-Kłódka- powiedziałam powoli.- Tu jest kłódka.
Odwróciłam się powoli do moich towarzyszy i pokręciłam głową ze smutkiem.
-Tam jest okno- zauważył Aaron, po chwili milczenia. Spojrzałam we wskazanym kierunku z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby zastanawiał się, czy ono coś zmienia. Rzeczywiście. Było tam i miało całkiem słuszny rozmiar. Był jednak jeden problem.
-Ono znajduje się prawie pięć metrów nad ziemią, nie uda ci się- oznajmiłam sucho, choć w głębi żałowałam, że tak jest.
-Nie ja- odparł Aaron.
-Ty- powiedziała z uśmiechem Fatia. Spojrzałam na nią z ukosa.- Jedyna się na tym nie zabijesz.
Głośno wciągnęłam powietrze.
-Nie sama, nie dam rady- oznajmiłam po kilku długich sekundach wciąż wpatrując się w otwór w wieży. Co tam znajdę?
Rozejrzałam się po twarzach kumpli. Nikogo z nich nie chciałam wystawiać na śmierć, jaką jest upadek z wysokości i połamanie kręgosłupa. Choć oni raczej skrupułów nie mieli przed wystawieniem mnie.
Rozejrzałam się dookoła. Ktoś powinien pójść ze mną, dla zaspokojenia pojęcia bezpieczeństwa. Choć wiedziałam dobrze, że z tą, czy inną osobą będzie tak jakbym była sama. Wspinaczka była częścią toru przeszkód, a tor przeszkód to mój żywioł, nikt inny nie jest tak dobry... No, prawie nikt.
-Aaron- odezwałam się po chwili bezsensownego patrzenia na wieżę.- Będziesz mnie asekurował.
Fatia skrzywiła się. Nie chciałam wiedzieć, co sobie wyobraziła.
Aaron skrzywił się
Emerald skrzywił się, ale nic nie powiedział, wiedział, że to konieczne. Zawsze trzeba minimalizować ryzyko. Nawet jeżeli jest ono śmiesznie małe, bo nie sądzę, abym miała spaść.
-Idźmy- zgodził się Aar.
Wieża zbudowana była z grubych kwadratowych bloków kamiennych o zaokrąglonych kątach. łatwo było więc oprzeć nogi na przerwach między kamieniami. Pracę ułatwiał także bluszcz porastający całą wschodnią stronę budowli aż po dach.
Sprawdziłam jego trwałość ciągnąc jedną z łodyg zwisających luźno wzdłuż ściany. Mocne.
Zaczęłam się wspinać. Na początku powoli sięgałam po kolejne pnącza i uważnie stawiałam nogi w wybranych miejscach. później poczułam się pewniej i zdałam sobie sprawę z tego,że nie zważam na bezpieczeństwo.
Wiedziałam, że Aaron jest tuż za mną. Sięga po te same zielone liny, co ja i stara się stawiać nogi w wybranych i sprawdzonych przeze mnie miejscach. Szło mu całkiem dobrze, ale równie dobrze ja wiedziałam, że jest mu ciężko. Cały czas zaciskał mocno zęby i robił wszystko by nie rozglądać się na boki, a już tym bardziej nie patrzeć w dół. Nie musiał tego robić, a jednak. Zadziwiające, ile ludzie mogą dla innych zrobić, przełamywać własny strach.
Nagle zaczęłam się zastanawiać, jak wygląda mój tyłek w obcisłym kombinezonie i w jakim stopniu ściąga on uwagę Aarona.
Głupia!
Nie powinnam zaprzątać sobie głowy takimi rzeczami, nigdy tego nie robiłam. Zawsze miałam gdzieś, co myślą o mnie chłopaki, a i tak kilku zawsze kręciło się koło mojej osoby. Pamiętam jak Anetta się wtedy irytowała. Wtedy jej za to nie podziwiałam, teraz zaczęłam nagle sądzić, że to miłe z jej strony,że się o mnie troszczyła.
