piątek, 30 stycznia 2015

Adelajda, Córka Mroku

 Ukucnęłam za śmietnikiem i z przerażeniem spojrzałam na swoje ręce. Były całe we krwi i zaczynały powoli jakby się rozpływać w powietrzu. Wyglądało to jakby wiatr wykruszał kolejne ich cząstki niczym piasek z wydm. Zaczęłam trząść się ze strachu. Nerwowo wyjrzałam zza kubła, by sprawdzić, czy ktoś nie idzie. Najpierw świecące oczy, potem palące się dłonie, a teraz znikanie? Co się do cholery dzieje? Z oczu pociekły mi łzy. Skóra pod nimi parzyła. Zerknęłam jeszcze raz na ręce. Paznokcie zaczęły się powoli przemieniać się w długie szpony. Wrzasnęłam żałośnie. 
 Nagle przede mną pojawiła się mroczna kobieta w czerni. Miała oczy otoczone czarnymi cieniami, czarną pomadkę na ustach, na sobie skąpą, postrzępioną sukienkę i czarne buty z wysokimi cholewami. Jedynie jej włosy miały biały kolor. uśmiechała się upiornie, choć zadawało się, że chciała być miła.
-Witaj, Córo Ciemności!- powiedziała donośnym głosem.- Nie martw się swoim stanem, Towarzyszko Mroku. Oto zostajesz po raz pierwszy zmieniona!
-C-co?- wyjąkałam.
 Kobieta złapała mnie za rękę i podźwignęła z ziemi. Machnęła ręką zakończoną takimi samymi pazurami, jak moje i w powietrzu utworzyły się czarne misternie rzeźbione drzwi. Nacisnęła klamkę i otworzyła magiczne wrota. Za nimi znajdował się zupełnie inny świat. Przekroczyłyśmy próg, drzwi zatrzasnęły się za nami i zaczęły znikać.
 Byłyśmy w jakimś starym budynku, a dokładniej na korytarzu, długim, szerokim, oświetlonym pojedynczymi kryształowymi żyrandolami. Podłoga wyłażona była miękkim dywanem, a chodzenie po nim dawało wytchnienie moim zmęczonym, bosym stopom. Kobieta pociągnęła mnie za sobą wgłąb korytarza. Otworzyła jakieś drzwi. Sala, która się za nimi znajdowała miała białe ściany i wyposażenie w tym kolorze. Wyglądała sterylnie i szpitalnie. Na końcu pomieszczenia kręciło się kilka osób. Jedna z nich podeszła do nas. Nie zauważyłam jak wyglądała, bo przed oczyma pojawiły mi się mroczki. Mózg rozsadzał mi czaszkę pulsując tępo. Czułam potworny ból w klatce piersiowej.
 Położyli mnie na jednym z łóżek. Otworzyli buzię i wlali do gardła gorzki płyn. Syknęłam. Mój język spłaszczył się i rozdwoił na końcówce, wyglądał niczym język węża.
-Wygląda...demon...
-Nie... hybryda...
-... weteranka?
 Dobiegały mnie różne przytłumione głosy. W głowie miałam tylko jedno. Krwi! Stawałam się czymś odmiennym od tego, czym byłam. Wcześniej się tego bałam, teraz byłam przerażona, ale i zafascynowana. gdy ból ustępował pojawiały się nowe umiejętności, rozwinięte zmysły i szybsze myślenie i reagowanie. otworzyłam oczy, które nawet nie wiem, kiedy zamknęłam. Przyszykowałam się na oślepienie światłem, ale nic takiego nie nastąpiło. Zupełnie jakby moje oczy były zespolone ze światłem. Jakbym cała była zjednoczona ze światem, z tym co mnie otacza, martwą i żywą materią. Jakbym była życiem i śmiercią, tym, kto daje i zabiera najważniejsze rzeczy.
 Kobieta i jakiś chłopak przyglądali mi się uważnie. Odsłoniłam ostre zęby i syknęłam ostrzegawczo niczym wąż.
-Hybryda- powiedzieli zgodnie.
-Że co?- spytałam.
-Jesteś hybrydą.
-Bardzo skomplikowanym przypadkiem.
-Potężnym.
-Niezbadanym.
-Hybrydą, czyli kim?- zadałam kolejne pytanie przerywając ich licytację.
-Hybryda to inaczej po prostu mieszaniec. Zlepka kilku gatunków, najczęściej dwóch. Bardzo niebezpieczne stworzenie. Przez swoje złożone pochodzenie mają często problemy z pogodzeniem osobowości bywającej czasem bardzo wybuchową i nieokrzesaną. gdy jednak opanuje się tę przypadłość, hybryda staje się jednym z najniebezpieczniejszych dzieci mroku- wyjaśniła kobieta, a potem dodała.- Ty jestś o wiele bardziej niebezpieczna, bo tworzysz zlepkę czterech potworów. Weteran, wampir, demon i widmo.
-A kim jest weteran?- spytałam uważnie przysłuchując się jej słowom.
-To osoba magiczna o małych właściwościach mocy, ale dużej sprawności fizycznej i umysłowej. Coś jak wampir, tylko nie żywi się krwią, oddycha i jest człowiekiem.
-A ja? Czy jestem człowiekiem?
 Oboje pokręcili głową.
-Więc kim jestem?
-Więc... łatwiej będzie powiedzieć, jakie masz cechy. Bo jesteś osobą bardzo inną. Nie masz krwi w żyłach, jeśli jej sobie nie dostarczysz. Potrzebujesz jej mniej niż normalny wampir. Twój kolor skóry wskazuje na przewagę cech demona i wampira- spojrzałam na wręcz biały odcień mojej skóry.- Ostre zęby i wężowy język wskazuje również na demona. Umiejętność znikania, to cecha typowa dla widma. Wyostrzone zmysły, przyśpieszony ruch, myślenie na wysokim poziomie, to podsuwa nam wampira i weterana, tak jak twoja nowa zwinność, skoczność i refleks. Świecące oczy to znów cecha widma, a skrzydła, które potrafisz już wytworzyć to własność demona.
 Powróciłam do pozycji leżącej. Zbyt dużo informacji sprawiło, że rozbolała mnie głowa. Wplotłam palce z długimi pazurami we włosy, które były koloru czerwonego. Wyczułam na czubku głowy dwa odstające punkty, rogi. Szlag! Co jeszcze?
-Jako istota tak potężna, masz zapewne dodatkowe moce- wtrącił chłopak. Zamknęłam oczy.
-Kim wy w ogóle jesteście?- spytałam, bo właśnie uświadomiłam sobie, ze jeszcze nawet nie znam ich imion.
-Jestem Monika, weteranka. Odnajduję nowo przemienionych- powiedziała skłaniając się z szacunkiem.
-Jestem Karol, czarownik. Zajmuję się opieką nowo przemienionych w Cadaverous School- powiedział on, również kłaniając się. Zastanowiłam sie sekundę.
-Ale... to znaczy Trupia Szkoła- powiedziałam. Skrzywiłam się machinalnie.
-Złotko, ty już prawie jesteś trupem- powiedziała Monika.
-To mnie pocieszyłaś- mruknęłam.- Gdzie jestem? Co to, to Cadaverous School?
-Szkoła dla Dzieci Mroku. Taka szkoła z internatem dla specjalnie uzdolnionych i pod taką nazwą znają ją zwykli Śmiertelnicy. Szkoła dla Specjalnie Uzdolnionych- wyrecytowała kobieta.- Tu nauczysz się panować nad swoimi umiejętnościami i rozwijać je. Powinnaś iść teraz do Madame Béatrice Lawson, naszej dyrektorki. Ona odpowie na resztę pytań- powiedziała.
 Wstałam i skierowałam sie do jedynych drzwi.
-Po prostu pomyśl, gdzie chciałabyś iść i naciśnij klamkę- krzyknęła Monika. A potem szeptem odezwała się do Karola.- Będzie dobrą studentką.
-Będzie dobrą bronią- odszepnął jej Karol. Chyba nie powinnam tego słyszeć.
 Otworzyłam drzwi i odwróciłam się po raz ostatni. Monika i Karol całowali się namiętnie. Szczerze? Błeee!
 Weszłam do dużego pomieszczenia, gabinetu, w którym znajdowało się dziesięć biurek, w tym jedno na podwyższeniu. Za nim na obrotowym czarnym krześle siedziała młoda kobieta o francuskich rysach twarzy. Była to zapewne Madame Lawson. Miała długie zielone (nie kłamię) włosy i kolorowe tęczówki, była widmem. Wyczytałam to z jej oczu, gdy na mnie spojrzała. W jej źrenicach ujrzałam małe szare duszki.
-Dzień dobry- powiedziałam, a ona spojrzała na mnie. gdy już ogarnęła kim jestem, na jej twarzy zagościł uśmiech.
-Bonjour- odezwała się z francuskim akcentem.- Nowa, jak sądzę?- tylko kiwnęłam głową. Czułam się niepewnie w obliczu jej nieudawanej radości, ale po chwili zaczęła ona dodawać mi pewności siebie.- Jestem tu po to, by ci wszystko wyjaśnić. Zacznijmy więc może od tego, kim jesteś- powiedziała.- Na samym początku był jedynie Bóg. Miał on także swoje sługi. Anioły wychwalały go. Stworzył on świat, rośliny, zwierzęta, noc, dzień, wody, lądy i człowieka. Podzielił on Aniołów, ze względu na zadania. Jedne były bliżej Boga, inne usługiwać miały człowiekowi. Niestety, większość z nich zbuntowała się i Bóg zesłał ich do piekła. Tam żyły one w odwiecznych męczarniach, a przewodził im Diabeł, imieniem Lucyfer. Po niedługim czasie diabły nauczyły się wydostawać z Piekła, na Ziemię. No i teraz są dwie wersje. Nikt tak naprawdę nie wie co się stało. Jedni twierdzą, że rozgniewany Bóg zmutował upadłe Anioły, inni, że to diabeł dał im dodatkowe zdolności. Tak, czy siak, a może nawet i inaczej, Diabły, które przedostały się na Ziemię, nie mogły już z niej powrócić. Zamiast tego stawały się jednymi z kilku potworów, stworzeń, prościej Ludzi Mroku. Były to pierwsze takie istoty. Ale i one się rozmnażały. Ich dzieci nazwano Dziećmi Mroku. Teraz z pokolenia na pokolenie w dniu siedemnastych urodzin stajemy się tym, kim tak naprawdę prze cały czas byliśmy.
-Jakie są..rasy?- spytałam.
-Wampiry, wilkołaki, weterani, demony, widma, czarodzieje i zmiennokształtni. Ci jednak występują po obu stronach...
-Jakich stronach?
-Och... Zapomniałam. Bóg widząc ewolucję diabłów, zesłał na ziemię Anioły. Są to Dzieci Światła. Bóg sądzi, że dzięki temu ochroni ludzi przed nami. Nie wie on jednak jednego... my nie krzywdzimy ludzi.
-Nie?
-Nie. Oddzieliliśmy się od Lucyfera, gdy ten przedstawił nam swój paskudny plan zniszczenia boskiego świata. Wiedzieliśmy, że Bóg nie zechce nas już w Niebie, więc znaleźliśmy sposób, by przedostać się na Ziemię i móc zapobiec ziszczeniu planu Lucyfera. Sprzeczne sygnały. Źle odczytane intencje. Zawarliśmy układ z większością rodzin Anielskich, ale część klanów nadal uważa, że jesteśmy do cna źli i trzeba nas wytępić.
-A jakie rasy mają Dzieci Światła?- zapytałam ciekawa.
-Z tego, co wiem, to Zmiennokształtni, czyste Anioły, wróżki, weterani chyba też... no i łowcy.
-Łowcy?
-Łowcy demonów i Hybryd. Zdarzają się przeważnie jedynie w staroświeckich Klanach Światła. Są to weterani z domieszką krwi Anioła, czystego, lub upadłego, czyli defakto demona. Polują, na takich, jak ty.
-Jak ja...- zastanowiłam się chwilę. Ta cała przemiana ma dużo słabych punktów.- Czemu ja jestem tym, czym jestem, skoro moi rodzice są normalnymi ludźmi?
-Ci śmiertelnicy, to nie twoi rodzice, zresztą dobrze wiem, że nie chciałabyś takich rodziców. Dlatego uciekłaś w dzień swoich urodzin...
-Co z moimi prawdziwymi rodzicami?- wyszeptałam, a w moim gardle pojawiła sie magiczna gula nie pozwalająca mi wykrztusić słowa. Nie moi rodzice, więc co z prawdziwymi?
-No...nie żyją... Zginęli podczas potyczki z Klanem Zamoyskich...To była honorowa śmierć- wykrztusiła dyrektorka.- Byli Demonami- dodała.
-Więc, jak tak naprawdę się nazywam?- spytałam. -Pamiętałam, że w dawnym domu zwracali się do mnie Marlena.
-Tak, Marlena. Marlena Adelajda Konieczna.

wtorek, 27 stycznia 2015

Reggae

Hejeczka Ziomeczki!
Dziś przychodzę do Was z muzyką, a mianowicie, jak widać w tytule, z reggae, czyli bardzo popularnym dzisiaj gatunkiem muzyki.

Po pierwsze!
 Legenda reggae, czyli Kamil Bednarek oczywiście!

Takie chwile, jak te


Dni, których jeszcze nie znamy


Choć ucieknijmy stąd...


Ten czas- razem z Donatanem i Cleo



Po drugie
 Mesajah, czyli moja własna legenda tej muzyki

Szukając szczęścia- razem z Kamilem Bednarkiem


Każdego dnia



Lepsza połowa



Ten Kraj



I po trzecie!
 Junior Stress!

Znam ten stan


(nie)Prawda


Przedwczoraj


Łatwo


Śpieszmy się


Nie po to by łapać słońce



Na dziś to wszystko, Ziomeczki! Życzę miłego tygodnia i chęci do wstawania rano!
Co z Waszymi wyzwaniami, Ludzie? Czekałam na wasze komentarze, ale chyba nie lubicie pisać, więc może ankieta, zaraz ją zamieszczę i liczę na aktywność, bo już dawno nie pisałam niczego specjalnie dla Was! Czekam!

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Humorek

Hejeczka, dzisiaj mam dla was małą dawkę humoru. Obrazki skopiowane z zabawnekartki.pl Zajrzyjcie tam koniecznie!


-Jasiu, co ty wyniesiesz z lekcji?
-Plecak wyniosę!

Dyrektorka domu wczasowego wita w progu wczasowicza:
- Postaramy się, by czuł się Pan, jak u siebie w domu!
- Zwariowała pani?! Ja tu przyjechałem wypocząć!

W nocy blondynka budzi męża:
- Kochanie, wstawaj!
- Czego chcesz!? Jest trzecia nad ranem!
- Słyszysz jakie hałasy w kuchni?! To złodzieje!
- Kochanie, złodzieje nigdy nie zachowują się tak głośno!
Po jakimś czasie, blondynka znów go budzi:
- Kochanie, wstawaj! Słyszysz jak w kuchni cicho?! To złodzieje!

Lekarz pokłócił się strasznie przy śniadaniu z żoną:
- Ty też nie jesteś taka dobra w łóżku! - wykrzyczał i wybiegł do pracy.
Później tego ranka stwierdza, że powinien to naprawić i dzwoni do domu:
- Czemu tak długo nie odbierałaś?
- Byłam w łóżku.
- Co robisz tak późno w łóżku?
- Zasięgam drugiej opinii.

Mama pyta Jasia:
- No i co tam było dzisiaj w szkole?
- Normalnie - odpowiada Jaś.
- A na religii?
- Pani opowiadała jak Mojżesz wyprowadził lud wybrany z Egiptu.
- To powiedz mi jak to było.
- Doszli nad Morze Czerwone, Mojżesz wyjął telefon komórkowy, wezwał ekipę budowlaną. Ekipa zbudowała most, lud wybrany przeszedł na drugą stronę i poszedł dalej.
Mama woła zdziwiona:
- Jasiu, pani wam to powiedziała?
- Mamo, jak ja powtórzyłbym Ci co mówiła pani, nigdy byś nie uwierzyła.

W pociągu jedzie Polak, Rusek, zakonnica i blondynka. Wjechali do tunelu i nagle usłyszeli trzask uderzenia w twarz. Gdy wyjechali z ciemności, zobaczyli, że Rusek się trzyma za policzek.
Zakonnica sobie myśli: - No tak, świnia złapał blondynę za kolano i dostał w pysk!
Blondynka sobie myśli:
- To idiota, zamiast mnie, to się pomylił i macał zakonnicę, więc dostał w ryja.
Rusek sobie myśli:
- Polak zboczeniec złapał którąś, a ta myślała, że to ja, i mnie walnęła.
Polak sobie myśli:
- W następnym tunelu znów mu przywalę.

Firma zatrudnia nowego dyrektora finansowego, wybrano kilku kandydatów: matematyka, filozofa, ekonomistę i prawnika. Pierwszy na rozmowę kwalifikacyjną do prezesa wchodzi ekonomista:
- Mam tylko jedno pytanie. Ile jest dwa plus dwa? - pyta prezes.
- No, jeżeli spojrzymy na to pod kątem matematyki to 4, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę zasadę zysków korporacyjnych... itp. itd.
- Dziękuję, skontaktujemy się z panem.
Następnie wchodzi filozof:
- Mam tylko jedno pytanie. Ile jest dwa plus dwa? - pyta znowu prezes.
- Hmmmm, to trzeba by się zastanowić nad symboliką liczby dwa... można by zacząć od kultury antycznej albo nawet hinduizmu... trzeba by też pomyśleć o aspektach znaczenia połączenia obu dwójek... itd. itd.
Kolejny wchodzi matematyk i słyszy to samo pytanie.
- Cztery - odpowiada bez zastanowienia.
Ostatni wchodzi prawnik i na zadane pytanie powoli wstaje, podchodzi do okna, zaciąga żaluzje, zamyka drzwi na klucz. wraca na swoje miejsce, siada, spogląda prezesowi prosto w oczy i pyta:
- A ile ma być?

Mam nadzieję, że się podobało. Dodam jeszcze, że część dowcipów znalazłam na stronie dowcipy.jeja.pl, tam też wpadnijcie! Miłego tygodnia, ziomeczki!

sobota, 24 stycznia 2015

Ze mną nie będziecie się nudzić!

 Gdy się obudziłam przerażające wydarzenia poprzedniego dnia natarły na mnie ze zdwojoną siłą. Śmierć, nadciąga śmierć. Nie potrafiłam uwolnić się od tych myśli. Towarzyszyły mi do końca jazdy pociągiem. Na śniadaniu, podczas rozmowy z Cashmare, w czasie wspomnień śmiesznych chwil, gdy rozmawialiśmy z Emeraldem na osobności.
-A pamiętasz, jak Cashemare zapytana o liczbę ludności w Panem odpowiedziała, że bez adwokata nie zeznaje?- spytałam. Oboje wybuchliśmy gromkim śmiechem.-Albo jak pytała się, czy Dennis oprócz zadanie nie zapomniał mózgu?
 To było miłe popołudnie. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy, wspominaliśmy... Tylko, że gdzieś tam, w mojej podświadomości coś cały czas szeptało: Jedziesz na śmierć! Ta jedna rzecz psuła wszystko. Uśmiech na twarzy stawał się zewnętrzną maską. Miłe słowa i żarty były wtedy tylko wymuszonymi odpowiedziami, a śmiech miał maskować strach. Więc, czy to aby na pewno miłe popołudnie?
 Siedzieliśmy na sofie i oglądaliśmy wiadomości z Kapitolu, gdy prezenter oznajmił, że pociąg z trybutami z Jedynki właśnie dojechał. Tak zatraciliśmy się w ekranie, że nie zauważyliśmy nagłej ciemności oznaczającej przejeżdżanie przez mur Kapitolu. Wesołe okrzyki i potężna dawka światła dotarły do nas nagle. Ogrom twarzy rozjaśnionych uśmiechem wpatrywało się w okna pociągu wypatrując trybutów, nas. Podeszłam do okna i zaczęłam machać. Chyba tak powinnam. Przypodobać się im. Przypodobać sie sponsorom, mogą uratować mi życie. Szeroki uśmiech i wzięłam się do roboty. Po chwili rozbolała mnie ręka. Emerald stał obok i przyglądał się im z dziwną miną. Zamyślił się. Szturchnęłam go.
-Uśmiech i machaj im- syknęłam. Posłusznie zamachał kilka razy, nim zniknęliśmy im sprzed oczu.
 Cashmare przyglądała mi się ze swojego miejsca na sofie. Jej duże oczy rejestrowały wszystkie moje poczynania.
-Wyglądasz, jakbyś była tu nuż nie jeden raz- powiedziała.
-Czyli jestem dobrą aktorką- mruknęłam.
-Pewność siebie jest dobra- odparła ona.
 Nie widziałam, czemu to powiedziała. Wyszliśmy z pociągu. W Kapitolu wszystko było inne. Bardziej... sama nie wiem. Tego po prostu nie sposób opisać. To miejsce w porównaniu z naszym Dystryktem było po prostu piękne. Tak inne. Bogate, ale ozdobione minimalistycznie, nie tak jak ludzie, od których wprost biło dodatkami i świecidełkami. 
 Strażnicy zaprowadzili nas do jakiegoś budynku. Był naprawdę duży. W środku przypominał SPA czy coś. Od razu przyczepili się do mnie jacyś goście. Powiedzieli, że mnie przygotują na spotkanie ze stylistą. Kobieta, która miała przygotować dla mnie strój nazywała się Johannna Oddity. Gdy ją zobaczyłam uświadomiłam sobie, dlaczego tak się nazywa. Tymczasem wcześniej Orion i Walpurgia wykąpali mnie, pozbawili owłosienia, powycinali skórki przy paznokciach, a te skrócili.Potem z pół godziny czesali mi włosy. Następnie wyregulowali mi brwi i nasmarowali twarz jakimś środkiem na krosteczki, których tak naprawdę dużo nie miałam. Gdy już wreszcie skończyli ktoś zaprowadził mnie do innego pokoju. Tam czekała na mnie kobieta. Po jej wyglądzie nie dało się zauważyć, czy jest młoda czy stara. Miała na sobie ze trzy tony makijażu, jej włosy były różowe. Walczyłam z tym, żeby się nie roześmiać. Zamiast tego po prostu zaczęłam przyglądać się pokojowi.
 Był niestety bardzo zwykły. Cztery ściany, podłoga, sufit i trochę krawieckich gratów, jakichś manekinów, tkanin, czy nici. Jeden z plastikowych modeli był ubrany w przepiękną suknię. Była ona stworzona z drogich tkanin w odcieniach brązu.
  
-Piękna prawda?- spytała Johanna.- Ale to nie dla Ciebie. Mam lepszą- dodała z uśmiechem.
 Odwróciła się i wygrzebała z worka plątaninę materiałów w kolorach różu i fioletu. Gdy go rozprostowała ujrzałam czarującą sukienkę.
-Ubierz- nakazała, a potem pomogła mi nie pogubić się w kolejnych fałdach  materiałów. 
 Stanęłam przed lustrem i westchnęłam z zachwytu. 
-Mimo to, tamta chyba lepsza- stwierdziłam krytycznie. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie powiedział. Johanna wzruszyła ramionami. 
-Lepsza, nie lepsza- mruknęła.- Mogę ci jeszcze jedną pokazać. 
 Potaknęłam głową z zapałem.
 Trzecia sukienka była naprawdę najlepsza.
 Obie zgodnie stwierdziłyśmy, że to właśnie tą sukienkę włożę na paradę trybutów. Następnie Johanna zajęła się moimi włosami. Oddzieliła część włosów i zrobiła z nich warkocza, z którego później zrobiła koka na czubku głowy. Reszta włosów swobodnie okalała mi twarz. Po ubraniu sukni Johanna wczepiła mi jeszcze we włosy złote welony. Pociągnęła pomarańczowe i złote kreski nad oczami i byłam gotowa.
 Johanna zabrała mnie do rydwanu. Stał tam już Emerald. miał na sobie złoty garnitur, a we włosach brokat. Pasowaliśmy do siebie, choć było tam za dużo złota.
 Już po chwili rozległ się dziwny dźwięk i rydwany ruszyły. Ogrom miejsca w jakim się znalazłam przytłoczył mnie. Tłumy ludzi machających i krzyczących do mnie zaczęły onieśmielać. Wedy Emerald złapał mnie za rękę i podniósł ją do góry. Wiwaty wzmogły się, a większość osób patrzała na nas. Zaczęłam z uśmiechem posyłać im uśmiechy. Poczułam się uwielbiana. przyjęłam maskę pewności siebie. Jestem w końcu zawodowcem. We krwi mam wygrywanie. Caesar zaczął mówić. Nawet nie słuchałam. Rozglądałam sie dookoła i uśmiechałam. Dostrzegłam Snowa. Do niego też się słodko uśmiechnęłam. Miałam swoją taktykę.
 Wróciliśmy pod trybuny, gdy Snow skończył przemówienie.  Dowiedzieliśmy sie, że cały układ Igrzysk będzie trochę inny. Wywiady już za chwilę. Nie mamy nawet czasu na przebranie. Chwilę później zawołano Emeralda. Wyszedł na scenę i mówił, jego też nie słuchałam. Stresowałam się tym. Zero przygotowania, chcą nas sprawdzić. Idź na żywioł!
 Zawołali mnie.
 Opanowałam trzęsące się ręce i drgające lewe oko. Wyszłam z uśmiechem. Nim jeszcze usiadłam pomachałam wesoło do publiczności. Mimo szerokiego uśmiechu, stres zżerał mnie od środka.
-Witaj, Ruby! Choć to raczej nie jest twoje prawdziwe imię?- spytał od razu Caessar. Wiedział o panującej u nas tradycji. Chciał mnie wytrącić z równowagi. 
-Istotnie- odparłam.- Nazywam się Rosenica Yvonne Sylvanori Maria Rebel- powiedziałm z uśmiechem.
-Długie to imię- powiedział tylko, a liczyłam na większą kreatywność.- Powiedz mi, dlaczego Rubin?
-Och. Kiedy byłam mała, miałam może pięć miesięcy, znalazłam w ogrodzie mały rubin. I tak zostało.
-Fascynujące- uśmiechnął sie Caesar.- Powiedz Rosenico, denerwujesz sie?
-Chyba wszyscy się denerwują, zwłaszcza, że jestem tu z osobą, która jest dla mnie jak brat. Ale jeśli mam zginać, to bedzie to bardzo widowiskowe- stwierdziłam.
-Haha!- roześmiał się prowadzący.- To sie nazywa poczucie humoru!- uśmiechnęłam się szeroko do publiki. - Rosenico, czy chciałabyś coś dodać?
-Tia... Nie pozwolę wam się nudzić!- wykrzyknełam i rozległy sie brawa.
-Widać, że nasza kochana trybutka jest równie odważna, co piękna. Liczę, że będziecie śledzić jej poczynania! A tym czasem, pożegnajmy ją wielkimi brawami!
 Rozległy się wiwaty i wyszłam. Jezu, co ja tam nagadałam. Nie wybaczę sobie tego do końca życia. Przecież miałam nie być ich marionetką! Za późno. Cashy podbiegła do mnie i uścisnęła.
-Pokazałaś im mała!- wykrzykneła mentorka.- Ty w ogóle wiesz, co to stres?
-Yhm, zżerał mnie on przed chwilą- mruknełam, ale ona tego nie usłyszała. 
 Poszliśmy zakwaterować sie w naszym mieszkanku na okres dożynek. Zajmowaliśmy pierwszy piętro. Weszłam do swojego pokoju i od razu włączyłam telewizor. Zaczęłam przyglądać się trybutom udzielającym wywiadów. W dwójce bliźniaczki, dość pewne siebie. Potem trójka, dwie przyjaciółki. Czwórka, nareszcie ktoś interesujacy, przyjaciele, zawodowcy. Piątka iszóstka największe oszołomy. Siódemka- jeszcze dzieci. Ósemka, goście, którzy mogą jeszcze coś wskórać, przeszkodzić swojej śmierci. Dziewiątka, oni równie dobrze mogliby zabić się już teraz, są tak zdezorientowani i onieśmieleni, że nie maja szans. Dziesiątka, wojownik i zwykła nastolatka, on jeden ma trochę szans. Jedenastka, siostrzyczki. Dwunastka, najmłodsi trybuci na arenie.
 Zrobiło mi się ich trochę żal, bo oni wszyscy mieli zginać. Było z pięć osób na dwadzieścia cztery, które mogłyby przetrwać. 
 Potem dołączyła do mnie Cashy i opowiedziała trochę o największych wrogach na tych Igrzyskach. Znaczyć dla mnie powinni jedynie Erwin Mike i Lara Alter, Aaron Dorus , Hektor Anders i Orick Marvel. Nikt więcej, podobno, mi nie podskoczy. Śmiem w to wątpić, ale Cashy ma swoje przemyślenia.

środa, 21 stycznia 2015

Uwaga!

Zgłosiłam tego bloga do konkursu Blog Roku 2024!
Jest on zakwalifikowany w kategorii Blog Nastolatków. Mam nadzieję, że odniesie sukces!

wtorek, 13 stycznia 2015

Niespodzianka

 Gdy po lekcji razem z resztą wzywanych uczniów weszłam do gabinetu dyrektora. Byli tam jeszcze Ginny i Zabini oraz jeszcze jedna osoba. Dracon. Mimowolnie wzdrygnęłam się. Fred położył rękę na moim ramieniu w uspokajającym geście. Dyrektor wstał i przemówił.
-Jak wiecie, postanowiliśmy zaangażować wszystkich uczniów po czwartym roku w tę dziwną i niespotykaną zagadkę. Was jednak, jako naprawdę doświadczonych  czarodziejów postanowiliśmy wyróżnić poważnym zadaniem. Jedno słowo najlepiej je opisujące brzmi Infiltracja-wszyscy zgodnie wstrzymaliśmy oddech.-mugol jest młodym człowiekiem i wierzę, że to wy najlepiej nadajecie sie do zadania zapoznania się z nim- oznajmił Dmbledore. -Konkretnie. Mam na myśli jedną szczególną osobę. Ciebie, Naomi- na te słowa Ron, Herma i Draco oburzyli się. Fred i Pansy wydawali sie ze mnie dumni, George, Ginny i Zabini wyglądali na szczęśliwych, a ja sama czułam się zagubiona. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Fred mnie wyręczył, a jemu zawtórował drugi bliźniak.
-Super!
-Ale jazda siostro!- zwrócił się George w moją stronę. Stałam nadal oniemiała.
-Wy natomiast- wrócił do swojego przemówienia dyrektor.- Będziecie jej pomagać. Jak każda mugolska dziewczynka będziesz miała, Naomi, przyjaciół, chłopaka, itd. Nimfadora i Remus będą udawać twoich rodziców. lepiej podszkól się w chemii, bo na tym opiera się cała zabawa. Musisz być gotowa jak najszybciej. Przeniesiesz się do Polski. Do Gorzowa, województwo Lubuskie, pradolina Toruńsko-Eberswaldzka.- pokiwałam głową mówiąc, że wiem, gdzie to jest. Zdaje się, że miałam tam jakąś krewną.- Wstąpisz do szkoły o profilu matematyczno-przyrodniczym. Jest to nowa szkoła kształcąca chemików, fizyków i biologów, a także geografów i matematyków. Twoja klasa jest naturalnie chemiczna. Twoi koledzy będą mieszkali obok z innymi aurorami. Myślę, że wszystko jasne. Ile potrzebujecie czasu?
-Jak najwięcej- mruknęła Hermiona.
-Dużo- zawtórował jej Draco.
-Tydzień, góra dwa- skwitowałam ich wywody z uśmiechem. Wydawali się przerażeni ilością czasu jaką wybrałam, a przecież to ja mam najwięcej do roboty i...tak, zamierzam w dwa tygodnie nauczyć się chemii na wysokim poziomie. A jak mi nie starczy, to mam jeszcze zmieniacz czasu. Fred uśmiechnął się do mnie. Jego mina mówiła mi, że wie, że sobie poradzę.
-Dobrze- Dumbledore wydawał się zadowolony. Zawiadomię kogo trzeba. Ty Naomi i kilka jeszcze osób, które wybierzesz, zamiast zajęć- chemia. Mugolska nauka jest teraz dla was najważniejsza. A reszta wraca do lekcji- klasnął w dłonie.
 Wyszliśmy. odwróciłam się do towarzyszy.
-Fred?- spytałam.
-Jasne- stanął za mną.
-Ja i Parkinson też możemy- zawołał George, a Pansy mu potaknęła choć niezbyt jej się spodobało, że nazwał ją po nazwisku. Zganiła go po cichu, a on odpowiedział jej uśmieszkiem. Stanęli za mną. Spojrzałam na Hermę i Dracona, ale pokręcili głowami, Ginny i Zabini też jakoś nie pałali miłością do chemii. Ron również cofnął się gdy na niego spojrzałam. Harry natomiast przystał na propozycję uczenia mugolskiego przedmiotu z radością. Wydało mi się to trochę dziwne, ale cóż.
 Razem z całą gromadą podążyłam korytarzem w stronę gabinetu Snape'a, żeby poinformować go, że nie będę uczestniczyć w lekcjach. Czułam, że leży to w zakresie moich obowiązków. On jednak nie przejął się tym zupełnie. To tak, jakby wiedział, że do niego przyjdę. Powiedział też, że to przedmiot spokrewniony dość mocno z Eliksirami, co zauważyłam sama, więc będzie mógł mi pomóc. ten facet jest dla mnie całkowitą zagadką.
 Wzięłam od niego książki i rozdzieliliśmy się. Zabrałam Bliźniaków, Pansy i Harrego do biblioteki. Miałam nadzieję znaleźć tam trochę spokoju potrzebnego do zapoznania się z tą nauką.
 usiedliśmy przy jednym ze stolików i natychmiast przypomniało mi się, jak kiedyś siadywałam tu z Hermą. Wredna su... 
-Jezu!- przerwał moje rozmyślania głos Freda.- Po jakim to języku?
-Nie wiem braciszku, ale stawiałbym na chiński lub coś koło tego- dodał George.
-To angielski- stwierdziłam spokojnie patrząc na tekst dotyczący tworzenia wzorów sumarycznych.
-Łatwizna- potwierdziła Pansy. Czyżby jednak była dobra w nauce? Co dzień uświadamiam sobie, że ja tych ludzi w ogóle nie znam.
 Parkinsonówna wykonała pierwsze ćwiczenie. Spojrzałam sprawdzając z moimi wynikami i tymi z książki. Identyczne. Chyba jednak nie będzie tak źle.
 Całe popołudnie spędziliśmy nad tą książką. W porze obiadu każdy z nas mógłby już spokojnie zdawać pierwszy z przewidzianych tam sprawdzianów, jak to się nazywało...Acha! Klasówka. Sądzę skromnie, że dostałabym A, czy 6, jak to się ocenia w Polsce. Dziwne jest dla mnie tylko to, że każdy ocenia inaczej. Anglicy, Polacy, po co to?
 Gdy nadszedł czas obiadu przyszła po nas Luna. Była smętna, jak zwykle, ale na jej twarzy gościł uśmiech. Duże oczy wyłapywały wszystkie szczegóły. Towarzyszył jej Neville. Wszyscy razem zeszliśmy do Wielkiej Sali. Po drodze minęliśmy kilkoro pierwszaków, którzy przyglądali się nam z uwagą i szeptali.
 W Wielkiej Sali wszyscy siedzieli już na miejscach. Gdy weszliśmy uczniowie i nauczyciele zgodnie wstali i zaczęli klaskać. Gdzie nie gdzie rozległy się okrzyki. Co tu się na Merlina działo? Luna szepnęła.
-Niespodzianka- pobiegła do swojego stołu. Neville wrócił do Gryfonów. Ginny uśmiechała się do mnie z miejsca obok niego. Spojrzałam w stronę Ślizgonów. Zabini i Nott również uśmiechali się szczerze i klaskali z całych sił. Sama mimowolnie uśmiechnęłam się od ucha do ucha i skierowałam w stronę Zabiniego. Usiadłam pomiędzy nim, a Teodorem. Ludzie zaczęli siadać, oklaski cichnąć. Zabrałam się do jedzenia.
 Nałożyłam sobie trochę ziemniaków, kurczaka i łyżkę mizerii. Jadłam ze smakiem zastanawiając się nad powodem tego powitania. Na pierwszy rzut oka był on oczywisty. Wiedzieli o naszej misji? Chyba.
 Chwilę później przez okna na Salę wleciały sowy. Wypatrzyłam wśród nich moją Arkadię. Miała podpalane na pomarańczowo białe skrzydła i naprawdę duże oczy koloru orzechu. W szponach trzymała torbę pełną listów. Do dziś dziwię się jak ją udźwignęła.
 Wzięłam ją od niej i rozpoczęłam otwieranie kopert. Dwa listy od matki, Jessicy Word. Co najmniej trzy od ojca- Harlena Havarta. Dwa od przyjaciół z mugolskiego świata, Amy i Nicki. Jeden od babci, Jolanty Aranowskiej. I ostatni, a nie.. przedostatni. Dwa anonimy, tylko jeden przypominał bardziej paczkę. Te otworzyłam pierwsze.

Bliżej nieokreślone miejsce pośród twych pragnień, czas bliski twemu
Droga Naomi Allanto Patricio!
 Wielkie niebezpieczeństwo czeka na ciebie w świecie, do którego jeszcze niedawno należałaś. Strzeż się ciemnych zaułków, ślepych uliczek i lasów o północy. Jako twój sprzymierzeniec ostrzegam. niektórzy nie są tymi, za których sie podają. Ci których znasz najlepiej okażą się najniebezpieczniejsi. Ufaj i wierz tylko sobie, choć czasem i to może cie zwieść. Mugole, ludzie, są silniejsi niż myślisz. ty i ten twój profesorek. Zastosuj się do tych rad, a może ujdziesz z życiem.
Osoba, której nie znasz i nie kojarzysz, ja

 Kto do cholery używa jeszcze mojego pełnego imienia? I skąd, na Merlina, o nim wie? Muszę to pokazać Dumbeldorowi. Najpierw jednak Blaise wyrwał mi kartkę z ręki. Przeczytał pierwsze linie i zbladł wpatrzony w cienkie pochylone na prawo litery. Zabrałam mu kartkę i pomachałam ręką przed oczyma. Zamrugał szybko. Sięgnęłam po drugi list.
-Albusie!- zawołał Snape wbiegając do Sali. Nawet nie zauważyłam kiedy z niej wyszedł, a przecież widziałam jak bił mi brawo. Teraz jego miejsce było puste, a on stał pomiędzy stołami.- W lochach leży...
 Dumbledore zakazał mu kończyć. Nikt na Sali sie nie odzywał. Ta cisza wadziła i przeszkadzała. Była nienaturalna. Dyrektor wybiegł z Sali, a ja pobiegłam za nim nim McGongall zdążyła mnie zatrzymać. Gdy profesorowie sie zatrzymali przystanęłam za rogiem i ukryłam si za ścianą. Że też nie miałam peleryny niewidki. Na chwilę zapomniałam o oklumencji.
-Możesz wyjść panno Havart- powiedział Snape. Zniesmaczyłam się lekko i zawstydziłam, ale wyszłam. To co zobaczyłam było nieciekawe.
 Zapewne martwe ciało nieznanej mi chyba osoby leżało na podłodze w gęstej kałuży krwi ze zmasakrowanymi nogami, połową twarzy i rękami. na ścianie jej krwią napisane było Niespodzianka. Profesor Snape odwrócił ciało lekko w moją stronę. To co zobaczyłam przeraziło mnie. Ten mugol, to Amy Swertenco, moja przyjaciółka z dzieciństwa, ta, której listu jeszcze nie przeczytałam. Osunęłam sie po ścinie, a z moich oczu poleciały strumieniami słone łzy. Profesor McGongall pojawiła się tu nie wiadomo skąd. Podniosła mnie i zaprowadziła do dormitorium. Tam czekała na mnie Pansy.

niedziela, 11 stycznia 2015

Pociąg na śmierć wiozący.

 Głupia! Głupia, głupia, głupia! Po co się zgłaszałam!? Jeszcze rok i skończyło by się dla mnie to piekło, ale nie! Musiało mi się nagle zrobić żal jakiegoś dzieciaka! Przecież ja nawet nie wiem, kto to był! Cóż, decyzja zapadła i muszę to sobie jakoś wytłumaczyć. Już nic nie zmienię. Pojadę na igrzyska i wygram lub padnę. Nie poddam się. Będę walczyć. Muszę walczyć! Tak mnie nauczono. Ale przecież, to nie ja. Ja jestem spokojną niekonfliktową osobą, zawsze uśmiechniętą i pomocną. czy to możliwe, że przez tę durną arenę tak bardzo się zmienię. Już zaczęłam... A może to moje prawdziwe ja?
 Siedzę na krześle w prawie pustym pokoju. Ściany wydają mi się wysokie, a sufit odległy. Drzwi są zamknięta, a zza nich dobiegają mnie głosy. Czerwone wzory na purpurowych ścianach zlewają się ze sobą, gdy myślę o nadciągającej śmierci. Wiercę się niespokojnie. Słyszę kroki i po chwili do zaciemnionego pokoju wraz ze świeżym powietrzem i odrobiną światła wchodzi młoda kobieta. Anetta Sneak jest zdenerwowana i zasmucona zarazem. Jej twarz nie próbuje ukryć emocji, gdy opada ciężko na niewygodne krzesło przede mną.
-Dlaczego?- pyta szeptem. Ledwo słyszę jej słowa. Są przepełnione żalem i troską.-Wiem, że to powinien być dla ciebie obowiązek, a dla mnie zaszczyt, ale...dlaczego się zgłosiłaś? Nie wiesz, że codziennie, do zakończenia dożynek będę tu, w tym bezpiecznym miejscu umierać ze smutku i nie spełnionej troski o twoje bezpieczeństwo, jednocześnie wściekła, że nie mogę nic zrobić- spuściła wzrok, a głos załamał jej się.- Ruby, bez ciebie moje życie nie będzie nic warte, zawsze byłaś dla mnie jak nie tylko przyjaciółka, ale i córka. Nie wyobrażam sobie świata bez ciebie, jak każda matka świata bez swojego dziecka, z którym spędziła najlepsze chwile.
 Zrobiło mi się smutno i ciężko na sercu. Nie pomyślałam o tym, co ludzie będą czuć, gdy ja zginę. Nie pomyślałam o konsekwencjach. Jak zwykle nie pomyślałam o innych. O Anettcie, Emeraldzie, Cashemare... Byłam idiotką, a teraz nie mogę tego odkręcić.
 Po chwili Anettcie skończył się czas i Strażnicy kazali jej wyjść. Do pokoju zawitała mała istota. W zasadzie to została ona wniesiona przez Cashemare, która przyszła razem z nią. Martha Connor spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczami, w których czaił się strach. teraz chował się on jednak za wyrazami podzięki. Wiedziała, że uratowałam jej życie. Siedziałyśmy przez chwilę wszystkie w ciszy, a potem Cashemare bez słowa podeszła i przytuliła mnie. Byłyśmy dobrymi koleżankami od tak dawna. Czy to możliwe, że mój jeden głupi wybór wszystko zmieni? Powtórzyłam sobie jeszcze raz, że muszę zaakceptować to, co się stanie i uśmiechnęłam się do nich. Chwilę później Strażnik pokoju kazał im wyjść. Emerald siedział w drugim pokoju. Uświadomiłam sobie, że już nikt do mnie nie przyjdzie.
 Wiadomość to była dość smutna, ale nie miałam czasu się nad nią długo rozwodzić. Po chwili przyszła do mnie Rosalinda Tandet, posłanniczka Kapitolu. 
-Zbieraj się, Ruby. Poznasz za chwilę swoją mentorkę-powiedziała. Moją mentorką będzie Cashmere. Nie była to tajemnica, bo kobieta mentorowała w naszym dystrykcie od niepamiętnych czasów, a dla mnie od zawsze. Nie mniej jednak bardzo się cieszyłam, że w końcu oderwę się od nękających mnie ciągle refleksji i zrobię coś być może ciekawego. 
 Bez większego entuzjazmu lecz z ciekawością w sercu ruszyłam ze spuszczoną głową za Rosalindą. Doszłyśmy do długiego, szarego ekspresu Kapitolińskiego i jego drzwi się przed nami rozsunęły. W środku pociąg wyglądał jeszcze piękniej. Weszłyśmy do pierwszego pomieszczenia. Była to chyba jadalnia/salon. Znajdował się tam jeden wielki stół wyłożony różnymi potrawami i deserami. Niektóre z nich widziałam pierwszy raz w życiu. Na jednej ze ścian wisiał duży telewizor, a przed nim stał mały stoliczek i cztery fotele. Dalej stały jeszcze dwa stoliki. Przy nich cztery kanapy obite skórą. Na suficie namalowano bardzo oryginalny i wzorzysty fresk, a ściany miały bordowy kolor.
 Przy jednym ze stolików siedział Emerald pogrążony w rozmowie z młodo wyglądającą blondynką o ciemnych oczach i miłym uśmiechu. Nie tak wyobrażałam sobie moją mentorkę. Panna Tanner zawsze postrzegana była przeze mnie jako snobistyczna małostkowa osoba o twardym i złożonym charakterze. Cóż, nieprawdą by było, gdybym powiedziała, że w ogóle się nie mylę. Blondyna podniosła oczy i dostrzegła mnie. Od razu zwróciła uwagę na sukienkę, której jeszcze nie zdjęłam.
-Cześć Ruby!- powiedziała.- Słyszałam, że zgłosiłaś się w obronie tej małej... Marthy?
 Potaknęłam skinieniem głowy.
-Możesz mi mówić Cashy- uśmiechnęła się widząc, że czuję się dość niepewnie.-Em już się przyzwyczaił do tego pociągu i jego dość zbyt luksusowego i wytwornego wystroju. Mam nadzieję, że tobie też pójdzie tak szybko. Mogę wiedzieć jak nazywasz się naprawdę? Bo cały czas mam wrażenie, że to nie jest twoje pełne imię- zauważyła z pełną ciekawości miną. Uśmiechnęłam się i, choć nie chętnie zdradzam zwykle moje prawdziwe imię, wyjawiłam je jej. Poczułam chyba, że możemy się zakolegować, czy coś...
-Nazywam się Rosenica Yvonne Sylvanori Maria Rebel- wyrecytowałam. Ona zagwizdała, a Em zdziwił się. jemu nigdy o tym nie mówiłam. Nie wydawał się jednak urażony.-A ty, Em? Pochwal się swoim imieniem- zaproponowałam, a on uśmiechnął się z przekąsem.
-Edward Rhys Isaac Votary- nasi rodzice lubowali się w dziwnych i długich imionach.
-Rodzice wołają na was ksywkami?-spytała Cashy. Em pokręcił głową.
-To nasze dystryktowe imiona- dodałam. Zrodziła się u nas w dystrykcie tradycja do nadawania dwóch rodzajów imion. To prawdziwe i to dystryktowe. Dziwne, że ona o tym nie wiedziała.
-Hm... Za dużo czasu spędziłam poza dystryktem- uśmiechnęła się i spojrzała na zegarek.- No! Czas na kolację! 
 W tym czasie pociąg ruszył. 
 Po kolacji poszłam od razu do pokoju. Nie miałam ochoty na rozmowę i musiałam się przebrać. Sukienka zaczynała mnie już uwierać. Weszłam do sypialni. Było tam duże łóżko wyścielone beżową pościelą. Poduszki miały kształt serc i rubinów, a kołdra była we wzorze z tymi właśnie przedmiotami. Zamiast jednej ściany było wirtualne okno wyświetlające różne obrazy, a przy drugiej stała ogromna mahoniowa szafa. Wybrałam z niej swobodny dres składający się z neonowo-różowych spodni i białej bluzki.
 Rzuciłam się na łóżko i z dziką rozkoszą zatopiłam w poduszkach. Była dopiero osiemnasta, a mi udało się chociaż przez kilka godzin nie myśleć o nadciągającej śmierci.
 Teraz siedziałam jeszcze na łóżku i przerażające myśli wróciły. Siedziałam w pociągu wiozącym mnie na śmierć. Pociąg na śmierć. Mrocznie to brzmi, prawda? Mrocznie i prawdziwie.

środa, 7 stycznia 2015

Annie Nigela- "Rekrucie, wspanialszej dziewczyny tu jeszcze nie było!"

 Tak nagle jak zaczęłam mieć wątpliwości tak szybko zaczęłam podejrzewać podstępu. Nie możliwe jest, żeby taka dziewczyna jak ja byłaby im potrzebna do czegoś innego niż brudnej roboty. Przecież nie wzięliby mnie żeby pomóc zmierzyć się z przeszłością, czy o niej zapomnieć. Moje serce znów zaczęło powoli zamarzać. Powoli zaczynała myśleć, że ktoś może ją pokochać, ale to, na co wpadła przed chwilą wykluczało pierwsze przemyślenie bardzo kategorycznie.
 Nie myliła się zbytnio. Jej nowi "rodzice" po chwili przyszli do jej pokoju. Chcieli jej coś wytłumaczyć. Wiedziała, co, a przynajmniej tak sądziła.
-Annie, zapewne wiesz już, że nie jesteśmy tymi, za których się podajemy- jej głos był zaskakująco spokojny i miły jak na rozmowę o ich grzechach.- Jesteś inteligentną dziewczynką doświadczoną przez los...
-Nie dziewczynką- przerwałam jej.
-Co?- lekko się zdezorientowała.
-Nie dziewczynką, lecz dziewczyną- poprawiłam. Uśmiechnęła się.
-Tak. Jesteś prawie kobietą, a życie nauczyło cię o wiele więcej niż nie jedną starszą osobę. Miałaś styczność z terrorystami. Myślę, że podejrzewasz też nas. Niestety muszę cię zawieść. Nie należymy do żadnego gangu-powietrze upłynęło ze mnie, gdy tylko wypowiedziała te słowa.- Jesteśmy agentami. Nie wybraliśmy cię bez powodu. Masz zadatki na dobrego szpiega i szczerze mówiąc zamierzmy to wykożystać.
 Szczerze mówiąc, to ja w pierwszej chwili nie wiedziałam zupełnie, co o tym myśleć. Po chwili jednak na mojej twarzy zagościł uśmiech. Taki szczery.
-Super!- oświadczyłam.
 Następnego ranka zbudziłam się o świcie. Byłam naprawdę podekscytowana. To był mój wielki dzień. Amanda, bo tak nazywała się moja przybrana matka, która zachowywała się jak moja przyjaciółka, miała mnie dziś zabrać do siedziby MI6. Nie mogę zaprzeczyć . Byłam wniebowzięta, choć targały mną także inne uczucia. Bałam się odrzucenia przez innych agentów, braku zrozumienia, czy kpin z mojej przeszłości. Ludzie potrafili być naprawdę dziwni i ja nieraz już się o tym przekonałam. Mimo to z uśmiechem na ustach, po prawie dwugodzinnym staniu w korku, wkroczyłam do tajnej agencji. Tuż za mną szła Am i tylko witała się z wszystkimi i ręką nakazywała mi gdzie iść. Z zachwytem rozglądałam się po wielkim budynku. Miał wiele poziomów nie tylko ciągnących się w górę od wejścia, ale też znajdujących sie pod ziemią, czyli na minusie. Podłoga była biała, chyba marmurowa, a ściany na każdym piętrze miały inny kolor.
 Weszłyśmy do windy. Amanda była ubrana bardziej jak urzędniczka, niż agentka, choć jej idealnie ułożony i w żadnym stopniu wygięty garniturek miał dwojaki urok. Włosy związała na czubku głowy w nienaganną jej zdaniem kitkę, z której i tak wymsknęło się kilka samodzielnych kosmyków. Byty miała na wysokiej koturnie, czarne, jak cały jej strój i włosy. Ja miałam na sobie zielony top, granatowe dresowe spodnie i bluzę polarową pełniącą rolę kurtki i chroniącą przed kapryśnym klimatem londyńskich uliczek. Na nogach miałam adidasy do biegania, a na głowie czapkę z daszkiem zasłaniającą lekko moje oczy.
 Winda zawiozła nas na siedemnaste piętro licząc od poziomu zero. Korytarz, którym szłyśmy miał niski strop, a sufit ozdobiony był bardzo oryginalnym freskiem. Ściany miały kolor beżu, a popiersia pilnujące każdych drzwi dodawały antycznego uroku temu miejscu. Przedstawiały one zapewne agentów, lub osoby zasłużone dla agencji.
-To mój gabinet- powiedziała Am wskazując na mosiężne, potężne drzwi z kołatkami. Sprawiały one wrażenie wrót do jakiejś mitycznej krainy. Obok stały dwa popiersia. Amandy i jakiejś kobiety. Przyjrzałam sie bliżej temu drugiemu. Pani, która została na nim przedstawiona miała krzywy nos, duże oczy i niskie czoło. Jej włosy, choć marmurowe, sprawiały wrażenie napuszonych. Były krótkie i pofalowane.-To Astoria Midnight, moja poprzedniczka. Jest już starszą kobietą i pracuje na wydziale technologii.
 Ku mojemu zdziwieniu ominęłyśmy gabinet Amandy i ruszyłyśmy dalej. Drzwi przed którymi sie zatrzymałyśmy przypominały wrota do nieba. Były białe, zakończone szpicem, rzeźbione. Popiersia pilnujące ich przedstawiały bardzo podobnych przystojnych mężczyzn, z tym, że jeden miał bardzo chłopięce rysy.
-To gabinet Oriona Blacka i jego syna Williama. Orion zajmuje się rekrutacją, a Will jest trenerem. Przejdziesz teraz test fizyczny- oznajmiła nim weszłyśmy.
 Za drzwiami znajdowało się coś, co wyglądało na próbę połączenia biura, laboratorium i siłowni. Wszędzie znaleźć można było kabelki i przewody. W kącie stała aparatura służąca do nie wiadomo czego i waga, oraz miara pielęgniarska. Wygląda na to że zamierzają mnie także dokładnie zważyć i zmierzyć.
 Za biurkiem stanowiącym jedyny ośrodek porządku w tym miejscu siedział mężczyzna w średnim wieku z okularami na nosie, pochłonięty czytaniem jakichś dokumentów. Na tyłach pomieszczenia, przy aparaturze krzątał się nastolatek. Na prawdę, nastolatek. Był jednym z dwóch osób przedstawionych na popiersiach. Odwrócił się do mnie przodem i uśmiechnął. Miał nie wiele więcej lat niż ja. Zwykły szesnastolatek w agencji. Poczułam, że też mam szansę.
 Najpierw trafiłam pod aparaturę. Gdy tylko Amanda wyszła Will podłączył do mojej klatki piersiowej elektrody i kazał biec. Później wykonałam jeszcze kilka ćwiczeń pozwalających zbadać moją tężyznę fizyczną i zwrotność, czy celność. Potem chłopak odprawił mnie do swojego ojca z karteczka z wynikami.
-Świetne- powiedział Orion, gdy tylko na nią spojrzał.- Twoje wyniki są fascynujące. Zobaczymy, czy jesteś równie sprytna.
 Podał mi test z pytaniami logicznymi, w których najprostsza odpowiedź przeważnie była trafna. Gdy go odebrał znów się uśmiechnął. Spojrzał na kilka pierwszych pytań, a resztę jedynie otaksował wzrokiem i położył kartkę na boku. 
-Będzie z ciebie idealna agentka, rekrucie- oznajmił spoglądając na swojego syna. Ten przekazał mu coś ruchami rąk. Do mnie się nie odzywał ale, nie zdążyłam się domyślić, że jest głuchoniemy, albo przynajmniej niemy, jak sądzę. Na moje szczęście , lub nie, znałam język migowy, bo miałam głuchoniemą babcię, gdy jeszcze żyłam normalnie. Uśmiechnęłam się, gdy zrozumiałam, co chłopak powiedział. Odpowiedziałam mu i zadowolona wyszłam z gabinetu.
-Co ci powiedział?- spytała Am, gdy zobaczyła moją minę.-Nie wiedziałam, że Orion potrafi żartować- dodała zanim zdążyłam odpowiedzieć.
-Nie potrafi- odparłam- Ale dobrze komplementuje. Chodzi o Willa.
-O Willa? przecież on jest niemy, nie mógł ci nic powiedzieć- zauważyła cierpko.
-Znam migowy-zgasiłam ją z uśmiechem.- Powiedział, że wspanialszej dziewczyny tu jeszcze nie widział.
 "Rekrucie, wspanialszej dziewczyny tu jeszcze nie było! Tylko moich wyników nie udało ci się pobić."- powiedział wtedy z uśmiechem, a ja teraz w głowie odtworzyłam te słowa.