Głupia! Głupia, głupia, głupia! Po co
się zgłaszałam!? Jeszcze rok i skończyło by się dla mnie to piekło, ale
nie! Musiało mi się nagle zrobić żal jakiegoś dzieciaka! Przecież ja
nawet nie wiem, kto to był! Cóż, decyzja zapadła i muszę to sobie jakoś
wytłumaczyć. Już nic nie zmienię. Pojadę na igrzyska i wygram lub padnę.
Nie poddam się. Będę walczyć. Muszę walczyć! Tak mnie nauczono. Ale
przecież, to nie ja. Ja jestem spokojną niekonfliktową osobą, zawsze
uśmiechniętą i pomocną. czy to możliwe, że przez tę durną arenę tak
bardzo się zmienię. Już zaczęłam... A może to moje prawdziwe ja?
Siedzę
na krześle w prawie pustym pokoju. Ściany wydają mi się wysokie, a
sufit odległy. Drzwi są zamknięta, a zza nich dobiegają mnie głosy.
Czerwone wzory na purpurowych ścianach zlewają się ze sobą, gdy myślę o
nadciągającej śmierci. Wiercę się niespokojnie. Słyszę kroki i po chwili
do zaciemnionego pokoju wraz ze świeżym powietrzem i odrobiną światła
wchodzi młoda kobieta. Anetta Sneak jest zdenerwowana i zasmucona
zarazem. Jej twarz nie próbuje ukryć emocji, gdy opada ciężko na
niewygodne krzesło przede mną.
-Dlaczego?-
pyta szeptem. Ledwo słyszę jej słowa. Są przepełnione żalem i
troską.-Wiem, że to powinien być dla ciebie obowiązek, a dla mnie
zaszczyt, ale...dlaczego się zgłosiłaś? Nie wiesz, że codziennie, do
zakończenia dożynek będę tu, w tym bezpiecznym miejscu umierać ze smutku
i nie spełnionej troski o twoje bezpieczeństwo, jednocześnie wściekła,
że nie mogę nic zrobić- spuściła wzrok, a głos załamał jej się.- Ruby,
bez ciebie moje życie nie będzie nic warte, zawsze byłaś dla mnie jak
nie tylko przyjaciółka, ale i córka. Nie wyobrażam sobie świata bez
ciebie, jak każda matka świata bez swojego dziecka, z którym spędziła
najlepsze chwile.
Zrobiło mi się
smutno i ciężko na sercu. Nie pomyślałam o tym, co ludzie będą czuć, gdy
ja zginę. Nie pomyślałam o konsekwencjach. Jak zwykle nie pomyślałam o
innych. O Anettcie, Emeraldzie, Cashemare... Byłam idiotką, a teraz nie
mogę tego odkręcić.
Po chwili Anettcie skończył się
czas i Strażnicy kazali jej wyjść. Do pokoju zawitała mała istota. W
zasadzie to została ona wniesiona przez Cashemare, która przyszła razem z
nią. Martha Connor spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczami, w których
czaił się strach. teraz chował się on jednak za wyrazami podzięki.
Wiedziała, że uratowałam jej życie. Siedziałyśmy przez chwilę wszystkie w
ciszy, a potem Cashemare bez słowa podeszła i przytuliła mnie. Byłyśmy
dobrymi koleżankami od tak dawna. Czy to możliwe, że mój jeden głupi
wybór wszystko zmieni? Powtórzyłam sobie jeszcze raz, że muszę
zaakceptować to, co się stanie i uśmiechnęłam się do nich. Chwilę
później Strażnik pokoju kazał im wyjść. Emerald siedział w drugim
pokoju. Uświadomiłam sobie, że już nikt do mnie nie przyjdzie.
Wiadomość
to była dość smutna, ale nie miałam czasu się nad nią długo rozwodzić.
Po chwili przyszła do mnie Rosalinda Tandet, posłanniczka Kapitolu.
-Zbieraj
się, Ruby. Poznasz za chwilę swoją mentorkę-powiedziała. Moją mentorką
będzie Cashmere. Nie była to tajemnica, bo kobieta mentorowała w naszym
dystrykcie od niepamiętnych czasów, a dla mnie od zawsze. Nie mniej
jednak bardzo się cieszyłam, że w końcu oderwę się od nękających mnie
ciągle refleksji i zrobię coś być może ciekawego.
Bez
większego entuzjazmu lecz z ciekawością w sercu ruszyłam ze spuszczoną
głową za Rosalindą. Doszłyśmy do długiego, szarego ekspresu
Kapitolińskiego i jego drzwi się przed nami rozsunęły. W środku pociąg
wyglądał jeszcze piękniej. Weszłyśmy do pierwszego pomieszczenia. Była
to chyba jadalnia/salon. Znajdował się tam jeden wielki stół wyłożony
różnymi potrawami i deserami. Niektóre z nich widziałam pierwszy raz w
życiu. Na jednej ze ścian wisiał duży telewizor, a przed nim stał mały
stoliczek i cztery fotele. Dalej stały jeszcze dwa stoliki. Przy nich
cztery kanapy obite skórą. Na suficie namalowano bardzo oryginalny i
wzorzysty fresk, a ściany miały bordowy kolor.
Przy
jednym ze stolików siedział Emerald pogrążony w rozmowie z młodo
wyglądającą blondynką o ciemnych oczach i miłym uśmiechu. Nie tak
wyobrażałam sobie moją mentorkę. Panna Tanner zawsze postrzegana była
przeze mnie jako snobistyczna małostkowa osoba o twardym i złożonym
charakterze. Cóż, nieprawdą by było, gdybym powiedziała, że w ogóle się
nie mylę. Blondyna podniosła oczy i dostrzegła mnie. Od razu zwróciła
uwagę na sukienkę, której jeszcze nie zdjęłam.
-Cześć Ruby!- powiedziała.- Słyszałam, że zgłosiłaś się w obronie tej małej... Marthy?
Potaknęłam skinieniem głowy.
-Możesz
mi mówić Cashy- uśmiechnęła się widząc, że czuję się dość niepewnie.-Em
już się przyzwyczaił do tego pociągu i jego dość zbyt luksusowego i
wytwornego wystroju. Mam nadzieję, że tobie też pójdzie tak szybko. Mogę
wiedzieć jak nazywasz się naprawdę? Bo cały czas mam wrażenie, że to
nie jest twoje pełne imię- zauważyła z pełną ciekawości miną.
Uśmiechnęłam się i, choć nie chętnie zdradzam zwykle moje prawdziwe
imię, wyjawiłam je jej. Poczułam chyba, że możemy się zakolegować, czy
coś...
-Nazywam się Rosenica Yvonne
Sylvanori Maria Rebel- wyrecytowałam. Ona zagwizdała, a Em zdziwił się.
jemu nigdy o tym nie mówiłam. Nie wydawał się jednak urażony.-A ty, Em?
Pochwal się swoim imieniem- zaproponowałam, a on uśmiechnął się z
przekąsem.
-Edward Rhys Isaac Votary- nasi rodzice lubowali się w dziwnych i długich imionach.
-Rodzice wołają na was ksywkami?-spytała Cashy. Em pokręcił głową.
-To
nasze dystryktowe imiona- dodałam. Zrodziła się u nas w dystrykcie
tradycja do nadawania dwóch rodzajów imion. To prawdziwe i to
dystryktowe. Dziwne, że ona o tym nie wiedziała.
-Hm... Za dużo czasu spędziłam poza dystryktem- uśmiechnęła się i spojrzała na zegarek.- No! Czas na kolację!
W tym czasie pociąg ruszył.
Po
kolacji poszłam od razu do pokoju. Nie miałam ochoty na rozmowę i
musiałam się przebrać. Sukienka zaczynała mnie już uwierać. Weszłam do
sypialni. Było tam duże łóżko wyścielone beżową pościelą. Poduszki miały
kształt serc i rubinów, a kołdra była we wzorze z tymi właśnie
przedmiotami. Zamiast jednej ściany było wirtualne okno wyświetlające
różne obrazy, a przy drugiej stała ogromna mahoniowa szafa. Wybrałam z
niej swobodny dres składający się z neonowo-różowych spodni i białej
bluzki.
Rzuciłam
się na łóżko i z dziką rozkoszą zatopiłam w poduszkach. Była dopiero
osiemnasta, a mi udało się chociaż przez kilka godzin nie myśleć o
nadciągającej śmierci. Teraz siedziałam jeszcze na łóżku i przerażające myśli wróciły. Siedziałam w pociągu wiozącym mnie na śmierć. Pociąg na śmierć. Mrocznie to brzmi, prawda? Mrocznie i prawdziwie.
Świetne ! Może trochę krótkie, ale naprawdę cudne. Podziwiam Twój styl pisania :3 Tak potocznie a jednak schludnie ;3
OdpowiedzUsuńZapraszam też do mnie na II rozdział : http://dressa-in-my-heart-forever.blogspot.com/
Twój blog-ŚWIETNY!!!!!!!!!!!!!
Usuń