Z resztą to chyba i tak bez znaczenia. Jakkolwiek dobra bym nie była i tak pewnie zginę. Tu nie liczy się to, ile punktów zdobyłam, ale to, czy będę miała tyle szczęścia, by uniknąć wszystkich ciosów, które polecą w moją stronę. Czy będę wolała nadstawić życia za przyjaciół, czy liczyć na to, że oni wystawią się dla mnie. Zabawne, a zarazem przerażające jest to, jak ja się z minuty na minutę zmieniałam. Raz czułam, że zrobiłabym wszystko, by sprzeciwić się temu pieprzonemu systemowi, a za chwilę miałam ochotę pozabijać wszystkich i stanąć obok Snowa z pysznym uśmiechem na twarzy mówiącym: Zobaczcie jaka jestem zajebista, wygrałam!
Czasem sama nie pojmowałam jak to możliwe, że nastrój i charakter zmieniają mi się nieustannie. Czyja to wina? Czy to pomoże, czy raczej zaszkodzi? Nie miałam teraz czasu na zajmowanie się szukaniem odpowiedzi.
Noga zsunęła mi się z kamienia i na moment straciłam równowagę wisząc nad ziemią trzymając się jedną ręką cienkiej, ale za to mocnej gałęzi. Aaron złapał mnie w pasie i pomógł na powrót znaleźć oparcie na kamieniach. Zerknęłam w dół, a potem wyciągnęłam się w górę, by sprawdzić, jak daleko mamy do celu.
Niedaleko.
Wyszukałam kolejne, zaczynające się wyżej pnącze i zaczepiłam się o nie ręką. Potem znalazłam oparcie dla prawej nogi i zajęłam się poszukiwaniem szczeliny, w której zmieściłabym but. Znalazłam ją trochę wyżej niż oczekiwałam i musiałam podnieść się trochę wyżej, by do niej spokojnie dosięgnąć. W tym celu podciągnęłam się na zielonej łodydze, wierząc w jej wytrzymałość.
Jedno jednak nie zmieniło się w moi życiu od dawna. Złośliwość rzeczy martwych i żywych. Zawsze coś szło nie tak.
Usłyszałam tylko cichy trzask zrywanej gałęzi i poleciałam w dół wymachując rękoma. Spróbowałam w myślach oszacować szansę na to, że nie spadnę na samo dno przygotowując się na koszmarny ból związany z uderzeniem o ziemię.
Nic takiego jednak nie nadeszło, a zamiast tego poczułam dłoń zaciskającą się mocno na moim nadgarstku. Zawisłam trzy metry nad ziemią i uświadomiłam sobie ironiczne nawiązania tego, o czym przed chwilą pomyślałam, do książki, którą ostatnio przeczytałam. Była to powieść zatytułowana Trzy metry nad niebem. O zgrozo!
Przy tym uświadomiłam sobie także, że Aaron długo nie wytrzyma, bo jakby nie było ważę około 60 kilo. Nie mogliśmy zaprzepaścić takiej szansy na dostanie się do rogu, więc postanowiłam zastanowić się nad podjęciem pewnej decyzji.
-Em, czy wiszę nad jakimś stopniem?- krzyknęłam jak najgłośniej.
-CO?- zapytał głupio.
-Czy są jakieś szanse, że nie spadnę w otchłań?- wrzasnęłam.
-Duże- odparła za niego Fatia. Chyba miała rację.
Raz jeszcze sama oceniłam podłoże znajdujące się pode mną.
-Puść mnie!- wrzasnęłam do Aarona.
-Żartujesz?- zapytał przerażony. Usłyszałam, jak na dole wstrzymują oddechy.
-Puść, mówię! Nic mi nie będzie- zapewniłam.- Jak mnie nie puścisz, to za chwilę spadniemy oboje!- krzyknęłam na poparcie swojej decyzji.- Idź dalej, poradzisz sobie!- widziałam jak z trudem przełyka ślinę.
-Robisz to na własną odpowiedzialność!- krzyknął.- Nie zabij się!- dodał i puścił mnie.
Wiatr owinął się wokół mojego ciała, gdy leciałam z zawrotną prędkością w stronę zimnej skały. Zderzyłam się z nią i krzyknęłam z bólu zacisnąwszy zęby. Czułam, jak pękały mi żebra. Już widziałam siniaki na plecach i rany na rękach. Przetoczyłam się na bok i nagle straciłam grunt. Zamachałam rozpaczliwie rękami próbując złapać się czegokolwiek. Za późno. Pod palcami prześlizgnęła mi się chłodna skała. Znów spadałam. Tym razem celowo odwróciłam się twarzą w stronę znajdującej się niżej półki skalnej. Tym razem wiedziałam, że bezpieczniej będzie jeżeli upadnę na bok, a już najlepiej, na nogi, ale na to nie było szans.
Gruchnęłam o kamień z dużym łoskotem. Tępy ból przeszył całą moją lewą rękę. poczułam też irytujące pulsowanie w biodrze z tej strony. Ogółem, cała lewa strona mojego ciała sprawiała teraz, że zwijałam się spazmatycznie usiłując bezskutecznie pozbyć się bólu przejmującego moje myśli. Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, ze krzyczę przeraźliwie ściągając uwagę wszystkich innych trybutów. Mimo tego słyszałam wyraźnie, jak Aaron przeklina pod nosem, ale idzie do góry zgodnie z moim życzeniem. Już nawet nie zwracał takiej uwagi na silny strach przed wysokością na jakiej się znalazł. Nim zdążył przełożyć nogę przez okno Orick i Em zasłonili mi widok pochylając się nade mną.
-Noc mi nie jest- wyszeptałam z trudem, po czym zakrztusiłam się i rozkaszlałam krwią.- Szlag.
-Jesteś najdziwniejszą osobą, jaką spotkałem- mruknął Orick i wziął mnie delikatnie na ręce.
-Puść!- warknęłam. Zdziwił się, ale odstawił mnie posłusznie na ziemię.
Rozejrzałam się dookoła. Nie było źle. Spadłam tylko jedno piętro niżej, niż zamierzałam. Spojrzałam wściekła w niebo. Pozabijam kiedyś tych wszystkich, którzy to wymyślili- obiecałam sobie w myślach.- Ale najpierw wygram te przeklęte Igrzyska!
Właśnie pogodziłam w sobie dwa najzacieklejsze temperamenty, które w każdej minucie walczyły o panowanie nad moim umysłem. Zawodowca i buntownik, właśnie stali się jednym.
Zignorowałam palący ból- w końcu mi się udało- i wdrapałam się na kamienną półkę. Stanęłam obok innych towarzyszy czekających, aż Aar otworzy drzwi. A jednak mu się udało, wszedł tam.
-Jest!- krzyknął chłopak, a jego głos dotarł do nas tłumiony przez kamienne ściany.- Znalazłem klucz!
Po chwili drzwi stanęły przed nami otworem.
Rozejrzałam się dookoła. Ktoś powinien pójść ze mną, dla zaspokojenia pojęcia bezpieczeństwa. Choć wiedziałam dobrze, że z tą, czy inną osobą będzie tak jakbym była sama. Wspinaczka była częścią toru przeszkód, a tor przeszkód to mój żywioł, nikt inny nie jest tak dobry... No, prawie nikt.
-Aaron- odezwałam się po chwili bezsensownego patrzenia na wieżę.- Będziesz mnie asekurował.
Fatia skrzywiła się. Nie chciałam wiedzieć, co sobie wyobraziła.
Aaron skrzywił się
Emerald skrzywił się, ale nic nie powiedział, wiedział, że to konieczne. Zawsze trzeba minimalizować ryzyko. Nawet jeżeli jest ono śmiesznie małe, bo nie sądzę, abym miała spaść.
-Idźmy- zgodził się Aar.
Wieża zbudowana była z grubych kwadratowych bloków kamiennych o zaokrąglonych kątach. łatwo było więc oprzeć nogi na przerwach między kamieniami. Pracę ułatwiał także bluszcz porastający całą wschodnią stronę budowli aż po dach.
Sprawdziłam jego trwałość ciągnąc jedną z łodyg zwisających luźno wzdłuż ściany. Mocne.
Zaczęłam się wspinać. Na początku powoli sięgałam po kolejne pnącza i uważnie stawiałam nogi w wybranych miejscach. później poczułam się pewniej i zdałam sobie sprawę z tego,że nie zważam na bezpieczeństwo.
Wiedziałam, że Aaron jest tuż za mną. Sięga po te same zielone liny, co ja i stara się stawiać nogi w wybranych i sprawdzonych przeze mnie miejscach. Szło mu całkiem dobrze, ale równie dobrze ja wiedziałam, że jest mu ciężko. Cały czas zaciskał mocno zęby i robił wszystko by nie rozglądać się na boki, a już tym bardziej nie patrzeć w dół. Nie musiał tego robić, a jednak. Zadziwiające, ile ludzie mogą dla innych zrobić, przełamywać własny strach.
Nagle zaczęłam się zastanawiać, jak wygląda mój tyłek w obcisłym kombinezonie i w jakim stopniu ściąga on uwagę Aarona.
Głupia!
Nie powinnam zaprzątać sobie głowy takimi rzeczami, nigdy tego nie robiłam. Zawsze miałam gdzieś, co myślą o mnie chłopaki, a i tak kilku zawsze kręciło się koło mojej osoby. Pamiętam jak Anetta się wtedy irytowała. Wtedy jej za to nie podziwiałam, teraz zaczęłam nagle sądzić, że to miłe z jej strony,że się o mnie troszczyła.
Z resztą to chyba i tak bez znaczenia. Jakkolwiek dobra bym nie była i tak pewnie zginę. Tu nie liczy się to, ile punktów zdobyłam, ale to, czy będę miała tyle szczęścia, by uniknąć wszystkich ciosów, które polecą w moją stronę. Czy będę wolała nadstawić życia za przyjaciół, czy liczyć na to, że oni wystawią się dla mnie. Zabawne, a zarazem przerażające jest to, jak ja się z minuty na minutę zmieniałam. Raz czułam, że zrobiłabym wszystko, by sprzeciwić się temu pieprzonemu systemowi, a za chwilę miałam ochotę pozabijać wszystkich i stanąć obok Snowa z pysznym uśmiechem na twarzy mówiącym: Zobaczcie jaka jestem zajebista, wygrałam!
Czasem sama nie pojmowałam jak to możliwe, że nastrój i charakter zmieniają mi się nieustannie. Czyja to wina? Czy to pomoże, czy raczej zaszkodzi? Nie miałam teraz czasu na zajmowanie się szukaniem odpowiedzi.
Noga zsunęła mi się z kamienia i na moment straciłam równowagę wisząc nad ziemią trzymając się jedną ręką cienkiej, ale za to mocnej gałęzi. Aaron złapał mnie w pasie i pomógł na powrót znaleźć oparcie na kamieniach. Zerknęłam w dół, a potem wyciągnęłam się w górę, by sprawdzić, jak daleko mamy do celu.
Niedaleko.
Wyszukałam kolejne, zaczynające się wyżej pnącze i zaczepiłam się o nie ręką. Potem znalazłam oparcie dla prawej nogi i zajęłam się poszukiwaniem szczeliny, w której zmieściłabym but. Znalazłam ją trochę wyżej niż oczekiwałam i musiałam podnieść się trochę wyżej, by do niej spokojnie dosięgnąć. W tym celu podciągnęłam się na zielonej łodydze, wierząc w jej wytrzymałość.
Jedno jednak nie zmieniło się w moi życiu od dawna. Złośliwość rzeczy martwych i żywych. Zawsze coś szło nie tak.
Usłyszałam tylko cichy trzask zrywanej gałęzi i poleciałam w dół wymachując rękoma. Spróbowałam w myślach oszacować szansę na to, że nie spadnę na samo dno przygotowując się na koszmarny ból związany z uderzeniem o ziemię.
Nic takiego jednak nie nadeszło, a zamiast tego poczułam dłoń zaciskającą się mocno na moim nadgarstku. Zawisłam trzy metry nad ziemią i uświadomiłam sobie ironiczne nawiązania tego, o czym przed chwilą pomyślałam, do książki, którą ostatnio przeczytałam. Była to powieść zatytułowana Trzy metry nad niebem. O zgrozo!
Przy tym uświadomiłam sobie także, że Aaron długo nie wytrzyma, bo jakby nie było ważę około 60 kilo. Nie mogliśmy zaprzepaścić takiej szansy na dostanie się do rogu, więc postanowiłam zastanowić się nad podjęciem pewnej decyzji.
-Em, czy wiszę nad jakimś stopniem?- krzyknęłam jak najgłośniej.
-CO?- zapytał głupio.
-Czy są jakieś szanse, że nie spadnę w otchłań?- wrzasnęłam.
-Duże- odparła za niego Fatia. Chyba miała rację.
Raz jeszcze sama oceniłam podłoże znajdujące się pode mną.
-Puść mnie!- wrzasnęłam do Aarona.
-Żartujesz?- zapytał przerażony. Usłyszałam, jak na dole wstrzymują oddechy.
-Puść, mówię! Nic mi nie będzie- zapewniłam.- Jak mnie nie puścisz, to za chwilę spadniemy oboje!- krzyknęłam na poparcie swojej decyzji.- Idź dalej, poradzisz sobie!- widziałam jak z trudem przełyka ślinę.
-Robisz to na własną odpowiedzialność!- krzyknął.- Nie zabij się!- dodał i puścił mnie.
Wiatr owinął się wokół mojego ciała, gdy leciałam z zawrotną prędkością w stronę zimnej skały. Zderzyłam się z nią i krzyknęłam z bólu zacisnąwszy zęby. Czułam, jak pękały mi żebra. Już widziałam siniaki na plecach i rany na rękach. Przetoczyłam się na bok i nagle straciłam grunt. Zamachałam rozpaczliwie rękami próbując złapać się czegokolwiek. Za późno. Pod palcami prześlizgnęła mi się chłodna skała. Znów spadałam. Tym razem celowo odwróciłam się twarzą w stronę znajdującej się niżej półki skalnej. Tym razem wiedziałam, że bezpieczniej będzie jeżeli upadnę na bok, a już najlepiej, na nogi, ale na to nie było szans.
Gruchnęłam o kamień z dużym łoskotem. Tępy ból przeszył całą moją lewą rękę. poczułam też irytujące pulsowanie w biodrze z tej strony. Ogółem, cała lewa strona mojego ciała sprawiała teraz, że zwijałam się spazmatycznie usiłując bezskutecznie pozbyć się bólu przejmującego moje myśli. Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, ze krzyczę przeraźliwie ściągając uwagę wszystkich innych trybutów. Mimo tego słyszałam wyraźnie, jak Aaron przeklina pod nosem, ale idzie do góry zgodnie z moim życzeniem. Już nawet nie zwracał takiej uwagi na silny strach przed wysokością na jakiej się znalazł. Nim zdążył przełożyć nogę przez okno Orick i Em zasłonili mi widok pochylając się nade mną.
-Noc mi nie jest- wyszeptałam z trudem, po czym zakrztusiłam się i rozkaszlałam krwią.- Szlag.
-Jesteś najdziwniejszą osobą, jaką spotkałem- mruknął Orick i wziął mnie delikatnie na ręce.
-Puść!- warknęłam. Zdziwił się, ale odstawił mnie posłusznie na ziemię.
Rozejrzałam się dookoła. Nie było źle. Spadłam tylko jedno piętro niżej, niż zamierzałam. Spojrzałam wściekła w niebo. Pozabijam kiedyś tych wszystkich, którzy to wymyślili- obiecałam sobie w myślach.- Ale najpierw wygram te przeklęte Igrzyska!
Właśnie pogodziłam w sobie dwa najzacieklejsze temperamenty, które w każdej minucie walczyły o panowanie nad moim umysłem. Zawodowca i buntownik, właśnie stali się jednym.
Zignorowałam palący ból- w końcu mi się udało- i wdrapałam się na kamienną półkę. Stanęłam obok innych towarzyszy czekających, aż Aar otworzy drzwi. A jednak mu się udało, wszedł tam.
-Jest!- krzyknął chłopak, a jego głos dotarł do nas tłumiony przez kamienne ściany.- Znalazłem klucz!
Po chwili drzwi stanęły przed nami otworem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz