stwierdzić, że będziemy tu siedzieć najdłużej. Unik. Atak. Sparowanie. Kontra. Unik. I tak dalej.
Po około dwudziestu minutach zaczęłam się zastanawiać, kto pierwszy wymięknie i się zmęczy, ale na razie nikt nie przejawiał takich chęci. Byliśmy twardzi. Trening czyni mistrza. Jesteśmy tego idealnym odzwierciedleniem. Czas na sprawdzenie koncentracji, kto pierwszy popełni błąd? Skupiłam się na ruchach przeciwnika. Studiowałam jego mimikę twarzy i po chwili wiedziałam, co robi, gdy zadaje cios. Nie próbowałam tego wykorzystać. Mogłam sie zagiąć. Za dużo do stracenia. Zaatakował i zamiast zrobić unik poszłam na żywioł i odepchnęłam cios. Aaron na moment stracił równowagę, ale ja byłam szybsza. po kolei przypuszczałam kolejne ataki nie dając mu czasu na przemyślenie czegokolwiek. Chłopak po chwili przestał nadążać z obroną. Chciałabym powiedzieć, że się potknęłam i on też miał szansę na pokazanie, że bardzo dużo potrafi, ale skłamałabym. Wpadłam w ciąg i mój mózg przełączył się na inny bieg. Nie myślałam o koledze, tylko o zwycięstwie.
Rozległ się ostry gwizdek. Aaron leżał na macie z rozwaloną wargą i krwią na zębach. Położyłam kolano na jego klatce piersiowej i założyłam dźwignię. Chłopak jęknął. Puściłam i wstałam.
-Sorry- mruknęłam i zeszłam z ringu. Czas na tor przeszkód. Bieg pod górkę, dziury, kolce na podłożu, śliska nawierzchnia, kule na linach zwisające z sufitu, wspinaczka po linie, siatce i prawie prostej skale, równoważnia... To wszystko objęłam wzrokiem, gdy spojrzałam na nasze następne zadanie. Każdy ma swój tor. tym razem nie będę musiała zabijać za pierwszeństwo. To dobrze, bo coraz częściej przyłapuję się na tym, że Igrzyska i walka robią ze mnie bezmyślne zwierzę.
Stanęłam na starcie. Czy mam jakąkolwiek przewagę nad Aaronem? Nie wiem. Chyba już raz widziałam go na torze... Nie pamiętam jego czasu, ale chyba był podobny do mojego... A zresztą! Po co się zastanawiać? I tak muszę dać z siebie wszystko!
Kolejny gwizd na start. Pędzę przed siebie ile sił. Po pokonaniu górki zwalniam. Przyśpieszam zbiegając z niej, omijając kolce i dziury. Prześlizguję się zgrabnie po śliskim podłożu, niczym po lodowisku. Z mniejszym trudem przychodzi mi unikanie kuli, które są dla mnie jak ciosy. Unikanie ich mam w genach. Teraz lina. Jestem na samej górze i zauważam, że Aaron mnie goni. Poślizgnął się wcześniej na lodowej nawierzchni i został lekko w tyle, ale szybko nadrabia stracony czas. Jest pierwszy na górze, ale z małą trudnością przychodzi mu zeskoczenie z rampy na ziemię, dwa metry w dół. Już znam jego słabość. Ma lęk wysokości. Staję na chwilę i poganiam go ruchem głowy. Przecież gościa tam nie zostawię. W końcu Aaron skacze i wyścig rozpoczyna się na nowo. Po wspinaczce na siatkę jestem pierwsza na górze i szybciej zeskakuję. Potem skała. Z tym trochę gorzej. Obojgu nam ślizgają się ręce, bo nieźle się przed chwilą spociliśmy. Aaron radzi sobie zdecydowanie lepiej, ale idziemy łeb w łeb. W jednej sekundzie, gdy szukam oparcia dla nogi, ręka zsuwa mi się ze skałki i czuję, jak pod wpływem grawitacji ciągnie mnie do ziemi. Przygotowuję sie na mocne zderzenie, ale ktoś mnie łapię. Aaron złapał mnie w pasie jedną ręką. Rumienię się lekko (poważnie,mnie sądziłam, że jeszcze tka potrafię, w sensie rumienić się :)) Szybko zdejmuję z niego swój ciężar, znajdując oparcie i dokańczając wspinaczkę. Na górze czeka na nas równoważnia nad przepaścią pochylona lekko w dół. Kończy sie mniej więcej na wysokości pół metra nad ziemią. Teraz jesteśmy około trzy metry wyżej.
Aaron zatrzymał sie gwałtownie i zacisnął zęby. Lęk wysokości. Szepczę mu na ucho kilka słów, które zmieniają losy tej konkurencji. Chłopak chwyta mnie za rękę i pozwala się prowadzić. Zamyka oczy i puszcza mnie pierwszą. Co chwila zerkam do tyły, by samemu nie spaść, co byłoby równoważne z zaczęciem wszystkiego od nowa. Doprowadzam go do kładki i zeskakujemy. W tym samym czasie lądujemy na ziemi.
Sponsorzy mają różne zdania na ten temat.
Przystępujemy do kolejnego zadania. Patrzę na stojak z bronią. Pozwalam Aaronowi wybrać broń, bo mnie pasuje każda. On bierze noże. Ostrza błyszczą złowieszczo w sztucznym świetle Ja patrzę na stojak raz jeszcze i dostrzegam coś niespotykanego. Broń palna! Naturalnym jest, ze właśnie to mój wybór!
Uśmiechnęłam się do niego. Nie miał szans.
-Dziesięć strzałów, czy rzutów- rozległ się głos i zaczęliśmy. W zasadzie nie ma co opowiadać. Wygrałam i tyle. Sześć 9, trzy 8 i dycha. On pięć 9 i cztery 8 i dycha.
-Ostatnia konkurencja? Umiesz malować?- obydwoje się roześmialiśmy. Na sam koniec konkurencja straciła charakter zawodów na rzecz dobrej zabawy. Usiedliśmy naprzeciw siebie i wzięliśmy pędzelki. Nie wyszły nam z tego jakieś dzieła sztuki, jak u Peety, więc sądzę, ze chyba obydwoje oblaliśmy. Skończyliśmy.
Sponsorzy się przypatrzeli i pozwolili nam to zmyć. Pozwoliłam sobie na chwilę zabawy i chlusnęłam Aarona wodą. On odwdzięczył sie tym samym. Cali mokrzy, wśród pomruków sponsorów i chichotów tych co weselszych, oraz w akompaniamencie własnego śmiechu, wyszliśmy z sali. Skierowaliśmy się na ósme piętro. Po drodze kilka razy mało nie przewróciliśmy się dławiąc ze śmiechu. Gdy otworzyliśmy drzwi do apartamentów Ósemki rozległy się ciche westchnienia i śmiechy. Johanna pobladła, gdy zauważyła moją zniszczoną bluzkę, przemoczoną do suchej nitki. Cashmare nie wiedziała co powiedzieć, ale tak jak Gibs już po chwili śmiała się razem z wszystkimi.
-Więc jak?- spytał w końcu Em, gdy wszyscy już ucichli.
-Wchodzimy w to- Fatia uśmiechnęła sie do mnie.
-Umowa zawarta, Prezesie- zasalutowałam do Cashy i wyprężyłam się na baczność. Wszyscy znów wybuchnęli śmiechem.
Czy z tego powodu, ze jestem z Jedynki, będę pierwsza? Nie...
-Cole Ruff i Livon Tetriss!- odezwał się po chwili głos.
Dziewczyny zniknęły za drzwiami i nastąpiło pół godziny nerwowego oczekiwania. Potem trybutki wróciły. Żadna z nich nie była zadowolona.
-Emerald Votary i Hektor Anders!- chłopcy wyszczerzyli się do mnie nim zniknęli po drugiej stronie ściany. Wydawałoby się że będzie okay, ale gdy wrócili także już sie nie uśmiechali.
-Tanya Olsen i Fatia Andera!
-Cornel Digger i Sten Ailes- dzieciaki ruszyły do walki.
-Luxuria Otton i Luisanne Midnight- kolejne dziewczynki.
-Anarika Ruff i Catherine Aladus!
-Korrie McCulghy i Lara Alter!
-Erwin Mike i Alastor Brave!
-Felix Made i Connor Moody!
-Sam Konnor i Ava Innocence!
Zaparło mi dech. To oznacza, że gdy ona wyjdzie dowiem się z kim walczę. Aaron, Orick, Ana. Z dziewczyną raczej nie chciałam się mierzyć. lubiłam wyzwania, a ona była słaba.
Czas płynął nagle niemiłosiernie długo. Sekunda wydawała się minutą, minuta godziną. W końcu drzwi uchyliły się i wyszła Ava z podniesioną wysoko głową. Zwyciężczyni. Miała kilka zadrapań na nogach. Po niech wyszedł Sam. Chłopak snuł się niczym cień. Z nosa spływała mu krew.
-Ana Innocence i...- nawet te sekundy wydały mi się wiecznością.-... Orick Marvel!
Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Daj jej nauczkę- syknęłam, gdy przechodził obok mnie. Wydawał sie rozluźniony, ale nic nigdy nie wiadomo.
Zerknęłam szybko na Aarona, który wydawał się nie zainteresowany całym zajściem. Siedział na krześle lekko rozwalony i patrzał w podłogę. Co chwilę splatał palce i je rozplątywał. Nie wyglądało to jednak na tik nerwowy. Wręcz przeciwnie. Chłopak wydawał się nadmiernie pewny siebie, a może to złudzenie? Przecież ja też potrafiłam w najgorszych momentach zachować kamienną twarz.
Po pół godzinie Orick wyszedł zadowolony. Żadnych obrażeń widocznych na pierwszy rzut oka. Natomiast Ana wyglądała lekko inaczej. Miała już kilka siniaków, rozwaloną wargę i krew nad ustami, która wyciekała jej jeszcze z nosa.
-Jak mówiłam o wycisku nie byłam do końca poważna-zażartowałam wstając.- Było, jak widać, nie zgorzej?
Orick uśmiechnął się i podążył do swojego lokum, by podzielić sie wynikiem z resztą sojuszu. umówiliśmy się w apartamentach ósemki i wszyscy już byli. Najprawdopodobniej Fatia też. Odwróciłam się do drzwi i wziąwszy się w garść przekroczyłam próg. Aaron podążył za mną.
-Dzień dobry- odezwał się leniwy, znudzony głos z góry. Spojrzałam w jego stronę. Balkon dla sponsorów był przepełniony.-Czekają was cztery konkurencje. Walka na ringu, tor przeszkód, strzelanie do celu, lub rzucanie i kamuflaż, czyli malowanie twarzy drugiej osoby najlepiej jak się potrafi- dłużył każde zdanie i przeciągał literki. Jakby nie miał dla nas za grosz szacunku, bo pewnie nie miał.
-Pokaż na co cię stać- szepnął ironicznie Aaron, gdy wskoczyliśmy na ring.
Okrążyliśmy się dookoła i chłopak zaatakował. Zrobiłam unik i szybko wysunęłam kontrę. Był szybki. Przez chwilę tak się na siebie mierzyliśmy nie mogąc trafić. Wyglądało to zapewne jak taniec, czy coś. Minęło piętnaście minut i mogłam spokojnie stwierdzić, że będziemy tu siedzieć najdłużej. Unik. Atak. Sparowanie. Kontra. Unik. I tak dalej.
Po około dwudziestu minutach zaczęłam się zastanawiać, kto pierwszy wymięknie i się zmęczy, ale na razie nikt nie przejawiał takich chęci. Byliśmy twardzi. Trening czyni mistrza. Jesteśmy tego idealnym odzwierciedleniem. Czas na sprawdzenie koncentracji, kto pierwszy popełni błąd? Skupiłam się na ruchach przeciwnika. Studiowałam jego mimikę twarzy i po chwili wiedziałam, co robi, gdy zadaje cios. Nie próbowałam tego wykorzystać. Mogłam sie zagiąć. Za dużo do stracenia. Zaatakował i zamiast zrobić unik poszłam na żywioł i odepchnęłam cios. Aaron na moment stracił równowagę, ale ja byłam szybsza. po kolei przypuszczałam kolejne ataki nie dając mu czasu na przemyślenie czegokolwiek. Chłopak po chwili przestał nadążać z obroną. Chciałabym powiedzieć, że się potknęłam i on też miał szansę na pokazanie, że bardzo dużo potrafi, ale skłamałabym. Wpadłam w ciąg i mój mózg przełączył się na inny bieg. Nie myślałam o koledze, tylko o zwycięstwie.
Rozległ się ostry gwizdek. Aaron leżał na macie z rozwaloną wargą i krwią na zębach. Położyłam kolano na jego klatce piersiowej i założyłam dźwignię. Chłopak jęknął. Puściłam i wstałam.
-Sorry- mruknęłam i zeszłam z ringu. Czas na tor przeszkód. Bieg pod górkę, dziury, kolce na podłożu, śliska nawierzchnia, kule na linach zwisające z sufitu, wspinaczka po linie, siatce i prawie prostej skale, równoważnia... To wszystko objęłam wzrokiem, gdy spojrzałam na nasze następne zadanie. Każdy ma swój tor. tym razem nie będę musiała zabijać za pierwszeństwo. To dobrze, bo coraz częściej przyłapuję się na tym, że Igrzyska i walka robią ze mnie bezmyślne zwierzę.
Stanęłam na starcie. Czy mam jakąkolwiek przewagę nad Aaronem? Nie wiem. Chyba już raz widziałam go na torze... Nie pamiętam jego czasu, ale chyba był podobny do mojego... A zresztą! Po co się zastanawiać? I tak muszę dać z siebie wszystko!
Kolejny gwizd na start. Pędzę przed siebie ile sił. Po pokonaniu górki zwalniam. Przyśpieszam zbiegając z niej, omijając kolce i dziury. Prześlizguję się zgrabnie po śliskim podłożu, niczym po lodowisku. Z mniejszym trudem przychodzi mi unikanie kuli, które są dla mnie jak ciosy. Unikanie ich mam w genach. Teraz lina. Jestem na samej górze i zauważam, że Aaron mnie goni. Poślizgnął się wcześniej na lodowej nawierzchni i został lekko w tyle, ale szybko nadrabia stracony czas. Jest pierwszy na górze, ale z małą trudnością przychodzi mu zeskoczenie z rampy na ziemię, dwa metry w dół. Już znam jego słabość. Ma lęk wysokości. Staję na chwilę i poganiam go ruchem głowy. Przecież gościa tam nie zostawię. W końcu Aaron skacze i wyścig rozpoczyna się na nowo. Po wspinaczce na siatkę jestem pierwsza na górze i szybciej zeskakuję. Potem skała. Z tym trochę gorzej. Obojgu nam ślizgają się ręce, bo nieźle się przed chwilą spociliśmy. Aaron radzi sobie zdecydowanie lepiej, ale idziemy łeb w łeb. W jednej sekundzie, gdy szukam oparcia dla nogi, ręka zsuwa mi się ze skałki i czuję, jak pod wpływem grawitacji ciągnie mnie do ziemi. Przygotowuję sie na mocne zderzenie, ale ktoś mnie łapię. Aaron złapał mnie w pasie jedną ręką. Rumienię się lekko (poważnie,mnie sądziłam, że jeszcze tka potrafię, w sensie rumienić się :)) Szybko zdejmuję z niego swój ciężar, znajdując oparcie i dokańczając wspinaczkę. Na górze czeka na nas równoważnia nad przepaścią pochylona lekko w dół. Kończy sie mniej więcej na wysokości pół metra nad ziemią. Teraz jesteśmy około trzy metry wyżej.
Aaron zatrzymał sie gwałtownie i zacisnął zęby. Lęk wysokości. Szepczę mu na ucho kilka słów, które zmieniają losy tej konkurencji. Chłopak chwyta mnie za rękę i pozwala się prowadzić. Zamyka oczy i puszcza mnie pierwszą. Co chwila zerkam do tyły, by samemu nie spaść, co byłoby równoważne z zaczęciem wszystkiego od nowa. Doprowadzam go do kładki i zeskakujemy. W tym samym czasie lądujemy na ziemi.
Sponsorzy mają różne zdania na ten temat.
Przystępujemy do kolejnego zadania. Patrzę na stojak z bronią. Pozwalam Aaronowi wybrać broń, bo mnie pasuje każda. On bierze noże. Ostrza błyszczą złowieszczo w sztucznym świetle Ja patrzę na stojak raz jeszcze i dostrzegam coś niespotykanego. Broń palna! Naturalnym jest, ze właśnie to mój wybór!
Uśmiechnęłam się do niego. Nie miał szans.
-Dziesięć strzałów, czy rzutów- rozległ się głos i zaczęliśmy. W zasadzie nie ma co opowiadać. Wygrałam i tyle. Sześć 9, trzy 8 i dycha. On pięć 9 i cztery 8 i dycha.
-Ostatnia konkurencja? Umiesz malować?- obydwoje się roześmialiśmy. Na sam koniec konkurencja straciła charakter zawodów na rzecz dobrej zabawy. Usiedliśmy naprzeciw siebie i wzięliśmy pędzelki. Nie wyszły nam z tego jakieś dzieła sztuki, jak u Peety, więc sądzę, ze chyba obydwoje oblaliśmy. Skończyliśmy.
Sponsorzy się przypatrzeli i pozwolili nam to zmyć. Pozwoliłam sobie na chwilę zabawy i chlusnęłam Aarona wodą. On odwdzięczył sie tym samym. Cali mokrzy, wśród pomruków sponsorów i chichotów tych co weselszych, oraz w akompaniamencie własnego śmiechu, wyszliśmy z sali. Skierowaliśmy się na ósme piętro. Po drodze kilka razy mało nie przewróciliśmy się dławiąc ze śmiechu. Gdy otworzyliśmy drzwi do apartamentów Ósemki rozległy się ciche westchnienia i śmiechy. Johanna pobladła, gdy zauważyła moją zniszczoną bluzkę, przemoczoną do suchej nitki. Cashmare nie wiedziała co powiedzieć, ale tak jak Gibs już po chwili śmiała się razem z wszystkimi.
-Więc jak?- spytał w końcu Em, gdy wszyscy już ucichli.
-Wchodzimy w to- Fatia uśmiechnęła sie do mnie.
-Umowa zawarta, Prezesie- zasalutowałam do Cashy i wyprężyłam się na baczność. Wszyscy znów wybuchnęli śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz